Za oknami powoli rozpuszcza się śnieg, a ja posmarowałam skórę głowy oliwką i "rozpuszczam" swój naskórek ;)
Dziś trochę refleksyjnie, wspomnieniowo... :)
Uwaga: będzie długo :)
Kiedy z dziecka zaczęłam przeistaczać się w nastolatkę, moja skóra przeżyła bunt. Bunt, początkowo wydawać by się mogło, typowy, był trądzik, były przetłuszczające się błyskawicznie włosy i były reakcje alergiczne na niemal wszystko. A potem jeszcze łupież.
Po jakimś czasie udało się poskromić niemal wszystko - poza łupieżem. Myłam włosy prawie wszystkim - od żeli do higieny intymnej po typowo apteczne specyfiki. Mama oglądała skórę głowy i tłumaczyła, że to wygląda jakbym nie spłukiwała dokładnie szamponu. Ponieważ dłuższe spłukiwanie nie przynosiło żadnych rezultatów, trzeba było pomyśleć o wsparciu lekarza.
I o lekarzach będzie ten wpis :)
Odwiedziłam lekarzy zarówno przyjmujących prywatnie, jak i z NFZ-u, tych blisko domu i tych z Wielkiego Miasta.
Na pierwszy ogień poszedł gabinet pani dermatolog, przyjmowała prywatnie. Blisko domu, kobieta bardzo przyjemna, też alergiczka. Opowiadała mi o rekrutacji na studia, o swojej alergii na meszki, o alergii swojego syna... Generalnie gadatliwa, sympatyczna kobitka. Przy pierwszej wizycie przebadała mnie kompleksowo - gmerała we włosach ("ale gdzie te krostki, bo ja mam z rana taką twardą skórę i nie czuję..."), zajrzała do ucha, popatrzyła w oczy i mruknęła coś o jakiejś "drapieżnicy". Do tej pory nie wiem, czy chodziło o działalność moich paznokci czy faktycznie we włosach grasował jakiś drapieżnik ;)
Pani przepisywała mi robione w aptece płukanki, szampon z mydlnicy lekarskiej i sterydy. Oczywiście o tym, że to sterydy ani słowa :)
Po długiej terapii i wielu przegadanych godzinach, pani przekierowała mnie do innej przychodni i alergologa, bo "może to jednak alergiczne jest..."
Do dermatologa pojechałam do Dużego Miasta, razem z mamą, bo jeszcze byłam niepełnoletnia. Przyjęła nas bardzo nieprzyjemna starsza pani. W trakcie wywiadu, mama zrezygnowana powiedziała, że próbowałyśmy już wszystkie apteczne szampony i nic nie pomaga.
Tu pani pokazała rogi, zaczęła na nas krzyczeć, że to niemożliwe! Na pewno jeszcze czegoś nie używałam!
Wywiad wyglądał jak przesłuchanie:
- A tego próbowała?
- Tak, nie pomogło.
- A tamtego?
- Też, i dalej nic.
- A owego?
- Tak, i...
- A śmakiego?
- Nie pamiętam...
- No! Na pewno nie używała!
Wypisała receptę, poszłyśmy do apteki. Kiedy pani farmaceutka pokazała mi opakowanie szamponu dziwnym trafem wydał mi się znajomy. Do tego standardowo sterydy. Receptę podarłam.
Krzykliwa pani dermatolog wspominała o tym, że skoro swędzi, to może to "alergiczne jakieś", zawitałam więc do alergologa. Po seriach testów, okazało się, że owszem, alergiczką jestem, ale niczego to nie zmienia. Ot, poprawia się, pogarsza, ale nikt nie wie, dlaczego.
No to z powrotem do dermatologa, znów w Dużym Mieście. Tym razem sama. Przyjęła mnie jeszcze bardziej starsza pani, więc mówię jej, w czym problem. Pogmerała we włosach, popatrzyła badawczo w oczy i orzekła:
- Pani to chyba coś oszukuje...
Tutaj muszę wspomnieć, w jakim stanie zwykle udawałam się do dermatologa: przetłuszczone włosy, podrapana skóra głowy i łupież. Do tego w tym czasie naprawdę prześladował mnie zapaszek. Nie wierzę, by przy pochyleniu się nad moją głową nie było go czuć.
Do tej pory żałuję, że nie zwróciłam kobiecinie uwagi i nie trzasnęłam za sobą drzwiami...
Po tylu wizytach nabrałam przekonania, że cierpię na jakieś straszliwe choróbsko i nie da rady mnie odratować. Zamknęłam się w sobie. Znienawidziłam włosie i siebie. Bałam się wyjść z domu, bo a nuż znów coś sobie zrobię i mi się pogorszy.
Przeszukiwałam internet, w końcu znalazłam forum, na którym ktoś opisywał podobne problemy i odpowiedziano mu, że to ŁZS.
Mając jakiś tam punkt zaczepienia, poszłam do ostatniego lekarza.
Przywitałam się i orzekłam "Mam problem z głową" i zaczęłam się żalić. Że męczę się z tym około osiem lat, że tyle-a-tyle szamponów zużyłam i nic... Aż tu nagle pan doktor triumfalnie oznajmił: "A ja wiem co pani jest!". Zapytał, czy mam w rodzinie przypadek łuszczycy, a po odmownej odpowiedzi wydał diagnozę - ŁZS!
[Dla ciekawskich: przeczytałam gdzieś, że łuszczyca od ŁZS różni się w sumie tylko tym, że łuska w ŁZS jest bardziej tłusta, a przy łuszczycy miejsce zmian może się przemieszczać. Niestety, nie mam nic na potwierdzenie.]
Przepisał szampon, powiedział o oliwce, zapowiedział, że drapać się nie wolno, że czasem szampony trzeba zmieniać i przepisał sterydy. Uprzedzając przy tym, co to jest i jak to stosować. Przy kolejnych wizytach dodał emulsję przeciwłupieżową, która ma za zadanie skórę głowy oczyścić, a także poinformował, że od czasu do czasu w tym samym celu można zastosować szampon przeciwłupieżowy, ale nie za często.
Do tej pory uważam, że facet prawie uratował mi życie. 30. maja minie rok odkąd mam oficjalną diagnozę :)