Mieszkałam w akademiku przez cztery miesiące: trzy miesiące wakacji i pierwszy miesiąc roku akademickiego. Przeżycie to niezapomniane! Nie bez powodu mówi się, że akademik to odmienny stan świadomości - atmosfera, jaka panuje w akademiku jest specyficzna. Akademik można pokochać lub znienawidzić. Są w akademikach rzeczy, obok których nie da się przejść obojętnie i tymi chcę się z Wami podzielić.
Łazienka i prysznic
Łazienki koedukacyjna, prysznic takoż. Prysznice oddzielone są od siebie jedynie murkiem. Żadnych zasłonek, nic. O wiecznym dziewictwie stałych mieszkańców tegoż akademika krążą już ponoć legendy - więc po co im zasłonki pod prysznicem? Jednak w okresie wakacyjnym mieszkają tutaj głównie pary, przynajmniej na naszym piętrze. Dlatego po dwóch tygodniach na portierni zawisło ogłoszenie, że dla pań przeznaczono prysznice na piętrze drugim. W "damskich" prysznicach przeżywam szok - dwie zasłonki! Czort, że prysznice są cztery. Dobre i to!
Po dwóch dniach zasłonki pojawiają się również w prysznicach na naszym piętrze - także całe dwie. Prysznice znowu są koedukacyjne ;)
Kolejna przygoda z prysznicami w roli głównej: powędrowałam sobie w stronę łazienek, owinięta jeno ręcznikiem, a tu niespodzianka - fugowanie, proszę zejść piętro niżej. Nic to, zeszłam. Następnego dnia niespodzianka z toaletą - na naszym piętrze sympatyczna pani sprzątająca właśnie umyła podłogę w łazience i traktuje sedesy czymś w białej buteleczce. Zeszłam niżej, a tam... sympatyczna pani sprzątająca właśnie umyła podłogę w łazience i traktuje sedesy czymś w białej buteleczce. Zeszłam niżej... Nie, nieprawda, wdrapałam się dwa piętra wyżej i skorzystałam. Bałam się, że gdybym zeszła jeszcze niżej wszechświat by się zapętlił :P
W weekend w akademiku nie ma pań sprzątających - a zatem panuje nieład. W weekend są też najlepsze imprezy. Po połączeniu obu tych faktów można dojść do prostego pytania - jak wówczas wyglądają toalety? Ano, nieciekawie. Są cztery kabiny, ale już w piątek wieczorem zastanie jednej z nich w stanie "z zamkniętymi oczami i zatkanym nosem już się tak nie brzydzę" graniczy z cudem. Niedawno weszłam do łazienki równo z inną dziewczyną. Ona do drugiej, ja do trzeciej. Ja się wycofuję, ona też. Potem ona do pierwszej, a ja do czwartej. Słyszę triumfalne zamknięcie drzwi na zamek, więc z ciężkim westchnieniem wycofuję się do trzeciej, klnąc na czym świat stoi spuszczam wodę, jeszcze chwilę czekam, po czym z zamkniętymi oczamiulgą korzystam.
W przypadku publicznych toalet zawsze sprawdzała się zasada, że do pierwszej kabiny się nie wchodzi, bo: a) nie działa zamek, b) nie ma światła, c) nie działa toaleta, d) wszystkie katastrofy naraz. W przypadku naszego akademika, a przynajmniej naszego piętra, w większości przypadków to właśnie pierwsza kabina jest najczystsza. Podejrzewamy, że to pewnie z powodu ciągle zamkniętych drzwi. I dlatego wciąż zamykamy drzwi do pierwszej kabiny, pozostawiając w innych drzwi uchylone ;)
Po wakacjach musieliśmy się przeprowadzić do innego akademika - tam już, niestety, reguła pierwszej czystej kabiny się nie sprawdzała. Pewnie dlatego, że jakiś mądry człowiek wyrwał z niej zamek i napisał na drzwiach poemat.
