ŁZS to wredna choroba, która objawia się nadmiernym wydzielaniem łoju przez gruczoły łojowe. Powoduje to pojawienie się tzw. łuski, czyli nadprogramowego łoju, zbierającego się na powierzchni skóry głowy oraz podrażnienie i swędzenie. Najskuteczniejszym sposobem pozbycia się łuski jest regularne złuszczanie naskórka za pomocą odpowiednich preparatów ze składnikami keratolitycznymi - ja używam do tego celu oliwki z olejem rycynowym (95%) i kwasem salicylowym (5%).
Wysyp łuski jest zazwyczaj sezonowy, pojawia się najczęściej zimą bądź w okresie nadmiernego stresu, czyli przy obniżeniu odporności. Studenci w trakcie sesji zimowej, drżyjcie! ;)
Jak wygląda moja walka z łuską?
- Przede wszystkim - złuszczanie. Oliwka ląduje na głowie regularnie, raz w tygodniu. Wcieram ją bezpośrednio w skórę głowy przy pomocy wacika. Następnie zakładam czepek, a głowę owijam ręcznikiem. Po dwóch godzinach (jeśli łuski jest naprawdę dużo, wydłużam czas do 2,5-3 godzin). Olejek rycynowy wysusza nieco skórę, a kwas salicylowy złuszcza, aż miło.
- Unikam szamponów z SLS oraz SLES - oliwkę zmywam za pomocą szamponu Babydream, a w skórę głowy wmasowuję genialny jak dla mnie szampon Zdrój.
- Unikam szamponów z linaloolem oraz geraniolem. Mam alergię na oba te składniki, dodawane do szamponów, odżywek, masek i wszystkich niemal włosowych specyfików. Połączenie reakcji alergicznej z ŁZS daje mieszankę niemal piorunującą.
- Nie drapię się. Nie drapię i już. A jeśli już drapię, zamiast paznokci (które obcinam na krótko raz w tygodniu) używam opuszek palców. Żeby się nie drapać, zajmuję dłonie czymkolwiek, byleby tylko nie sięgać do włosów.
- Unikam czapek. W okresie większych mrozów wybieram mniejsze zło i zakładam czapkę, bo dziwnie będę wyglądać, jak odmrożę uszy. Zwykle jednak chodzę bez czapki, albo wybieram kaptur.
Obecnie zastosowałam się do punktu pierwszego i drugiego tej rozpiski. Mam nadzieję, że uda mi się zwalczyć ŁZS-owy kryzys :)