środa, 31 października 2012

Moja pielęgnacja na jesień i zimę

Krajobraz za oknem dawno już przestał przypominać ten letni. Ostatnio nawet pojawił się śnieg. Wyciągamy z szaf ciepłe kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki i telepiemy się z zimna, marząc o tym by jak najszybciej wejść do ciepłego pomieszczenia. Zdecydowanie lato już nie wróci.
A ponieważ zmieniają się warunki za oknem, warto pomyśleć o zmianie sposobu pielęgnacji włosia i skóry głowy. No i wymyśliłam :)

Po pierwsze: złuszczanie.
Wraca do łask oliwka Salicylol. Mam teraz więcej czasu, więc te dwie godziny w tygodniu mogę wygospodarować. Zamiast Salicylolu planuję też używać oleju kokosowego z dodatkiem kwasu salicylowego bądź mocznika. Obecnie moja skóra głowy chyba sama nie wie, czego chce, więc postanowiłam dać jej wybór: olej kokosowy czy olej rycynowy. Ewentualnie jeszcze oliwka Babydream. No i nie zapominam o swoim toniku 3w1 :)

Po drugie: mycie.
Swój obecny pogląd i strategię mycia włosów i skóry głowy przedstawiłam już we wcześniejszym poście, więc dodam tylko, że nie zamierzam myć włosów częściej niż to będzie potrzebne. W sytuacjach awaryjnych będę posiłkować się wodą micelarną, ukręconą przeze mnie, która jednak równie dobrze sprawdza się do pielęgnacji twarzy.

Po trzecie: odżywki i maski.
Włosiska i skóra głowy będą teraz bardziej narażone na przesuszenie, ot, uroki centralnego ogrzewania. Skoro nie da się tego uniknąć, trzeba temu przeciwdziałać. Częściej będę stosować maski i maski w roli odżywek d/s, planuję też je wzbogacać najczęściej proteinami: hydrolizowaną keratyną i jedwabiem. Do łask wróci też odżywka b/s Joanny z mlecznymi proteinami i miodem, być może też będzie wzbogacana. Planuję też ukręcić (a najpierw zużyć do końca) żel aloesowy, którym będę sobie nawilżać skórę głowy. Dobrze "nakarmione" włosy mniej się elektryzują!

Po czwarte: zabezpieczanie końcówek.
W podlinkowanej wcześniej notce pisałam już o olejowym serum, które zrobiłam sobie sama. Jak dla mnie sprawdza się bardzo dobrze, poszukuję jeszcze jakiegoś oleju, który będzie ładnie pachniał po dodaniu ledwie kilku jego kropel do mojej mieszaniny ;)
O końcówki zadbam też w inny sposób: częściej będę nosić włosy upięte w taki sposób, by nie ocierały się o kołnierze, kaptury, zamki czy inne elementy stroju. Odnowiłam przyjaźń ze spinkami :)
I ostatnia, ale nie najmniej ważna rzecz: ograniczę noszenie czapki. Nie żebym jakoś przepadała za czapkami, zakładam czapkę kiedy jest naprawdę zimno. Jednak dobrze wiem, że czapki powodują nagrzewanie się skóry głowy, a to z kolei wywołuje wzmożony rozwój drożdżaków. A tego nie lubię. Są niby czapki "oddychające" z wełny, i to właśnie taka czapka uświadomiła mi, że mogę się drapać jeszcze bardziej... Zamiast czapki wybieram kaptur i nauszniki :)

Po piąte: systematyczność.
I to jest chyba najtrudniejsze... Założyłam sobie włosowy kajecik, gdzie zapisuję m.in. kiedy myłam włosy, czym, jaką użyłam potem odżywkę, czym zabezpieczyłam końcówki. Mam tam zaledwie kilka wpisów, ale mam nadzieję, że uda mi się skutecznie go zapełnić. Może dzięki jeszcze lepiej poznam swoją skórę głowy i włosie, a wtedy będę mogła jeszcze bardziej o nie dbać :)

I to by było na tyle :)
Tymczasem wyjeżdżam i w domu planuję być dopiero w niedzielę. Udanego długiego weekendu! :)

niedziela, 28 października 2012

Ostatnia recenzja - Soraya Care&Control

Październik dobiega już końca, pora na ostatnią recenzję spod znaku "miesiąca maseczek" :)


Do marki Soraya mam pewien sentyment, to zawsze ichnie kosmetyki kupowała mi kochana rodzinka w ramach walki z trądzikiem, najczęściej jako prezenty na urodziny, imieniny, Gwiazdkę... Nie żeby robiły jakiś szał, ale lubiłam tę firmę. I to właśnie ich maskę chciałam wypróbować jako ostatnią.

Producent obiecuje, że pory zostaną dokładnie oczyszczone a sama skóra przygotowana do przyjęcia cennych składników. "Receptura produktu wzbogacona została o Kwasy Owocowe, Minerały Morskie i Wyciąg z Zielonej Herbaty, które silnie nawilżają, redukują wydzielanie sebum i poprawiają koloryt skóry. Maseczka wykazuje bardzo wysoką skuteczność działania, potwierdzoną badaniami dermatologicznymi i aplikacyjnymi:
  • oczyszcza pory skóry
  • usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry
  • reguluje wydzielanie sebum
  • głęboko nawilża
  • wygładza nierówności
  • wyrównuje koloryt, rozjaśnia cerę i dodaje blasku"
Sam skład jest dość długi, nie zawiera niestety samych wspaniałości, jak można by wnioskować po opisie producenta, ale postanowiłam dać maseczce szansę :)


Maseczka ma bardzo przyjemny dla oka niebieskozielony kolor, no i ładnie pachnie, można wyczuć zapach zielonej herbaty, ale też trochę sztuczności.

Aplikacja jest bardzo przyjemna, maseczka nie jest ani za gęsta, ani zbyt wodnista. Bardzo szybko zastyga, ja postanowiłam ją zmyć już po 10 minutach. Przez cały czas, kiedy miałam maseczkę na twarzy czułam mrowienie. Pomyślałam, że to pewnie to "przygotowywanie do przyjęcia cennych składników" i działanie Kwasów Owocowych. Jakie było moje zdziwienie, kiedy spojrzałam w lustro po zmyciu maski!

