sobota, 22 grudnia 2012

Eksperyment: Miód na skórę głowy i włosy

Witajcie :)

Ostatnio eksperymentowałam ze złuszczaniem łuski, eksperyment uznałam za udany, ponieważ na głowie łuska już nie gości. Pojawiło się jednak coś innego, również związanego z ŁZS. Kto zgadł, że chodzi mi o zapaszek, ręka w górę! Świetnie ;)

Zapaszek świadczy o obecności i wzmożonej działalności drożdżaków na powierzchni skóry. Od tego do łuski bardzo blisko. Postanowiłam wytoczyć przeciwko grzybom ciężka artylerię i sięgnęłam po... jogurt ;)
Pozwolę sobie przypomnieć wpis o zbawiennym działaniu jogurtu naturalnego na skórę głowy. Tym razem jednak poza jogurtem dodałam jeszcze dwa składniki i dopiero taką mieszankę nałożyłam na skórę głowy.

Moja mieszanka wyglądała tak:
3 łyżeczki jogurtu naturalnego
1 łyżeczka białej glinki
1 łyżeczka miodu

Biała glinka ma za zadanie zaabsorbować wszystek łój z mojej skóry i dostarczyć jej odpowiednich składników mineralnych (glin, krzem, cynk...). Jogurt ma dostarczyć żywych, kultur bakterii, które w kulturalny sposób przegonią drożdżaki z mojej skóry głowy i na skórze głowy zapanuje ład i harmonia. Miód (gwóźdź programu) jako naturalny antybiotyk pomoże bakteriom z jogurtu przegonić drożdżaki, a także zaopiekuje się skórą głowy.
Część maski nałożyłam też na długość włosów.
Założyłam czepek, owinęłam głowę ręcznikiem i poczekałam 45 minut.

Wydaje mi się, że miód nieco wyprostował i wygładził moje włosie :)
Są też sypkie, widocznie nawilżone i przyjemne w dotyku.



Ale co najważniejsze, zapaszek się nie pojawił. Może to dziwne, ale jestem szczególnie wyczulona na zapachy dochodzące z mojej skóry głowy. Po ostatnim myciu nieznaczny zapaszek pojawił się już na drugi dzień, ale dzielnie wytrwałam do wieczora, posmarowałam skórę głowy maścią przeciwgrzybiczą (Terbilum) i zbierałam środki do kolejnego uderzenia ;)
Dziś rano dla wzmocnienia efektu posmarowałam skórę głowy maścią Terbilum.
I się udało. Liczę na to, że poza częstszym myciem włosów i skóry głowy już nie będę musiała przypuszczać podobnych ataków na ŁZS...

I na koniec, zupełnie niewłosowo - dwie piosenki, które ciągle za mną chodzą. Genialne :)

 
 
 No i oby nam się! :)

piątek, 21 grudnia 2012

Świąteczny Tag

Zostałam oTAGowana przez isabeel117 z bloga ochisabeelblog, której serdecznie dziękuję za zaproszenie do zabawy. Tych, którzy bloga isabeel nie znają, zapraszam do lektury :)


Zasady:
Po prostu umieść powyższy obrazek w swojej notce oraz napisz, co zrobisz w tym roku, aby te święta były jeszcze bardziej magiczne! Chodzi o to, aby oderwać swoje myślenie o świętach od przystrojonych witryn sklepowych, okazyjnych promocji, czy jarmarków świątecznych i pomyśleć, co możesz dać od siebie, aby magia świąt wypłynęła prosto z serducha, zamiast z telewizora i reklam Coca Coli. :) Nie muszą to być wielkie zamierzenia, może w tym roku upieczesz pierwsze w swoim życiu pierniczki? Może naszpikujesz pomarańcze goździkami, aby ich aromat wypełniał cały dom? A może wraz z bliską osobą w spokoju ubierzesz choinkę i zatrzymasz się na chwilę, aby porozmawiać z nią dłużej i wypić ciepłe kakao? Pełna dowolność dozwolona! :)
Kiedy już podzielisz się swoimi pomysłami, otaguj kolejnych pięć osób :)

Długo się zastanawiałam, jak odpowiedzieć na ten TAG, aż w końcu postanowiłam opowiedzieć Wam o moich wymarzonych Świętach.