Kolejna przygoda z prysznicami w roli głównej: powędrowałam sobie w stronę łazienek, owinięta jeno ręcznikiem, a tu niespodzianka - fugowanie, proszę zejść piętro niżej. Nic to, zeszłam. Następnego dnia niespodzianka z toaletą - na naszym piętrze sympatyczna pani sprzątająca właśnie umyła podłogę w łazience i traktuje sedesy czymś w białej buteleczce. Zeszłam niżej, a tam... sympatyczna pani sprzątająca właśnie umyła podłogę w łazience i traktuje sedesy czymś w białej buteleczce. Zeszłam niżej... Nie, nieprawda, wdrapałam się dwa piętra wyżej i skorzystałam. Bałam się, że gdybym zeszła jeszcze niżej wszechświat by się zapętlił :P
W weekend w akademiku nie ma pań sprzątających - a zatem panuje nieład. W weekend są też najlepsze imprezy. Po połączeniu obu tych faktów można dojść do prostego pytania - jak wówczas wyglądają toalety? Ano, nieciekawie. Są cztery kabiny, ale już w piątek wieczorem zastanie jednej z nich w stanie "z zamkniętymi oczami i zatkanym nosem już się tak nie brzydzę" graniczy z cudem. Niedawno weszłam do łazienki równo z inną dziewczyną. Ona do drugiej, ja do trzeciej. Ja się wycofuję, ona też. Potem ona do pierwszej, a ja do czwartej. Słyszę triumfalne zamknięcie drzwi na zamek, więc z ciężkim westchnieniem wycofuję się do trzeciej, klnąc na czym świat stoi spuszczam wodę, jeszcze chwilę czekam, po czym z zamkniętymi oczami
W przypadku publicznych toalet zawsze sprawdzała się zasada, że do pierwszej kabiny się nie wchodzi, bo: a) nie działa zamek, b) nie ma światła, c) nie działa toaleta, d) wszystkie katastrofy naraz. W przypadku naszego akademika, a przynajmniej naszego piętra, w większości przypadków to właśnie pierwsza kabina jest najczystsza. Podejrzewamy, że to pewnie z powodu ciągle zamkniętych drzwi. I dlatego wciąż zamykamy drzwi do pierwszej kabiny, pozostawiając w innych drzwi uchylone ;)
Po wakacjach musieliśmy się przeprowadzić do innego akademika - tam już, niestety, reguła pierwszej czystej kabiny się nie sprawdzała. Pewnie dlatego, że jakiś mądry człowiek wyrwał z niej zamek i napisał na drzwiach poemat.
Kuchnia
Dwie kuchenki na ponad 20 pokoi, w których mieszkają 2-3 osoby. Zagęszczenie służy integracji, ale nie zawsze. Zauważyliśmy już jakiś czas temu prawidłowość: jeśli do kuchni wchodzi chłopak, rzuca "cześć!" i zaczyna z innymi kucharzącymi gadać. Wychodząc, życzy wszystkim smacznego. Dziewczyny tak nie robią. Najczęściej stoją obok chłopaków i pilnują, żeby dobrze przysmażyli mięso mielone do spaghetti. Innych ludzi nie zauważają. Ja się socjalizuję, "walczę z nieśmiałością", przynajmniej jest od kogo "ognia" pożyczyć ;)
W kuchni
Już w roku akademickim przydarzyła mi się taka ciekawa rozmowa z chłopakami w kuchni:
- Cześć, jesteś tu nowa?
- No tak, nowa.
- Pierwszy rok?
- Tak, poniekąd.
- Jak to "poniekąd"?
- A, bo to już trzeci stopień.
Zapadła taka krępująca cisza, chłopaki zajęli się swoimi garami i szybciutko ulotnili z kuchni.
Pralnia
W poprzednim akademiku dostęp do pralni był powszechny i łatwy. Tutaj trzeba się zakolejkować u piętrowego. Niby logiczne, bo ludzi sporo, a pralki tylko dwie. Ale pralki szaleją od wczesnych godzin porannych do późnych godzin nocnych, a w kolejkę bardzo trudno jest się wcisnąć. Czasem się zastanawiam, czy mieszkańcy akademika nie noszą przypadkiem trzech koszulek naraz ;)
W pralni najbardziej mnie zaskoczyła druga pralka. Druga pralka otwiera się za pomocą sznureczków. Sznureczki sterczą z ułamanej klamki. Jak pierwszy raz weszłam do pralni, kątem oka odnotowałam obecność wózka z Biedronki. Po kilku tygodniach życia w akademiku uznałam to za normalne wyposażenie pralni i niewiele się pomyliłam. Wózek, a raczej zamontowany przy nim kluczyk, służy do otwarcia tej drugiej pralki. Sama nigdy bym na to nie wpadła...