Zbladłam? Nie... Moja cera się rozjaśniła? No, powiedzmy... Złuszczyło mnie. Na twarzy pojawiły się małe, drobne komórki złuszczonego naskórka, które dawały efekty bladości i rozjaśnienia. Ratowałam się olejem z pachnotki, którego pechowo nie zastosowałam tym razem pod maseczkę. Skóra jest gładsza, pory naprawdę zmniejszone, nierówności brak, zanieczyszczeń również, sebum gdzieś wyparowało. Obiecanego nawilżenia niestety nie zaobserwowałam... Zastanawiam się, czy może być jakiś związek między tym efektem a stosowanym przeze mnie tonikiem przeciwzaskórnikowym...

Na pewno nie jest to maseczka dla wrażliwców. Myślę, że jest to raczej specyfik dla osób, które potrzebują natychmiastowego oczyszczenia, zredukowania niedoskonałości, peelingu i będą mogły zająć się nawilżeniem skóry już po. Mimo wszystko mnie się efekt spodobał (nie mam nic przeciwko łuszczeniu się) i co jakiś czas będę do tej maski wracać :)

I na koniec jeszcze kilka słów podsumowania zabawy w "miesiąc maseczek".
Otóż: ze zdziwieniem zauważyłam, że mnie wciągnęła! Wcześniej nie przepadałam za maseczkami, brakowało mi systematyczności. Jednak patrząc na efekty po 4 tygodniach takiej "pielęgnacji z doskoku" postanawiam włączyć maseczki do twarzowych zabiegów :)

sobota, 27 października 2012

Moje włosowe SPA :)

Każdy zasługuje na chwilę wytchnienia i odrobinę egoizmu, ja dziś zafundowałam sobie kompleksowe włosowo-skórne SPA.


Olejowanie (namaszczenie olejem):
Ostatnio moja skóra głowy jest strasznie kapryśna - albo nie wytrzymuje jednego dnia od mycia, albo wytrzymuje ponad 3 dni bez łuski. Nie podobają mi się te wahania, więc postanowiłam, że potraktuję ją oliwką Salicylol, którą wtarłam tylko w skórę głowy za pomocą wacika. Na długość włosów nałożyłam niewielką ilość oliwki Babydream. Zawinęłam włosy pod czepek (w końcu kupiłam czepek, rany jaki on ścisły! :P), potem owinęłam go jeszcze ręcznikiem i odczekałam 2 godziny.

Mycie:
Obie oliwki zmyłam resztką szamponu Babydream, który od pewnego czasu męczy mnie swoim zapachem i z radością wyrzuciłam go do kosza.
Używam dwóch rodzajów szamponów: leczniczego (obecnie jest to Seboradin z piroctone olamine) i delikatnego (w tej roli od dziś będzie występował Wardi Shan z glinką Beloun), myję nimi włosy na zmianę. Do użytego szamponu dostosowuję też pozostałą część pielęgnacji (odżywki, wcierki, psikadła). Zasada jest jedna: nie podrażniać skóry głowy. Seboradin ma w składzie SLeS, więc staram się unikać stosowania po nim specyfików "mocniejszych" jak odżywka z linalolem (mam taką, a jak!), wcierki z alkoholem (woda brzozowa, Barwa) czy psikacza z melisą (odżywka z e-naturalne do włosów przetłuszczających się). Bezpieczne odżywki to te z BingoSpa i odżywka Joanny, Z apteczki babuni, z proteinami mlecznymi i miodem. Mogę bardziej "poszaleć" z pielęgnacją po tych delikatniejszych szamponach, ponieważ na skórze pozostaje delikatna ochronna warstewka, nieusuwana przez detergenty :)

Odżywka:
Tu skorzystałam z bezpiecznej opcji, choć nieco stuningowanej ;)
Do maski BingoSpa masło shea i 5 alg, (której odlewkę dostałam za pośrednictwem Wiedźmy - dziękuję!) dodałam po 5 kropli hydrolizatu keratyny i protein jedwabiu. Potrzymałam ją na włosach ok. 5 minut i spłukałam. Na koniec jak zwykle spłukałam włosy zimną wodą (ale nie polewałam nią głowy) i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia.

Efekty?
Oj, są :D
Jak zwykle włosie średnio się słucha ;)
 Przy okazji uznałam, że mój niezawodny przez wiosnę i lato jedwab z Biovaxa powoduje, że moje włosy zamiast być okiełznane i uporządkowane, stają się jeszcze bardziej naelektryzowane :(
Przeprowadziłam eksperyment i okazuje się, że włosie lubi olej macadamia! Dodatkowo ten olej zapobiegł oblepieniu mojej twarzy przez wściekłe, schowane pod kurtką włosie - chwała mu za to!
Postanowiłam więc stworzyć swoje własne serum olejowe do włosów.


Większą część mieszanki stanowi olej kokosowy i olej (czyli płynne masło) shea (ok. 40%). Do tego dodałam po kilka kropli olejów, podobnych do oleju macadamia, które niegdyś zamówiłam z myślą o zrobieniu serum do skóry głowy (wtedy nie wiedziałam, że kwasy omega-9 mi nie służą), a więc: olej avocado i olej arganowy (około 5% każdego). Do tego dodałam również hydrolizat keratyny i proteiny jedwabiu (po ok. 2,5%). Myślę, że doskonale zadbają o zabezpieczenie włosia :)

I jeszcze na koniec ogłoszenie - zgłaszam się do akcji "Zapuszczanie włosów" zorganizowanej przez frombodytohair z bloga Natural beauty especially for u :)

środa, 24 października 2012

Tag + wyróżnienie = radość :)

Chwilę mnie nie było, a tu się okazuje, że dostałam wyróżnienie od Czarownicującej i zaproszenie do kolejnej TAGowej zabawy od mastiff. Dziękuję Wam bardzo za pamięć :)

Wyróżnienie wygląda tak:
i jak widać, zostało przyznane "za pasję, za kreatywność, za cierpliwość i wiele innych..." ;)
Miło mi, szczególnie, że to właśnie Wiedźma, moje włosowe guru, w ten sposób mnie wyróżniła :)

Od razu i ja nominuję do wyróżnienia następujące bloggerki:

A teraz przejdźmy do TAGa od mastiff  i także od Wiedźmy- "Moje włosy w pigułce".

Zasady zabawy:
- Odpowiedzieć na 13 pytań.
- OTagować 5 osób (oczywiście poinformować je o tym)
- Podziękować nominującemu blogerowi na jego blogu.