Święta kojarzą mi się z rodzinną atmosferą, gwarem rozmów, zachwytami dzieci, z rozpalonym kominkiem (tak, kiedyś będę miała kominek), żywą, pachnącą żywicą choinką i zapachem pierników, ciast i pomarańczy z goździkami...

Marzę o tym, by kiedyś w moim wymarzonym pokoju przy wymarzonym kominku stała zielona, pachnąca choinka, którą będziemy wspólnie (albo całą rodziną, albo tylko z moim Kochaniem) przystrajać światełkami, bombkami i łańcuchami. I pod tą choinką znajdą się jakieś drobne upominki bądź ogromne pudła.

Uwielbiam świąteczne ozdoby, światełka, aniołki, kolorowe bombki... Tego również w Święta u mnie nie zabraknie. No i obowiązkowo pomarańcze udekorowane goździkami, sernik na zimno z galaretką (która mnie zwykle wsiąka w ciasto :P), orzechy, orzechy, orzechy, suszone morele, orzechy, makowiec i świąteczne piosenki, kolędy, kutia i jajka w skorupkach faszerowane jajkiem ;)

W tym roku spróbuję też zrobić babeczki piernikowe (instant, niestety) i markizy (te akurat z przepisu, nie instant). Będziemy z mamą gnić przed telewizorem, zażerając się na zmianę ciastem i słodyczami, od czasu do czasu jakiś "ciepły posiłek" wpadnie, a jak już nam się znudzi gnicie, weźmiemy psa na dłuższy spacer.

I tyle :)

Ponieważ - jak podejrzewam - większość z Was będzie się zajmowało przygotowaniami do Świąt, nie TAGuję nikogo z nicka, za to zapraszam wszystkie te osoby, które notkę przeczytają, do zabawy :)

Ach, a w tym roku Mikołaj odwiedził mnie wcześniej!
Dziękuję bardzo Paulinie, mojemu Mikołajowi za mydełko Alepp z glinką Beloun prosto z Syrii :)



Pozdrawiam Was wszystkich świątecznie!
Smacznych wypieków :)

środa, 19 grudnia 2012

Eksperyment: Intensywne złuszczanie

W weekend postanowiłam poeksperymentować ze swoją skórą głowy. Pomimo mycia miałam wrażenie, że jest niedoczyszczona i ciągle towarzyszyła mi łuska. Z opowiadaniem o wynikach eksperymentu wolałam się wstrzymać do kolejnego mycia, stąd więc notka pojawia się dopiero teraz :)

Jak przebiegał eksperyment?
W czwartek stworzyłam mazidło, które nazwałam zdzierakiem. Inspiracją do jego powstania były Cerkogel i Squamax, preparaty złuszczające na skórę głowy z mocznikiem.
Skład mojego zdzieraka:
30% mocznika
5% gliceryny roślinnej
5% niacynamidu
10 kropli kwasu mlekowego
60% woda.
Przygotowałam sobie 30ml takiego mazidła (było płynne, następnym razem dodam jeszcze gumy ksantanowej żeby otrzymać żel; myślę, że pokombinuje też z proporcjami). Wystarczyło dokładnie na trzy dni stosowania :)

W czwartek też umyłam włosy szamponem Green Pharmacy z dziegciem, do którego dodałam kilka kropli mojego zdzieraka. Nałożyłam maskę, zabezpieczyłam końcówki i tyle.

W piątek wieczorem rozpoczął się eksperyment właściwy. Zdzierak nałożyłam na skórę głowy i wymasowałam dokładnie.

W sobotę rano szybko wymasowałam skórę głowy opuszkami palców, czując przy okazji, że część łuski opuszcza skórę głowy. Następnie znów nałożyłam zdzierak. Po każdej aplikacji myłam dokładnie ręce, jakoś nie chciałam, żeby złuszczyły mi się też paluchy :P
Włosy nie reagowały specjalnie na to, co działo się ze skórą głowy, poza tym że nieco się zmatowiły i spuszyły (ależ miałam wtedy gruby kucyk!). Bałam się reakcji skóry na glicerynę (wydawało mi się, że wcześniej mnie zapychała), ale na szczęście obyło się bez niepodziewajek :)