"Trust me, I'm an engineer" ;)
Panie sprzątające
Oj, mają tutaj ciężko... Najbardziej lubię panią, która pracę rozpoczyna od podłączenia małego radyjka. Druga pani sprzątająca chyba mnie nie lubi, albo podejrzewa jakiś spisek. Zwykle wychodzę z pokoju dokładnie w tym momencie, w którym pani skończy myć podłogę na korytarzu i kieruję się w stronę łazienek/pryszniców, właśnie wtedy, kiedy pani zaczyna tam myć podłogę. Raz postanowiłam przeczekać, to wpakowałam się akurat na drugą turę mycia podłóg i pod świeżo umyte prysznice. Niby mówiłam, że to wcale nie specjalnie, ale sytuacja powtarzała się przez kilka dni...
Ludzie
Ludzie w akademiku to temat rzeka. Podziwiam tych, którzy potrafią wbić się w środek zawzięcie dyskutującej gromadki i dołączyć do dyskusji. Podziwiam też tych, którzy potrafią trzecią noc z kolei imprezować do świtu. Większość jednak została w akademiku z uwagi na praktyki bądź pracę. Ci są na ogół bezproblemowi i potrafią uciszyć imprezujących.
Za to nie potrafię zrozumieć facetów sikających przy otwartych drzwiach, którym tak trudno jest po fakcie spuścić wodę. Albo ludzi, którzy pakują się w brudnych buciorach pod prysznic i potem zostawiają błotniste ślady na korytarzu.
Ostatnio zaskoczyli mnie palacze. Niby na terenie akademika nie wolno palić, na korytarzu i w pokojach są czujki dymu, ale wystarczy otwarte okno i nie ma problemu. Z racji umieszczenia naszego pokoju zaraz przy końcu korytarza, często czuć, kiedy palacze zbierają się na spotkanie. Ale okazało się, że czujki, przynajmniej te na korytarzu, nie działają. Więc skoro teraz jest chłodniej, palacze siadają sobie przy łazienkach, pod samą czujką i tam sobie na spokojnie i wesoło popalają.
Jedyne, co nie spodobało mi się w akademiku, to "inauguracja roku akademickiego", która trwała cały tydzień, a w kulminacyjnym momencie, o trzeciej nad ranem zawyły czujki dymu (pewnie w pokojach), a pod oknami migały światła wozów strażackich. Pomijam już nabzdryngolonych studentów pierwszego roku, którzy nie zapamiętali numeru swojego pokoju ("To było 123? Nie, chyba 122... Ej ty, gdzie ja mieszkam?!") i próbowali wleźć do naszego, szarpali za klamkę albo darli się pod drzwiami.
O tym, co działo się na naszym piętrze może też świadczyć reakcja pani na portierni - "Pani na czwartym?! A, to współczuję. Ja ich czasami tutaj słyszę..." ;)
Inna rzecz - jeśli w akademiku nagle zabraknie Ci cukru, soli, papierosa, zapałek, ładowarki do telefonu, dostępu do Internetu czy miksera, możesz się zapukać do sąsiadów. Nawet jeśli ich nie znasz, jest spora szansa, że Ci pomogą.
Obecnie
Za to nie potrafię zrozumieć facetów sikających przy otwartych drzwiach, którym tak trudno jest po fakcie spuścić wodę. Albo ludzi, którzy pakują się w brudnych buciorach pod prysznic i potem zostawiają błotniste ślady na korytarzu.