1. Twój naturalny kolor włosów:
Coś między jasnym brązem a ciemnym blondem, z rudymi i wręcz złotymi refleksami.

2. Twój obecny kolor włosów:
Naturalny. Nie maluję włosów.

3. Aktualna długość Twoich włosów:
Wydaje mi się, że sięgają już do zapięcia od stanika.

4. Długość na jaką chciałabyś zapuścić włosy:
Chciałabym mieć włosy do talii, może nawet dłuższe ;)

5. Jak często podcinasz końcówki:
Niezbyt często. Raz, może dwa razy w roku. Włosy nie niszczą się na długości, jedynie pojedyncze włoski się rozdwajają, a kiedy takie rozdwojone wypatrzę, ucinam z zimną krwią.

6. Twoje włosy są proste, kręcone czy falowane:
Proste z wywijającymi się końcówkami.

7. Jaką porowatość mają Twoje włosy:
Niską.

8. Jakie są Twoje włosy (np. normalne, przetłuszczające się, suche itp.)
Moja skóra głowy jest z tych przetłuszczających się, nadmiar sebum odkładany jest w postaci łuski.

9. Jak wygląda Twój codzienny włosowy rytuał pielęgnacyjny:
Myję włosy raz na 2-3 dni. Stosuję na zmianę szampon leczniczy (obecnie Seboradin z piroctone olamine) z delikatnym, bez SLS (obecnie męczę Babydream, czeka na mnie Wardi Shan z glinką Beloun). Po myciu nakładam odżywkę b/s Joanna z Apteczki babuni, miód i proteiny mleczne, albo maski z BingoSpa, mam trzy do wyboru: z zieloną glinką, z masłem shea i z 40 aktywnych ekstraktów. Raz na jakiś czas nałożę na skórę głowy oliwkę Salicylol (olej rycynowy i kwas salicylowy) bądź olej kokosowy, również z dodatkiem salicylu. Używam też maści przeciwgrzybiczych oraz własnej roboty toniku 3w1. Końcówki zabezpieczam jedwabiem z Biovaxa.

10. Czego nie lubią Twoje włosy (np. wiatru, silikonów itd.)
Włosy i skóra głowy nie lubią drapania, ciągania, pocierania, linalolu, geraniolu i mentolu. Skóra głowy nie przepada też za gliceryną.

11. Co lubią Twoje włosy (nawilżanie, olejowanie, itp.):
Włosy i skóra głowy lubią dziegcie, siarkę, olejek z drzewa herbacianego (ale płuca nie :/), eukaliptusowy i tymiankowy (tymol); lubią treściwe maski nakładane przed myciem, ograniczony kontakt z grzebieniem, oliwkę Babydream, Salicylol, olej kokosowy, masło shea, mocznik i silikonowe zabezpieczenie.

12. Jaka jest Twoja ulubiona fryzura:
Najczęściej włosy mam związane w koński ogon, ale cały czas muszę poprawiać gumkę. Lubię fryzury złożone z warkoczy, ostatnio próbuję polubić się ze spinkami i upięciami.

13. Gdyby Twoje włosy umiały mówić to co by powiedziały:
Zrób nam warkocza i wyciągnij spod tej kurtki, bo jak nie, to oblepimy Ci twarz!

+ Od kiedy stosujesz świadomą pielęgnację włosów? ( pytanie opcjonalne )
Odkąd trafiłam na bloga Anwen, będzie z ponad rok temu :) Zaczęłam edukację od tego, co to jest ten SLS i SLeS, jak dobrze nakarmić włosy i jak je prawidłowo czesać. A kiedy zobaczyłam włosową historię Narek, zamarzyła mi się dokładnie taka tafla włosów :)

Do tej zabawy zapraszam te z Was, które mają ochotę na szybki rachunek sumienia z dotychczasowej pielęgnacji włosów ;)
Raz jeszcze dziękuję za wyróżnienie i TAGa!

niedziela, 21 października 2012

Alkoholowy aloes | Rival de Loop Peel-Off Maske

To już trzecia recenzja w ramach tego TAGu, kolejny nabytek dostępny w Rossmannie.
W roli głównej:
No nie potrafię takich saszetek bardziej estetycznie otwierać ;)
Jak łatwo się domyślić, jest to maseczka peel-off, czyli taka, której dodatkową atrakcją jest możliwość zdjęcia jej - teoretycznie - kilkoma szybkim ruchami, fundując sobie coś w rodzaju peelingu.

W saszetce znajdziemy przezroczystą, gęstą masę, pachnącą aloesem i... trochę też alkoholem. Można też wyczuć nieco rumianku. Wg producenta, maseczka ma za zadanie oczyścić pory i nadać skórze "gładki, jedwabisty wygląd". Należy ją nałożyć na 15 minut (bądź do wyschnięcia) a potem zdjąć, zaczynając od zewnętrznych krawędzi twarzy. Maska jest gęsta, trochę trudno jest ją nałożyć na skórę, ale zawartość saszetki wystarczy, by pokryć twarz grubą warstwą.

INCI: Aqua, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Glicerin, Polygliceryl-10 Laurate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Butylene Glycol, Parfum, Chamomilla Recutita Flower Extract, Bisabolol, Citric Acid, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate.

Skład maseczka ma słaby, widać, że tak naprawdę mamy (w zadowalającej ilości) ekstrakt z liści aloesu, zaś rumianku baaardzo niewiele. Najbardziej jednak nie podoba mi się tam alkohol denat., wobec tego znów przed aplikacją maski nałożyłam na skórę olej z pachnotki - jest genialny :)

Efekty?
Skóra jest zmatowiona, bez podrażnień i zaczerwienienia. Nie zauważyłam, by pory zostały widocznie pomniejszone. Za to na pewno skóra jest gładka. Ciężko mi stwierdzić też, czy skóra jest bardziej nawilżona... Tak, kapryszę, bo po drugim tygodniu (albo w połowie trzeciego, nie pamiętam dokładnie) kuracji tonikiem przeciwzaskórnikowym by Lorri jestem zachwycona wyglądem swojej skóry "nago" i z samego rana, a także późnym wieczorem :)
Pozytywnie mnie zaskoczyło to, że maseczkę z twarzy usunęłam bardzo szybko i sprawnie, wystarczyło 6 pociągnięć (dwa na policzki, dwa na nos i dwa na czole). Podoba mi się też, że skóra po zmyciu maski dalej pachnie aloesem, alkohol wyparował :)