Procedura masażu i nakładania zdzieraka była taka sama aż do niedzieli po południu. Wtedy to postanowiłam eksperyment zakończyć, ale zakończenie to miało być "z przytupem" ;)

Jak wyglądał "przytup"?
Zwieńczeniem eksperymentu było niedzielne umycie głowy, również szamponem Green Pharmacy z dziegciem. za pierwszym razem miałam mały problem ze spienieniem szamponu, wydawało mi się też, że skóra jakby trochę piecze. Po zmyciu szamponu sięgnęłam po... cukier.
źródło: http://www.eioba.pl/a/1ulr/cukier
Wystarczyła mi nieco ponad łyżeczka cukru, aby móc wykonać zabieg. Sypałam sobie małą ilość cukru na palce i ostrożnie masowałam skórę głowy. Zdążyłam zapomnieć jakie to dziwne uczucie, coś pomiędzy nieprzyjemnym zdrapywaniem łuski (w tych cięższych przypadkach też czuć takie drobinki pod palcami) a przyjemnym masażem. Szczególnie skupiłam się na skroniach i czubku głowy.
Nie miałam problemu ze spłukaniem cukru z głowy (ale część znalazłam na karku :P). Następnie umyłam włosy kolejny raz, tym razem z dodatkiem kilku kropli zdzieraka. Wymasowałam, odczekałam chwilę i spłukałam. Nie użyłam maski ani odżywki, jedynie zabezpieczyłam końcówki olejkami.
(Potem zakopałam się w książkach i dopiero dziś powróciłam do świata żywych.)

Jaki jest wynik mojego eksperymentu?
Byłam zachwycona już po spłukaniu resztek szamponu z głowy. Dawno nie miałam tak oczyszczonej skóry głowy. Dodatkowo na włosach zauważyłam sporo złuszczonej skóry - w tym wypadku bardzo mi się to podobało :)
Wczoraj umyłam głowę już bez tych wszystkich ceregieli - łuska nie powróciła! :)
Myślę, że raz na miesiąc będę taki zabieg powtarzać, po każdej zmianie szamponu też - wtedy będę mogła lepiej ocenić jego działanie. Wcześniej nie byłam przekonana do GP, teraz chyba dam mu drugą szansę ;)

Zauważyłam tylko, że głowę muszę myć częściej, co drugi dzień, rzadziej co trzeci. Może i to się zmieni po oczyszczeniu skóry :)

A jak Wy bawiłyście się w weekend? :)

środa, 12 grudnia 2012

Jak myję włosy?

Pomyślałam sobie, że nawet bardzo dobre i skuteczne produkty przeciwłupieżowe czy skierowane przeciwko ŁZS, tracą na skuteczności, jeśli są nieprawidłowo używane. Dlatego chciałabym przedstawić Wam mój sposób na mycie włosów i skóry głowy, wypracowany w ciągu kilkuletnich zmagań z ŁZS :)

1. Przed myciem:
Jeśli zależy nam na oczyszczeniu skóry głowy, intensywniejszym od tego, które może nam zafundować szampon, to przed myciem należy nałożyć na skórę głowy preparat złuszczający.
Jak do tej pory stosowałam oliwkę Salicylol, olej kokosowy z dodatkiem kwasu salicylowego, a ostatnio nakładam na skórę głowy jedną z masek BingoSpa z dodatkiem mocznika.
Szampon nie da nam takiego efektu jak maska czy oliwka, ponieważ ma mniejsze stężenie związków keratolitycznych, ma też krótszy kontakt ze skórą głowy. Jeśli jednak mamy małą ilość łuski na skórze głowy albo jest to mycie jedynie profilaktyczne, ten etap możemy z czystym sumieniem pominąć ;)