Ostatnio zaskoczyli mnie palacze. Niby na terenie akademika nie wolno palić, na korytarzu i w pokojach są czujki dymu, ale wystarczy otwarte okno i nie ma problemu. Z racji umieszczenia naszego pokoju zaraz przy końcu korytarza, często czuć, kiedy palacze zbierają się na spotkanie. Ale okazało się, że czujki, przynajmniej te na korytarzu, nie działają. Więc skoro teraz jest chłodniej, palacze siadają sobie przy łazienkach, pod samą czujką i tam sobie na spokojnie i wesoło popalają.
Jedyne, co nie spodobało mi się w akademiku, to "inauguracja roku akademickiego", która trwała cały tydzień, a w kulminacyjnym momencie, o trzeciej nad ranem zawyły czujki dymu (pewnie w pokojach), a pod oknami migały światła wozów strażackich. Pomijam już nabzdryngolonych studentów pierwszego roku, którzy nie zapamiętali numeru swojego pokoju ("To było 123? Nie, chyba 122... Ej ty, gdzie ja mieszkam?!") i próbowali wleźć do naszego, szarpali za klamkę albo darli się pod drzwiami.
O tym, co działo się na naszym piętrze może też świadczyć reakcja pani na portierni - "Pani na czwartym?! A, to współczuję. Ja ich czasami tutaj słyszę..." ;)
Inna rzecz - jeśli w akademiku nagle zabraknie Ci cukru, soli, papierosa, zapałek, ładowarki do telefonu, dostępu do Internetu czy miksera, możesz się zapukać do sąsiadów. Nawet jeśli ich nie znasz, jest spora szansa, że Ci pomogą.
Obecnie
Jak już się wnikliwy czytelnik domyślił, jestem na studiach doktoranckich. Jako, że dopiero rozpoczynam studia i przyjechałam z hen-hen daleka, przysługuje mi pokój w Domu Asystenta. I to jest raj!
Okej, musieliśmy odremontować, odmalować i zwieźć swoje meble, ale za to mamy własną łazienkę, a jedynymi piszczącymi na korytarzu istotami są małe dzieci. Kuchnia jest wspólna; klimat w kuchni podobnie jak w akademiku, z jedną różnicą: kiedy wchodzisz do kuchni w akademiku i pociągasz nosem, to znaczy, że komuś coś się przypaliło, kiedy zaś mijasz kuchnię w Asystencie i pociągasz nosem, to znaczy, że ktoś gotował bądź piekł coś dobrego. No i mamy windę, a w windzie można poznać ciekawych ludzi, czasami nawet z psami. Na naszym piętrze mieszka pani z owczarkiem niemieckim, który bardzo się tulił do mojego chłopaka ;)
Wygląda na to, że mam chyba więcej szczęścia jak rozumu :)
Właśnie skończyłam realizować zadanie, nad którym siedziałam prawie dwa tygodnie i zabieram się za nadrabianie zaległości blogowych. Zamierzam też coś sobie kupić w nagrodę i nie omieszkam się pochwalić!
A jak tam u Was, studenci i studentki?
Mieszkał ktoś z Was w akademiku?
Mieliście podobne odczucia?
Okej, musieliśmy odremontować, odmalować i zwieźć swoje meble, ale za to mamy własną łazienkę, a jedynymi piszczącymi na korytarzu istotami są małe dzieci. Kuchnia jest wspólna; klimat w kuchni podobnie jak w akademiku, z jedną różnicą: kiedy wchodzisz do kuchni w akademiku i pociągasz nosem, to znaczy, że komuś coś się przypaliło, kiedy zaś mijasz kuchnię w Asystencie i pociągasz nosem, to znaczy, że ktoś gotował bądź piekł coś dobrego. No i mamy windę, a w windzie można poznać ciekawych ludzi, czasami nawet z psami. Na naszym piętrze mieszka pani z owczarkiem niemieckim, który bardzo się tulił do mojego chłopaka ;)
Wygląda na to, że mam chyba więcej szczęścia jak rozumu :)
Właśnie skończyłam realizować zadanie, nad którym siedziałam prawie dwa tygodnie i zabieram się za nadrabianie zaległości blogowych. Zamierzam też coś sobie kupić w nagrodę i nie omieszkam się pochwalić!
A jak tam u Was, studenci i studentki?