Nie jest to maska, którą poleciłabym każdemu (alkohol w składzie może spowodować podrażnienia), ale jeśli ktoś jest zadowolony ze stanu swojej skóry i poszukuje jakiejś taniej maseczki, która jednocześnie spełniłaby funkcję dokładnego peelingu, może po taką saszetkę sięgnąć :)

sobota, 20 października 2012

Tag: Moje blogowe sekrety

Dziś, w ramach odreagowania po dwóch ciężkich tygodniach na uczelni, TAG, który od dłuższego czasu krąży po blogosferze, a który ja czytam jedynie dla ostatniego pytania :P
Zoila napisała, że przekazuje TAG czytelniczkom, tak więc czuję się "klepnięta" i zaczynam... :)


1. Ile czasu prowadzisz bloga i jak często publikujesz posty?
Bloga założyłam 29 lutego 2012 roku, łatwo więc policzyć, że bloggerką jestem już niecałe osiem miesięcy. Wszystko miałam już zaplanowane, ale zbierałam się na odwagę, biłam z myślami, czy ktokolwiek będzie chciał czytać o moich przeprawach z ŁZS i oglądać moje włosy, które nie zawsze ładnie się prezentują. Dopiero 29 lutego uznałam za dzień "teraz albo nigdy" i zaryzykowałam. I pozytywnie się zaskoczyłam :)
Posty powstają wtedy, kiedy mam więcej czasu; bywało, że w ciągu tygodnia nowe notki pojawiały się codziennie, innym razem była tylko jedna notka na tydzień... Staram się oscylować w granicach 2-3 notek na tydzień.

2. Ile razy dziennie zaglądasz na bloga i czy robisz to w pierwszej kolejności?
Staram się zaglądać na bloga przynajmniej raz dziennie, oczywiście jeśli mam więcej czasu, to częściej. Zwykle zaglądam na bloga wieczorem, ewentualnie wczesnym popołudniem ;)

3. Czy Twoja rodzina i znajomi wiedzą o tym, że prowadzisz bloga?
Wie o tym tylko mój chłopak.

4. Posty jakiego typu interesują Cię najbardziej u innych blogerek?
Najchętniej czytam wszystkie posty okołowłosowe, lubię też czytać recenzje kosmetyków. Ostatnio prawie poryczałam się ze śmiechu czytając recenzję perfum - TUTAJ :)

5. Czy zazdrościsz czasem blogerkom?
Tak, ale nie jest to "zła" zazdrość czy też wpędzanie się w kompleksy "bo ona ma takie piękne (tutaj wstaw, czego najbardziej zazdrościsz), a ja nie i jestem brzydal". Lubię oglądać ładne rzeczy, w tym ładne włosy włosomaniaczek. Zdarza mi się, że sobie westchnę, że "też chciałabym mieć takie coś", ale z reguły szybko mi przechodzi. Albo sobie to coś w końcu kupię :P

6. Czy zdarzyło Ci się kupić jakiś kosmetyk tylko po to, by móc go zrecenzować na swoim blogu?
Nie :) 

7. Czy pod wpływem blogów urodowych kupujesz więcej kosmetyków, a co za tym idzie, wydajesz więcej pieniędzy?
I tak, i nie. Zaczęłam wydawać więcej pieniędzy na szampony, ale dzięki temu, że nauczyłam się czytać i rozumieć składy, są to szampony, które mi służą (a ostatnio nawet pachną). Nie żałuję ani złotówki przeznaczonej na taki zakup. Natomiast uświadomiłam sobie, że aby utrzymać moją cerę w dobrej kondycji nie potrzebuję tony kremów, toników czy żeli do mycia twarzy, a wystarczy mi zabójczo wydajne mydło Alepp i jakiś micel albo tonik wykonany z półproduktów. Więc... Chyba wydaję mniej więcej tyle samo, ale teraz dokładnie wiem, na co :)

8. Co blogowanie zmieniło w Twoim życiu?
Odnalazłam kolejną pasję jaką jest tworzenie swoich własnych kosmetyków. Częściej też zaglądam do drogerii albo aptek, czytam składy, a potem próbuję stworzyć coś podobnego, ale "bardziej dla mnie" z półproduktów.
Nauczyłam się też formułować myśli w sposób bardziej zorganizowany i zaczęłam bardziej wierzyć w siebie. Przestałam też fukać na chłopaka, kiedy mówi mi, że wyglądam dziś ładnie i że bardzo dobrze piszę. Teraz odpowiadam krótko: Wiem! :)

9. Skąd czerpiesz pomysły na nowe posty?
Pojawiają się same :)
Czasem w komentarzach albo mailach od czytelników pojawia się jakaś propozycja albo pytanie, które uznam za ważne i warte omówienia na łamach bloga. Piszę o tym, co w danej chwili odkryłam, co wymyśliłam i co jest warte utrwalenia. A poza tym, jeśli nie mam pomysłu na notkę, wystarczy, że zajrzę do lodówki albo na komodę na której stoją moje domowe wyroby i naskrobię jakąś recenzję ;)

10. Czy miałaś kiedyś kryzys w prowadzeniu bloga, tak że chciałaś go usunąć?
Nie. Raz złapałam się na myśli "To koniec, nie mam pomysłów na więcej notek!", ale postanowiłam chwilę odczekać i pomysł sam się pojawił. A potem kolejny, i jeszcze jeden...