2. Mycie:
Włosy myję dwukrotnie. Raz, żeby zmyć z włosów i skóry głowy zanieczyszczenia i nadmiar łoju; drugie mycie jest myciem "leczniczym" ;)
Woda, którą najpierw moczę a potem spłukuję włosy nie powinna być ani zbyt ciepła (bo się gruczoły łojowe włączą i będą wydzielać sebum), ani zbyt zimna (bo się gruczoły skurczą i "wyplują" z siebie jeszcze większą ilość łoju).
Każde z myć przebiega według tego samego schematu:
  • zmoczyć włosy
  • nanieść na dłonie porcję szamponu
  • spienić szampon na włosach
  • wetrzeć szampon w skórę głowy
  • wymasować skórę głowy
  • zmyć pianę z włosów i skóry głowy
Myjąc włosy, nachylam się nad wanną. Wielokrotnie próbowałam myć włosy jak w reklamach:
źródło: yaacool-uroda.pl
ale wtedy zwykle wsadzam sobie palec w oko, wyrywam kilka włosów więcej, zalewam oczy szamponem... Ogólnie wychodzi ze mnie niezdara ;)
Włosy myję więc tak:
źródło: schwarzkopf.pl
Do drugiego mycia zużywam mniej szamponu, który jednak bardziej się pieni. Pianę zostawiam na włosach do momentu aż sama zaniknie, bądź czekam ok. 5 minut, w zależności od tego, jak dokładnie chcę oczyścić skórę głowy. Oczywiście masuję ją (skórę, nie pianę) opuszkami palców, pobudzając krążenie i takie tam ;)
Pomiędzy myciami można zafundować sobie też peeling, np. cukrowy. Moja skóra uwielbia takie zabiegi, a ja nie mam problemu z rozsypującym się wszędzie cukrem, mogę też dokładnie wypeelingować skórę głowy.
Oleje zmywam na sucho, to jest nakładam szampon na pokryte olejem włosy i chwilę czekam. Tworzy się wtedy emulsja, którą dużo łatwiej jest spłukać.
Nie mam problemu z dokładnym umyciem skóry głowy i masażem, mimo że mam raczej grube i ciężkie włosy. To chyba kwestia wprawy - najwygodniej jest dostać się do skóry głowy, przyciskając palce do czoła i przesuwając dłonie w górę.
Ostatnie spłukiwanie szamponu z reguły jest dłuższe, szampon musi być spłukany ze skóry dokładnie.

3. Odżywka:
Jak najbardziej! Ale najczęściej tylko na długość włosów. Nakładając odżywkę dalej pochylam się nad wanną, łapię wtedy włosy w kitkę mniej więcej na czubku głowy i tylko tę kitkę pokrywam odżywką. Następnie ją spłukuję bądź nie.
Jeśli spłukuję, to najpierw letnią wodą, a potem traktuję same włosy wodą zimną, zamykając ich łuski.
Następnie włosy wyciskam w ręcznik, odrzucam je do tyłu, wyznaczam przedziałek i pozwalam włosom wyschnąć.

Czasochłonne? Nie, zwykle zdążę między reklamami na Polsacie albo TVNie ;)

czwartek, 6 grudnia 2012

Tu będzie włosowa aktualizacja grudniowa

Postanowiłam dodawać co miesiąc włosowe aktualizacje. Mam ułatwienie w postaci włosowego kajecika, w którym notuję sobie, co dokładnie z włosami i skórą głowy robiłam: jakiej użyłam maski, czym umyłam włosie i co nałożyłam na końcówki. W kajeciku lądują też pomysły na nowe notki, pomysły na nowe smarowidła i różne niewłosowe zapiski również, a co ;)
Dodatkowo będą zdjęcia włosia, coby zaobserwować, czy przyrost nastąpił czy też nie.

No, to do dzieła! :)

Na początek: włosie w grudniu. Zdjęcie było robione jakoś na początku tygodnia.

Zdjęcie robione późnym wieczorem, więc z fleszem. No i jak zwykle w przypadku takich zdjęć, wysunęłam łeb do przodu, więc wyglądam jakbym miała garba :P

Przez pierwszą połowę miesiąca myłam włosy na zmianę szamponem Wardi Shan z glinką Beloun i Seboradinem z piroctone olaminą. Do tego zwykle jako odżywka d/s na włosach lądowała jedna z trzech masek BingoSpa, albo Timotei dla brunetek z henną, po której włosy niesamowicie błyszczały, zmieszana z którąś z masek, bo inaczej wywoływała elektryzowanie się włosów.