Mieszkał ktoś z Was w akademiku?
Mieliście podobne odczucia?
Ja mieszkałam w internacie przez 4 lata i nigdy tam nie wrócę. Obiecałam sobie też, że nie zamieszkam nigdy w akademiku. U mnie to była istna tragedia, a wizja ciągłych imprez w akademikach mnie strasznie przytłacza (nie jestem z tych co imprezują i piją czy narkotyzują, po prostu mnie to nie interesuje i nie cieszy, staram się od tego trzymać z daleka). Mieszkałam w 7osobowym pokoju, w 4 klasie udało mi się być w 2osobowym malutkim pokoju, gdzie była szafa, biurko z krzesłem, półki i dwa łóżka, a pomiędzy nimi była może odległość 80 cm. Niestety musiałam załatwić sobie zatyczki do uszu, bo tak wszystko było słychać z korytarza, ale komfort dużo lepszy niż 6 osób wokół siebie. Pomijam ściany gipsowe między pokojami 7osobowymi i śniadania składające się z chleba i dwóch plasterków sera. Kurcze, nie wierze, że tam przetrwałam.
OdpowiedzUsuńPrzez 5 lat dojeżdżałam na uczelnię.
UsuńPotem przeprowadziłam się do chłopaka i zamieszkaliśmy w wakacje w akademiku. I w sumie było fajnie ;)
Potem nadszedł rok akademicki i zwialiśmy :P
Mieszkalam w akademiku cale studia i bylo ok. Dziwi mnie ze niby na 3cim stopniu mieszkasz w akademiku razem z 1 i 2gim bo dla doktorantow kazda uczelnia ma tzw domy asystenckie i nikt taki nie mieszka w normalnym akademiku.
OdpowiedzUsuńNapisałam pod koniec, że teraz już w akademiku nie mieszkam ;)
UsuńI z tego co mi wiadomo, to nie każda uczelnia ma domy asystenckie. Albo mam nieogarniętego kumpla :P
Niech żyje akademik i 4te piętro;) Chyba wszystkie akademiki rządzą się tymi samymi swoimi prawami. Do 3ciego roku włącznie ok, ale dłużej to można mieć już przesyt, co nie zmienia faktu, że ja czasu z akademika wspominam właśnie najczulej. Akademik mocno integruje. Dzięki temu, że mieszkałam ze "starszakami" to w tydzień poznałam pół uczelni;)
OdpowiedzUsuńMieszkałam 5 lat studiów w akademiku i na nic bym tego nie zamieniła. Tak nawiasem mówiąc pewnie go kojarzysz. DS119, oczywiście UWM :) Jako, że jestem jedynaczką była to dla mnie istna szkoła życią i uważam, że pobyt wyszedł mi na dobre.
OdpowiedzUsuńbym se pomieszkała też w akademiku i przeżyła imprezy życia;D
OdpowiedzUsuńhej, swietna relacja :) Mieszkalam 5 lat w akademiku i u nas bylo bardzo humanitarnie :) pryzsznice byly odgrodzone . ubikacje czyste. Ale wtedy mialam nascie lat i na takie "drobnostki" nie zwracalo sie uwagi :) teraz byloby pewnie zupelnie inczej...
OdpowiedzUsuńNa szczęście mieszkam drugi rok w mieszkaniu, i choć je zmieniłam w te wakacje, nadal na całe mieszkanie jest nas dwie, spokojne dziewczyny i nigdy bym tego nie zamieniła :) własny pokój, koleżanka dogadana.. czego chcieć więcej :)
OdpowiedzUsuńAle mnie nastraszylas:( teraz juz napewno nigdy nie zamieszkam w akademiku!
OdpowiedzUsuńJa mieszkam w akademiku ale tak u nas nie ma. Łazienka i prysznic na 4 pokoje 2 osobowe. Kuchnia na piętro ale w nie ma w niej tłumów. Kiedyś to każdy sobie mówił cześć teraz to nikt nie spojrzy nawet. Już nie ma takiego klimatu, ludzie sie zmieniają..albo ja sie starzeję.
OdpowiedzUsuń