Dodatkowe pytanie:
11. Co najbardziej denerwuje Cię w blogach innych dziewczyn?
Podejrzewam, że nie tylko ja czytam ten TAG tylko dla tego ostatniego pytania, słuchajcie i czytajcie więc wszyscy... ;)
Przede wszystkim:
- nie lubię przesłodzonych komentarzy, rodem z fejsa czy enka "super wyglądasz", "ale fajny ten twój blogasek", "ale tu fajnie", bo - bez obrazy - nic specjalnego do mojego życia i twórczości blogowej nie wnoszą; nie lubię komentarzy typu "obserwujemy się?" albo "zapraszam do mnie" - drogi komentatorze, i tak Cię znajdę, a jeśli uznam, że nieźle piszesz i zainteresuje mnie tematyka Twojego bloga, to owszem, będę obserwować;
- nie lubię jeśli w notkach panuje chaos, różne kolory, czcionki, do tego jeszcze stos obrazków i nie wiadomo, czy usiąść i płakać, czy czym prędzej uciekać...
- nie lubię zdjęć słabej jakości - mnie samej zdarzyło się takie popełnić i zawsze było mi głupio, że wrzucam takie twory na bloga;
-  dziwi mnie coś, co sama określam jako paradoks zużyciowy - wśród zdjęć recenzowanego kosmetyku musi znaleźć się takie, gdzie na dłoni zostaje nałożona spora ilość kosmetyku, potem pewnie kosmetyk z dłoni zwyczajnie się zmywa. Natomiast podczas akcji denko, ten sam kosmetyk zostaje zużyty do cna, opakowanie rozcięte, żeby nic się nie zmarnowało i nie wyrzucić za dużo kosmetyku. A ta rozrzutność na początku korzystania to co? :P
- denerwują mnie też zbyt lakoniczne recenzje, również z milionem zdjęć, i podsumowanie, że "to naprawdę fajny kosmetyk, polecam!";
- powinnam teraz wspomnieć o błędach ortograficznych, te najczęściej się pojawiające to na prawdę zamiast naprawdę, ktury zamiast który, wkońcu zamiast w końcu...
- no i chyba standardowo, jak każdy, nie lubię blogów nastawionych tylko i wyłącznie na współprace, z milionem recenzji, niekiedy takich kosmetyków, które są dla danej osoby niedostosowane.

No, to chyba tyle :)
Mam nadzieję, że nie zanudziłam i mimo pełnej listy narzekań żadna z Was nie poczuła się obrażona :)

Ponieważ sama nie zostałam oTAGowana z "imienia i nazwiska", zabawę przekazuję dalej chętnym, które jeszcze nic o sobie nie napisały :)

środa, 17 października 2012

Po czym poznać, że pora zmienić szampon?

Wyobraźcie sobie taką scenkę rodzajową: na półce z kosmetykami stoi wypełniona do połowy (bądź do połowy pusta) butelka niebieskiego Pharmacerisa przeciwko tłustemu łupieżowi. Obok niego resztka szamponu Babydream i jego następca - szampon Wardi Shan z glinką Beloun na różne schorzenia skóry głowy. Wydawać by się mogło - sielanka.

Ale tak nie jest.

Dlaczego?

Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia swojej skóry głowy, kiedy w poniedziałek wieczorem spojrzałam w lustro. Wyglądałam, jakby ktoś posypał moje włosy delikatnym, białym pudrem. To była zapowiedź porażki...

Następnego dnia bałam się spojrzeć w lustro. Wiedziałam już, co tam zobaczę...
Przetłuszczone, przyklapnięte włosiska to był najmniejszy problem. Większym problemem były płatki łuski wielkości połowy paznokcia na kciuku. I sama łuska, na skroniach, potylicy i czubku głowy. Ale najgorsze było to, że... skóra głowy bolała.

Zwykle mam przygotowaną saszetkę albo nawet kilka typowych szamponów przeciwłupieżowych, właśnie na takie sytuacje. Saszetki są niezwykle przydatne, szczególnie w sytuacjach awaryjnych (albo i kryzysowych), gdyż zwykle jest to jednorazowa dawka, który przynosi ukojenie na cały dzień. Daje mi czas na obmyślenie strategii :)
Tym razem nie było inaczej - po umyciu włosów zasiadłam na komputera i zajrzałam na DOZ. Postanowiłam zaryzykować i zamówiłam szampon Seboradin z piroctone olamine, związkiem grzybobójczym i w dodatku lipofilnym, zostaje "na straży" nawet po zmyciu szamponu. Zobaczymy jak się sprawdzi, na razie jestem pozytywnie zaskoczona, że on prawie nie ma zapachu :)

Szampon Pharmaceris jest ze mną dość długo (jeśli się nie mylę, to ok. 4 miesiące), wydajna z niego bestia, szczególnie, że myję nim skórę głowy na zmianę z szamponem Babydream (który zresztą zaczyna mnie irytować i bardzo chętnie z nim teraz eksperymentuję). Myślę, że skóra głowy przyzwyczaiła się do mojego niebieskiego przyjaciela i trzeba będzie z nim na chwilę rozluźnić kontakty ;)

Gwoli podsumowania:
Kiedy należy zacząć szukać nowego szamponu leczniczego?
  • włosy coraz szybciej się przetłuszczają
  • czasem pojawia się nawet "zapaszek"
  • pojawia się swędzenie, choć wcześniej szampon doskonale sobie z nim radził
  • pojawia się łuska, coraz więcej łuski
  • używamy szamponu dłużej niż 3-4 miesiące, a nasza skóra szybko się przyzwyczaja do składników aktywnych
Poza tym standardzik: stres, zmiana diety, inne warunki klimatyczne, zawirowania hormonalne, to też może sprawić, że będzie nam potrzebny nowy szampon.

niedziela, 14 października 2012

Druga recenzja: Synergen Anti-Pickel Maske

Miesiąc maseczek trwa, pora więc na drugą już recenzję :)
Jakoś na początku tygodnia zajrzałam do Rossmanna w poszukiwaniu saszetek z ciekawą zawartością. Wybrałam 3 sztuki, po czym skierowałam się do kasy. Przede mną stały dwie dziewczyny, które również kupowały 3 maseczki. Aż chciałam zapytać, czy też biorą udział w zabawie :P

Dziś wybrałam sobie maskę Synergen, Anti-Pickel Maske, czyli maseczkę przeciwtrądzikową.
Co obiecuje producent?


Skład?

W jednej saszetce mieści się 7,5ml maseczki i starczy na pokrycie twarzy (pewnie szyi też) grubą warstwą. Maseczka ma bardzo przyjemny, zielonkawoniebieski kolorek i pachnie... Tak, pachnie olejkiem z drzewa herbacianego. Nie jest to jednak ten paskudny kamforowy smrodek, a przyjemny, relaksujący, świeży zapach. To pewnie zasługa bisabololu ;)
Po nałożeniu na skórę maseczka zaczyna ją delikatnie rozgrzewać. Nic nie szczypie, nie piecze, ot takie przyjemne ciepło się rozchodzi po twarzy. 15 minut można spokojnie wytrzymać. Maseczka nie tężeje, można mówić i uśmiechać się bez obawy, że coś nam na twarzy popęka ;)

Maseczkę zmywa się długo, pewnie dlatego, że jest jej spora ilość. Odradzam zmywanie zupełnie zimną wodą bądź taką "bardziej ciepłą", bo może być nieprzyjemnie. Po zmyciu maski nie czułam potrzeby, żeby nałożyć jakiś dodatkowy nawilżacz.


