poniedziałek, 24 września 2012

Eksperyment: Olej kokosowy na włosy i skórę głowy

Oto nadeszła chwila, gdy kulisy tajemniczego eksperymentu zostaną ujawnione... ;)

Olej kokosowy to w moim mieście towar deficytowy. Nie mam tutaj żadnego sklepu pro-eko ani nawet porządnego sklepu zielarskiego. W jednym z osiedlowych sklepików spożywczych mignął mi słoiczek z jakimś białym "czymś", jednak nie miałam czasu się temu "czemuś" przyjrzeć.
Dopiero niedawno udało mi się wrócić do tegoż sklepiku (nie żebym miała taki ogromny wybór, po prostu sklep jest na drugim końcu miasta, a ja zaganianam) i zanabyłam słoiczek :)



Olej kokosowy jest polecany wśród łojotokowców ze względu na swoje właściwości antybakteryjne, antywirusowe i antyseptyczne. Olej doskonale nawilża i odżywia skórę, ponoć usuwa łupież (szkoda, że nie napisano, jaki ten łupież...) no i oczywiście każda z nas już chyba słyszała o jego wpływie na kondycję włosów niskoporowatych - takich jak moje włosie :)

Olej przed użyciem wsadziłam do garnka z ciepłą wodą i czekałam aż trochę się rozpuści. Odlałam porcję do miseczki, dodałam szczyptę kwasu salicylowego i zamieszałam. Uzyskałam delikatnie mleczny olej, który potem nałożyłam na skórę głowy wacikiem, a na włosy za pomocą własnych palców. Kiedy już zużyłam całą porcję oleju, nie patrząc w lustro nałożyłam na głowę reklamówkę foliową (czepek uległ rozciągnięciu) i owinęłam ją ręcznikiem.
Po godzinie zmyłam przy użyciu szamponu Babydream, chyba trzy razy, bo bałam się, że po takiej ilości oleju, dwa mycia to będzie za mało.

Włosy już podczas mycia były... inne. Bardziej miękkie, gładsze, mięsiste i dociążone. Pozwoliłam im wyschnąć naturalnie, ale ciągle ich dotykałam. Nie mogłam się nadziwić, że są takie miękkie! I jakieś takie... Już po odsączeniu nadmiaru wody wydawały mi się bardziej sypkie :)
Tak wyglądają dziś - oczywiście wersja rozczochrana, bo tak :)


Kwas salicylowy jak zwykle sprawdził się dobrze. Łuska została usunięta niemal w całości, te niedobitki które się jeszcze utrzymują na skórze głowy, trzymają się bardzo słabo. Wystarczy przejechać w tym miejscu palcem (nie ma potrzeby dociskać, pocierać, podważać paznokciem czy drapać), a same odpadają.
Skóra nie swędzi, nie jest podrażniona, jest oczyszczona. Choć miałam w planach jeszcze wykonanie peelingu cukrowego, ale z tym poczekam do następnej sesji :)

Więcej na temat oleju kokosowego można przeczytać tutaj:

niedziela, 23 września 2012

So Sweet Blog Award

Witojcie! :)

Nawarstwiło mi się kilka ważnych spraw, z którymi na szczęście w końcu się rozprawiłam, odpoczęłam i zajrzałam w końcu na bloga. A tam... Okazuje się, że zostałam wyróżniona (znów!) bardzo sympatyczną babeczką:


Wygląda na to, że blog/wpis z babeczką-wyróżnieniem zniknął...

Wyróżniły mnie aż dwie osoby: EkoPiękno oraz Arachnes, więc moja radość jest podwójna :)
Cieszy mnie, że ktoś jednak uznaje moje wypociny za wartościowe i poleca innym mój blog. Troszeczkę dziwi mnie tylko, że - a może tylko w teorii - wyróżnione miały być so sweet blogi, a tematyka mojego raczej sweet nie jest. Chociaż, kto wie... ;)
Żeby nie było - nie narzekam, a nisko się kłaniam i dziękuję za wyróżnienia :)

Sama z chęcią polecę następujące bloggerki:
Dorota z bloga o polskich kosmetykach
Karola (moja imienniczka)

A teraz wracam do schnięcia włosia po pewnym eksperymencie, o którym już jutro... ;)

piątek, 14 września 2012

Podsumowanie miesiąca z maścią Steper

źródło: doz.pl
Na początku przypomnę może tym, którzy rzadko tu zaglądają, że włączyłam do swojej pielęgnacji skóry głowy maści przeciwgrzybicze i w postach z cyklu "podsumowanie miesiąca z..." będę się zajmować ich recenzjami.
Poprzedni post dotyczył maści Clotrimazolum 1%, krem.
Post dotyczący maści Steper też się już u mnie pojawił.