Efekty?
Skóra jest zmatowiona, nawilżona i ukojona. Najbardziej rzuciło mi się w oczy to, że moja twarz nie była już zaczerwieniona, zmniejszeniu uległy też pory, szczególnie te na policzkach.
Jestem w trakcie kuracji przeciwzaskórnikowej (za pomocą toniku z kwasem mlekowym by Lorri), więc szczególnie zwracam uwagę właśnie na wygląd porów i zaskórników już "po". Ta maska bardzo dobrze się sprawdza jako uzupełnienie, jeśli w ciągu tego miesiąca nie znajdę nic lepszego, będę ją stosować jako uzupełnienie kuracji :)

Jak tam Wasze maseczki? :)

wtorek, 9 października 2012

Jak robię swój tonik 3w1?

Wczoraj nie miałam humoru. Włosy też nie, bo jakieś takie nijakie były. A skóra głowy to już w ogóle kaprysić zaczęła...
Cóż było robić? Poszłam do kuchni. Obładowana półproduktami i z myślą, że skończył mi się mój najwspanialszy tonik i że przecież sam się nie zrobi. A potem wróciłam do pokoju po aparat, żeby swoje starania udokumentować :)

Czego będziemy potrzebować?

Na zdjęciu widać:
kwas salicylowy
alantoinę
aloes zatężany 10x
hydromanil
żel hialuronowy
nanosrebro
niacynamid (witamina B3)
Do sweet foci nie załapały się kwas mlekowy 75% oraz wodorowęglan sodu (w moim przypadku soda oczyszczona), które również brały udział w tworzeniu toniku. Ot, musiałam po nie wrócić do pokoju a o ponownym zdjęciu zapomniałam :)

Potrzebne będą też:
garnczek z wodą (łaźnia wodna)
woda, najlepiej przegotowana, idealna byłaby destylowana albo demineralizowana
waga
łyżeczki z miarką
alkohol do dezynfekowania powierzchni
bagietka
ręczniki papierowe
papierki lakmusowe

Zaczynamy od dodania kwasu salicylowego do wody. Ja nalałam 35ml wody i do tego dodałam 5g kwasu salicylowego. Dolałam też kilka kropel kwasu mlekowego, który dodatkowo zakwasił roztwór.
Kwas salicylowy, kwas mlekowy i alantoina to trzy składniki, które działają jednocześnie złuszczająco i nawilżająco. 

Widzimy, że kwas salicylowy niezbyt chętnie nam się rozpuszcza. Jak temu zaradzić? Tu na scenę wkracza wodorowęglan sodu.
Należy go dodawać w małych dawkach, inaczej wszystko może nam wykipieć :)
Oczywiście po każdej porcji wodorowęglanu mieszamy nasz roztwór bagietką aż piana opadnie :)
W cieplejszej wodzie kwas salicylowy rozpuszcza się szybciej.
Kiedy roztwór stanie się klarowny, nie będą w nim pływały żadne kryształki (może to trochę potrwać; mój aparat z dezaprobatą zapiszczał, że mu się nudzi i sam się wyłączył :P) możemy go wyciągnąć z garczka i postawić na kawałku papierowego ręcznika.

Tutaj mała wskazówka, jeśli chodzi o BHP :)
Wiadomo, że wszystkie sprzęty należy przetrzeć wacikiem nasączonym alkoholem albo nawet wlać małą ilość alkoholu i dokładnie obmyć nią każdą ściankę naczynia celem zdezynfekowania.
Co jednak z ręcznikiem papierowym? Przecież on też jest dotykany jeśli chcemy urwać sobie listek. Rękawiczki? Można. Ale można też odwrócić ten listek tak, żeby strona, którą przylegał do rolki, była na górze. Innymi słowy - żeby te "końce" listka były wywinięte do góry. Tam raczej się ręcznika nie dotyka, więc i bakterii jest mniej :)
Coś jeszcze, tym razem odnośnie zakrętek: jeśli mamy wybór, czy położyć zakrętkę wierzchem do góry, czy też odwrócić ją do góry nogami, tak żeby ta strona, która ma kontakt z buteleczką była skierowana do góry*, wybieramy tę drugą opcję. Dlaczego? Ano dlatego, że w powietrzu mamy mniej drobnoustrojów niż na blacie, więc ryzyko ich przedostania się do półproduktu albo końcowego produktu jest niższe.
*Opis jest zagmatwany, więc teraz zdjęcie - tak jest dobrze ;)

Mamy już dwa składniki naszego toniku, dodajemy teraz szczyptę alantoiny, 2ml żelu hialuronowego, 1ml hydromanilu i 5ml zatężonego 10x aloesu. Za pomocą łyżeczki 2ml odmierzamy porcję niacynamidu (dziękuję italiano, że zauważyłaś). Dzięki temu będziemy mieli pewność, że skóra głowy nie będzie wysuszona a i składniki toniku będą mogły dostać się głębiej naskórka.
Kolejny etap to sprawdzenie pH. Liposomy z nanosrebrem (składnik antybakteryjny i przeciwgrzybiczy) nie lubią zbyt niskiego, kwaśnego pH, ani też zbyt wysokiego, zasadowego pH. Łapiemy więc papierek lakmusowy i sprawdzamy. pH powinno wynosić ok. 8.
Co teraz? Liposomy niby lubią pH w zakresie 4-8, ale też nasza skóra niekoniecznie dobrze zareaguje na zbyt zasadowe pH. Za pomocą kwasu mlekowego obniżamy więc pH do ok. 6.
(Tutaj muszę się przyznać, że chciałam, naprawdę chciałam zrobić zdjęcie, jakie wyszło pH mojego toniku, niestety za każdym razem papierek albo topił się w zlewce, albo po chwili kapnęła mi tam kropla kwasu mlekowego. Niezdarna ja bardzo przeprasza za niedogodności.)

Kiedy już wyregulowaliśmy pH, możemy dodać olejku eterycznego. Ja, zakochana w zapachu eukaliptusa, dodałam kroplę albo dwie właśnie tego olejku.

A tak wygląda gotowy tonik :)
Można go teraz przelać do buteleczki, ja polecam taką z kroplomierzem, są bardzo wygodne :)

Ma nadzieję, że komuś przyda się taki właśnie poradnik i będziecie mogły/mogli sami stworzyć swój tonik. Rzecz jasna nie jest to przepis na Jedyny Słuszny Tonik Do Skóry Głowy, ten przepis jest ciągle zmieniany, modyfikowany i dopasowywany do aktualnych potrzeb mojej skóry głowy. Jedyne czego nie zmienimy to pH, które musi być odpowiednie dla liposomów. No chyba, że z liposomów zrezygnujemy ;)

Mam nadzieję, że nie zanudziłam, a przy okazji wyjaśniłam nieco tajniki powstawania toniku 3w1 :)

niedziela, 7 października 2012

Tag: Październik miesiącem maseczek i pierwsza recenzja :)

No i kolejny tag, tym razem bardziej długoterminowy - zabawa będzie trwała przez cały październik :)
Zostałam oTAGowana przez maxcom, za co serdecznie dziękuję :)


Oto jak autorka opisuje zasady swojej zabawy:
Czas trwania: PAŹDZIERNIK
Celem tagu jest:
- zachęcenie do chwili relaksu, aby zrobić coś tylko dla siebie,
- zadbanie o swoją twarz bez względu na wszystkie obowiązki,
- poprawienie swojego wyglądu,
- wyrobienie sobie nawyku nakładania maseczki raz w tygodniu,
- radość i duma ze swojego wyglądu.

Zasady tagu:
- umieść baner z linkiem do inicjatora tagu MALINY (testykosmetyczne.blogspot.com),
- umieścić zasady tagu w poście na swoim blogu,
- dopisz się do listy obserwatorów MALINY (testykosmetyczne.blogspot.com) ,
- napisz, kto Cię otagował,
- zamieść raz w tygodniu recenzję co najmniej jednej testowanej maseczki,
- otaguj minimum 5 osób.

Od razu mogę się pochwalić, że dziś już jedną maseczkę wypróbowałam. Jest to maska algowa peel-off z acerolą i witaminą C, którą swego czasu zamówiłam na stronie e-naturalne.pl.


Maskę trzeba sobie najpierw przygotować, rozcieńczając porcję (ok. 2,5ml na twarz wystarczy) z trzema porcjami wody (a więc ok. 7,5ml). Po wymieszaniu (nigdy nie udało mi się uzyskać postaci bez grudek) maska nabiera różowego koloru, przywodzącego mi na myśl koktajl truskawkowy. Nakładać należy ostrożnie, omijając okolice brwi i włosów, albowiem maskę trzeba później z twarzy zdjąć :)

Ja przed nałożeniem maski, posmarowałam twarz olejkiem z pachnotki.
Po 20 minutach maskę zdjęłam. Aby pozbyć się bardziej opornych kawałków delikatnie starłam je opuszkami palców ;)

Efekty?

  • Dużo mniej widoczne pory
  • Skóra wydaje się bardziej nawilżona i oczyszczona
  • Przebarwienia stały się mniej widoczne
  • Cera wydaje mi się świeższa, jakby bardziej... zdrowa :)
Dla utrwalenia efektu nałożyłam na twarz także serum intensywnie regenerujące, również z algami i również z e-naturalne :)

Do zabawy zapraszam te osoby, po których spodziewam się jakichś ciekawych maseczek, a więc:

PS. Udało mi się zdobyć nowe akumulatorki do aparatu, bo ostatnie wyzionęły ducha. Teraz będzie dużo aparatowych zdjęć, żegnajcie słabe jakościowo zdjęcia z telefonu!

piątek, 5 października 2012

Łoj, ten łój...

Czyli ponownie słów kilka o olejowaniu, ale tym razem skupię się bardziej na olejach, które mogą pomóc. Bo część z nich, niestety, może zaszkodzić...

Ale od początku.

Czym jest łój?
Łój, inaczej sebum, jest wydzieliną gruczołów łojowych. Większość (90%) tych gruczołów znajduje się przy mieszkach włosowych. Skład łoju wygląda mniej więcej tak:
glicerydy - 50%
woski - 20%
skwalen - 10%
wolne kwasy tłuszczowe (głównie kwas linolowy) - 5%
inne węglowodory - 5%
estry cholesterolu - 4%
cholesterol - 1%
inne sterole - 1%
inne substancje - 4%
źródło: mazidla.com

 Po co nam ten łój?
Przede wszystkim - dla ochrony. Łój chroni naszą skórę przed wirusami, bakteriami i grzybami - rzecz jasna sensowne ilości tego łoju ;)
Poza tym zapewnia nam miękką skórę, gdyż zapobiega też nadmiernej utracie wody przez komórki naskórka. I znów - nie może być tego łoju za dużo, gdyż paradoksalnie może spowodować wysuszenie skóry.

Łój może jednak sprawiać problemy...
Jeśli łój jest zbyt gęsty, lepki, nie może się wydostać z gruczołów. W przypadku skóry tłustej mamy też do czynienia z hiperkeratynizacją (bardzo przystępnie opisała to Kotwilka - LINK), co między innymi oznacza, że ujścia tych gruczołów i tak są już zwężone, a łój potrafi jeszcze skutecznie zlepić komórki je wyściełające, powodując ich zaczopowanie.
Jeśli w łoju brakuje kwasu linolowego (z grupy kwasów omega-6) może nas spotkać problem w postaci nieprawidłowości w rogowaceniu ujść mieszków włosowych. Jednak jego zbyt duża ilość może spowodować zwiększenie przepuszczalności naskórka i utratę wody z komórek.
Przy suplementach diety bądź kosmetykach, jeśli mamy taką możliwość, warto sprawdzić stosunek zawartości skwalenu do triglicerydów. Zasada jest prosta: im więcej skwalenu, tym mniej zmian. Im więcej triglicerydów - tym zmian będzie więcej. Skwalen ma działanie przeciwbakteryjne, przeciwgrzybicze i potrafi również związać wolne rodniki tlenu.
Nie zapominajmy też, że nadmiar łoju na skórze głowy powoduje problem z utratą włosów.
Sam łojotok (nadmiar wydzielanego łoju) nie powoduje jeszcze powstawania zmian. To wzrost liczby drobnoustrojów prowadzi do podrażnienia skóry głowy i wzmożonej pracy gruczołów łojowych a to z kolei potęguje łojotok...