W tym przypadku pojęcie miesiąca jest umowne, ponieważ maść okazała się bardziej wydajna i wystarczyła na tydzień dłużej :)

W kartonowym pudełku otrzymujemy tubkę maści. Maść ma kolor bardzo jasnobrązowy i przyjemny, początkowo łaskoczący w nos, zapach. W końcu trzy olejki eteryczne muszą jakoś pachnieć :)
Co mnie zaskoczyło w opakowaniu to fakt, że znalazł się tam jeszcze pęcherzyk powietrza, który wpływał na sposób dozowania maści. Wystarczyło lekko ścisnąć i odpowiednia ilość produktu lądowała na palcu. Ale - przez pierwszy tydzień zeszło tyle maści, że byłam prawie przekonana, że do końca miesiąca nie wystarczy. Potem było jeszcze ciekawiej - przez dwa-trzy tygodnie miałam wrażenie, że maści nie ubywa :P
Dopiero przez ostatni tydzień maści zaczęło ubywać, znów w tym samym zastraszającym tempie jak na samym początku.

Maść Steper najbardziej chyba polubiłam za jej zapach. Piękny, eukaliptusowy zapach, który utrzymywał się na skórze przez cały dzień. U mnie nie spowodowała reakcji alergicznej, zapchanych porów czy zaostrzenia objawów ŁZS. Przy nakładaniu maści występuje uczucie chłodzenia, łagodzi swędzenie niemal od razu. Pod koniec stosowania żałowałam, że nie jest wzbogacona mocznikiem, myślę, że byłaby wtedy naprawdę rozchwytywanym towarem. Może ktoś z Was wie, jak tuninguje się maść? I jak ją zwabić później do tubki? :P

Podejrzewam, że to będzie moja ulubiona maść w dziedzinie zwalczania drożdżaków - plusy zbiera za zapach, uczucie chłodzenia i łagodzenia, skład i wydajność. Trzeba tylko uważać, bo można słono za nią przepłacić :)

I już chyba tradycyjnie - badanie przyrostu :)
I zdjęcie sprzed chwili:
Przyrost nieznaczny, ale chyba jest ;)
Jak zwykle koszmarna jakość, ale akumulatorki z aparatu odmówiły posłuszeństwa... :x

niedziela, 9 września 2012

Mały apel

Drodzy moi!
Cieszy mnie ogromnie Wasze zainteresowanie moją radosną, blogową twórczością. Zostawiacie komentarze, piszecie maile i dzielicie się ze mną swoimi problemami, prosicie o rady, o polecenie Wam odpowiednich sposobów pielęgnacji oraz dobór aptecznych specyfików. To jest naprawdę bardzo miłe, czuję się zaszczycona, że aż tak mi ufacie :)

Ale jest jedno "ale". Ja nie jestem dermatologiem. Nie potrafię ocenić, czy rzeczywiście macie ŁZS, czy to zwyczajne podrażnienie spowodowane jakimś kosmetycznym składnikiem, czy też może objaw reakcji alergicznej. Dlatego, zanim zwrócicie się do mnie, że macie ŁZS i potrzebujecie porady, skontaktujcie się najpierw z dermatologiem.

Moja mama w wieku lat 18-tu chorowała na nowotwór płuc, białaczkę i hemoroidy. Jak to się stało? Przeczytała książkę pt.: "Leksykon chorób". Niektóre objawy pasowały, więc to na pewno to! 
Wiem, że potrafię pisać bardzo sugestywnie. Na tyle, że po przeczytaniu postu o niedrapaniu, ktoś może poczuć swędzenie głowy. Od swędzenia do ŁZS jednak bardzo daleka droga. Dlatego jeszcze raz proszę Was o rozwagę i rozsądek w diagnozowaniu siebie pod kątem ŁZS :)

Oczywiście dalej będę Wam służyć radą i pomocą, ale proszę - to, że przetłuszczają Wam się włosy i czasem skóra swędzi nie świadczy jeszcze, że czeka Was "przygoda" związana z ŁZS :)

A więc gwoli podsumowania: o Waszym ŁZS orzeka dermatolog, nie mój blog i nie moja skromna osoba :)

środa, 5 września 2012

Szybkie zamówienie z DOZ-u

Wczoraj wieczorem usiadłam i zamówiłam, a dziś odebrałam :)

Zaczynając od lewej:

Olejek eukaliptusowy - naprawdę polubiłam ten zapach, to chyba zasługa maści Steper, ale od jakiegoś czasu właśnie ten zapach kojarzy mi się z porządkiem, ładem i spokojem na głowie. Ze względu na jego właściwości antyseptyczne postanowiłam go dodawać do kosmetyków, które będą miały styczność ze skórą głowy (tonik 3w1) ale nie tylko. Żel aloesowy czy właśnie krem do stóp też będą się lepiej "prezentowały" mając w sobie nutkę tego zapachu ;)

Zincas forte - dostępny na receptę. Chwalony przeze mnie suplement lek na niedobory cynku, który poprawia kondycję mojej skóry, włosów i paznokci. Łyka się na noc, a potem nie można już nic zjeść.
Ja efekty widzę już po dwóch tygodniach :)

Biovax, jedwab do włosów - kolejne opakowanie. Pierwsze dostałam od chłopaka na Boże Narodzenie, strasznie wydajny :)
Zastanawiałam się, czy wziąć znów ten jedwab, czy może niebieskie serum do włosów z witaminami A i E, ale zdecydowałam się na ten. Jeśli będę chciała olejowe serum, to wykorzystam te oleje, które mam w domu, o ;)

Benzacne, 5% - żel na trądzik. Chyba zmienili opakowanie, bo na DOZie jest jeszcze ta wersja z granatowo-czerwonym opakowaniu. Bardzo dobrze radzi sobie z moim trądzikiem, skutecznie wysusza, a czasem nawet wypala. Niestety, nie radzi sobie z zaskórnikami, ale genialnie pozbywa się grudek i ropnych pryszczy.