Co wpływa na produkcję łoju?
Jest naprawdę sporo różnych czynników, przedstawię te, z którymi stykamy się najczęściej:
  1. produkcja łoju jest cykliczna; na początku, zaraz po narodzinach jest najwyższa, potem opada i na poziomie minimalnym pozostaje aż do okresu dojrzewania, gdzie znów wzrasta. Utrzymuje się na wysokim poziomie do ok. 30 r.ż.; jest też zależna od pory dnia: najwięcej łoju produkujemy w godzinach 10-11, najmniej ok. 4-6 rano.
  2. stan niepokoju, stres
  3. temperatura: im wyższa, tym oczywiście więcej łoju jest wydzielane, niestety mycie się w zimnej wodzie również nie pomoże, gdyż wtedy gruczoły łojowe się gwałtownie kurczą i "wyrzucają" z siebie cały zgromadzony łój;
  4. mocne detergenty stosowane w szamponach czy  żelach do mycia twarzy; usuwanie naturalnej warstwy łoju mocnymi, drażniącymi detergentami prowadzi do reakcji obronnej skóry czyli... wytworzenia większej ilości łoju;
  5. hormony
  6. brak lub niedobory witamin w diecie; najczęściej są to wit. B2, B6, A
No dobra, dobra, ale jak się ma to wszystko do olejowania i wyboru olejów?
Jak pewnie wiecie, ŁZS jest wywoływane przez drożdżaki. Dotarłam jednak do opracowań, w których ustalono, że to wcale nie Malasezzia furfur jest odpowiedzialna za problemy łojotokowców. Tak naprawdę powinniśmy o to winić drożdżaka Malasezzia globosa. Kiedy poprzednio prowadzono badania nad mikroflorą skóry głowy łojotokowców, drobnoustroje rosły sobie w warunkach, które M. globosie za bardzo nie odpowiadały, natomiast M. furfur rosła na potęgę i wprowadziła badaczy w błąd.
Opracowanie, które znalazłam, zakładało, że drobnoustroje pobrane ze skóry głowy osób chorych na łuszczycę oraz AZS będą rosły na zmodyfikowanym podłożu (podłoże Dixona), w skład którego wchodzi kwas oleinowy - nienasycony kwas tłuszczowy z grupy omega-9, składnik choćby oliwy z oliwek. Jest to jeden z metabolitów naszych drożdżaków, ma na skórę działanie drażniące. Dlatego wszem i wobec wybijam Wam wszystkim z głów pomysł, by pokrytą łuską skórę smarować oliwą z oliwek. Nie i już!

Nasza czarownicująca Wiedźma niegdyś popełniła notkę na temat doboru olejów do skóry głowy i włosów, na podstawie listy pewnej wizażanki. W jaki sposób my, łojotokowcy, możemy z niej skorzystać?
My przede wszystkim unikamy kwasu oleinowego. Czyli pierwsza grupa w zupełności odpada. Za to możemy wybierać spośród  pozostałych trzech grup. Choć oczywiście z zastrzeżeniem, że nie każdy olej może skórze głowy przypasować. Ja wypróbowałam już oliwkę Babydream, olej rycynowy i olej kokosowy i każdą z tych trzech mogę polecić. Jeśli jednak po nałożeniu oleju skóra zaczyna swędzieć, piec, a po zmyciu oleju wypadają włosy, lepiej zastanowić się nad zmianą oleju, albo ograniczyć czas trzymania oleju na skórze głowy.

EDIT: W komentarzach pod wpisem (dzięki, Gilgotki!) pojawił się link do bardzo ciekawego opracowania o zawartości kwasów tłuszczowych w olejach: https://sites.google.com/site/panikota/mas%C5%82a-i-oleje/oils. Polecam! :)

Źródła:

poniedziałek, 1 października 2012

Dwa tygodnie z maścią Terbilum

Od dziś znów jestem bezrobotną studentką ;)
Uwolniłam się od kłopotów z klimatyzacją, ale już czuję, że będzie mi strasznie brakowało atmosfery i ludzi z firmy, z którymi w końcu spędziłam większość wakacji.

Tym razem bierzemy na warsztat ostatnią z trzech maści przeciwgrzybiczych, która cenowo plasuje się pomiędzy tanim Clotrimazolum 1%, krem (ok. 4zł) a bogatą składowo maścią Steper (ok. 20zł). Za opakowanie maści Terbilum zapłaciłam 12,70zł - zamówienie z apteki DOZ. Za jej droższy odpowiednik, maść Lamisilatt zapłacimy ok. 30zł.
Tyle jeśli chodzi o ceny. Co otrzymujemy za całe te 12 złotych i 70 groszy?
źródło: www.doz.pl
(Widzę, że zrobiłam maści Terbilum małą reklamę, a może to ona zrobiła reklamę mnie? Wpisałam w google grafika hasło "terbilum" i mogę się pooglądać ;))
Tubka maści opakowana jest w kartonowe pudełeczko, z ulotką (co ciekawe, przy maści Steper ulotki nie dostałam). W tubce znajdziemy 15g białej, bezzapachowej, łatwo się rozsmarowującej maści. Substancją aktywną jest chlorowodorek terbinefryny, związek grzybobójczy. Nic więcej, olejków eterycznych również brak, stąd i brak zapachu :)

Według ulotki najdłuższa kuracja powinna trwać dwa tygodnie (dotyczy łupieżu pstrego) i podczas tego okresu, obszary pokryte zmianami chorobowymi powinny być smarowane raz dziennie. Tak też postępowałam. Nakładałam maść opuszkami palców, dokładnie wcierając. Maść przynosiła ze sobą wrażenie chłodu, ale nie jestem pewna, czy moje wieczne zimne palce nie miały w tym większego udziału :)

Maść działa. Dzięki niej wytrzymałam w pracy dwa tygodnie po ponad 9 godzin dziennie. Dodatkowo też pomogła mi przy pewnym nieprzyjemnym i intymny problemie po wizycie w pracowej toalecie. Myślałam, że dopadło mnie zapalenie pęcherza, a tu jednak maść przeciwgrzybicza okazała się skuteczniejsza... Niespodzianka.

Po dwóch tygodniach co prawda nie oczekiwałam cudu i wspaniałego oczyszczenia skóry głowy, ale po sesji z olejem kokosowym i kwasem salicylowym stan czystości utrzymał się na długo, bez swędzenia :)

No i na koniec jeszcze przyrost :)
Ciężko coś wnioskować po dwóch tygodniach, ale podoba mi się mój dzisiejszy warkoczyk ;)