Terbilum - maść przeciwgrzybicza. Szukałam następcy maści Steper, nastawiałam się bardziej na Lamisilatt, ale ta maść ma bardzo zbliżony skład i takie samo stężenie substancji aktywnej - chlorowodorku terbinafiny.

Maść Steper już jest niemal na wykończeniu, więc czekajcie na podsumowanie :)
Planuję też recenzje kosmetyków stworzonych z półproduktów: mgiełek do włosów i kremów do stóp. Toniku i aloesowego żelu też, a co ;)

niedziela, 2 września 2012

Co miewam na głowie ;)

Niedawno zauważyłam, że minęło już pół roku, odkąd założyłam bloga, a dziś licznik obserwatorów przekroczył 150!
Niesamowicie motywujące jest to, że ktoś chce mnie czytać, pisać maile, komentować notki, a linki do mojego bloga pojawiają się w różnych miejscach internetu, np. na kafeterii i wizażu.

Tyle tytułem wstępu, a nawiązując do tytułu notki - nie bójcie się, nie będą to zdjęcia drastyczne :P
Gdyby ktoś przynajmniej rok temu powiedział mi, że będę sobie zaplatać warkocze, będę miała z tego radochę i jeszcze, że będę chciała nauczyć się coraz to nowych fryzur, serdecznie bym się uśmiała i kazała delikwentowi brać połowę tego, co teraz.
A teraz mogę zaprezentować przynajmniej 5 fryzur, w których od czasu do czasu paraduję ;)
Wykonanie każdej z tych fryzur (szczególnie ostatniej :P) nie zajmuje więcej niż 5 minut.

1. Klasyczny warkocz.
Bądź też zapleciony po skosie, opierający się na ramieniu.

2. Warkocz dobierany: holenderski i francuski.
Nigdy nie wiem, który jest który, ale bardziej wolę ten "wypukły" :)
Dobierańca zaplecionego po skosie już wcześniej prezentowałam, więc tym razem uwieczniłam te proste ;)


3. Kłos, ewentualnie kłosowarkocz (wciąż się uczę, a ten niezbyt mi wyszedł :P).

4. Liny.


5. Zwykły kucyk.
Znacie jakieś proste i ładnie wyglądające fryzury, opierające się właśnie na warkoczach?
Skąd bierzecie pomysły i inspiracje na swoje fryzury?:)

sobota, 1 września 2012

Recenzja z lodówki i plany na przyszłość

Nie masz planu na notkę? Zajrzyj do lodówki!
A w lodówce znalazłam ukręcony niegdyś krem z kwasem migdałowym, którego jednak nie używałam jakoś specjalnie systematycznie. Postanowiłam to zmienić i dać mu drugą szansę :)

KLIK
I jak wrażenia?
Ano, pozytywnie :)
Przede wszystkim odkryłam, że podczas stosowania, na samym początku, wystąpił u mnie klasyczny, typowy wysyp. A ja, zamiast przeczekać, krem odstawiłam i zapomniałam. Teraz powrócił do łask, wysyp udało się przeżyć i obecnie jestem bardzo zadowolona z tegoż kremu.

Co do samego kremu - receptura jest trochę niedopracowana, miałam (i nie tylko ja) z nim ten problem, że się wziął i rozwarstwił. Uratowało go mieszadełko, a potem stosowanie się do zasady "Przed użyciem wstrząsnąć". Krem bardzo ładnie pachnie: ja tam wyczuwam różę i zieloną herbatę, ale moje chłopię marudzi, że pachnie jak mydło. Jest tłusty, nadaje się bardziej na noc i właśnie w taki sposób go używam.

Działanie?
A jakże!
Zauważyłam, że moje przebarwienia po trądziku zniknęły, a nowe niespodzianki pojawiają się bardzo sporadycznie, szczególnie przed okresem. Skóra jest gładsza i nawilżona. Pory są zauważalnie zmniejszone, a mój nos przestaje wyglądać jak truskawka :P
Działanie kremu jest wspomagane mydłem Alepp.

W planach mam:
Poza tym utwierdzam się w przekonaniu, że czytanie składów kosmetyków to zło. Kiedyś kupowałam co chciałam, a teraz nagle zaczęłam wszystko analizować i w efekcie nie kupuję nic, a kręcę swoje kosmetyki.
Co ze mnie wyrosło!?