Potem w Drogeriach Natura była promocja na szampony z Green Pharmacy. Skusiłam się na wersję z dziegciem i od tamtej pory myję włosy tylko nim. Wciąż wyrabiam sobie o nim opinię, ale mogę już teraz stwierdzić, że pachnie jak trampek i jest słabszy od Polytaru.
Maski jak wyżej :)

Przez tydzień starałam się również wcierać w skórę głowy wodę brzozową. Potem nastąpił kataklizm, którego skutki do tej pory są na skórze głowy odczuwalne, więc wcierkę odstawiłam. Ale już do niej wracam, bo całkiem nieźle działa na swędzenie skóry. Przy okazji jest to sposób na zlokalizowanie podrażnień i ranek.

Włosy myję co drugi bądź co trzeci dzień, wtedy kiedy tego potrzebują. Opracowałam sobie nawet bardzo zaawansowany system detekcji przetłuszczającej się skóry głowy. Chodzi o to, że wsuwam palec we włosy, przesuwam po skórze głowy i jeśli ów palec będzie tłustawy, kwalifikuję włosie do mycia. Mimo ogromnego skomplikowania metody - polecam :P

W tym miesiącu uznałam, że skóra głowy przywykła do kwasu salicylowego, więc zamiast złuszczać łuskę za pomocą oliwki, używałam maski BingoSpa z 40 aktywnymi składnikami z dodatkiem mocznika. Do tego czepek, ręcznik i godzina z taką konstrukcją na głowie. Po umyciu włosów skóra głowy czuła się już lepiej :)

Końcówki zabezpieczałam na zmianę kremem do rąk z Alterry i domowej roboty serum do końcówek z olejami i proteinami. Oczywiście wstrząsam przed użyciem ;)

I na koniec bonusik: będąc na uczelni zaplotłam sobie dobierańca, holendra. Po jakichś pięciu godzinach rozpuściłam włosy. I oto co wyszło :)


W chwili, gdy dodam tę notkę, po falkach pozostanie jedynie zdjęcie... :)

sobota, 1 grudnia 2012

Moje Babydreamu modyfikacje :)

Podczas sprzątania wpadła mi w ręce karteczka, na której zapisałam sobie sposoby na tuning szamponu Babydream, którego zapach pod koniec buteleczki zaczął mi nieco przeszkadzać. Przeszkadzanie zapachowe polegało mniej więcej na tym, że łapałam się na tym, że nie wiedziałam, czy zapach wydobywający się z mojej głowy to zapach szamponu, czy też może zapaszek...
Oto przed Państwem najczęściej stosowane przeze mnie modyfikacje szamponu Babydream :)

źródło: wizaz.pl
1. Olejek eukaliptusowy.
Dodatek (2-3 krople) olejku znacząco zmieniał zapach szamponu, a na tym mi najbardziej zależało. Dodatkowo olejek jest antyseptykiem, więc redukował ilość drobnoustrojów na skórze głowy. Nie wpływał na świeżość moich włosów, które i bez niego wytrzymują ok. 2 dni bez mycia. Delikatny zapach eukaliptusa był jednak wyczuwalny jeszcze na drugi dzień od mycia.
Można używać innych olejków, o olejkach antyseptykach pisałam już kiedyś na blogu :)

2. Biosiarka.
Żółty proszek, zamówiony przeze mnie na stronie ZSK, również zdecydowanie wpływał na zapach szamponu; ja akurat zapach siarki lubię, więc dla mnie była to modyfikacja przyjemna ;)
Dodatkowo nie należy zapominać, że biosiarka ma właściwości keratolityczne, a więc poprawia złuszczanie się łuski. Na dłoń nasypywałam sobie szczyptę (łyżeczkę 0,15ml) biosiarki, zalewałam odpowiednią ilością szamponu i rozsmarowywałam na dłoniach. Taką żółtawą maź nakładałam na skórę głowy, przy okazji ją masując. Potem oczywiście szampon trza spłukać ;)
Zamiast biosiarki można dodać szczyptę moczniku, kwasu salicylowego bądź kilka kropel kwasu mlekowego. W małych stężeniach te substancje mają działanie nawilżające, kwas salicylowy działa również przeciwświądowo. Kwasy dodatkowo zakwaszają (obniżają pH) szampon, co może się przydać tym, które szampon ten podrażnił z powodu zbyt zasadowego pH, a chcą go zużyć :)

3. D-pantenol.
Nie wiem skąd u mnie ten pomysł, ale do szamponu również dodawałam kilka kropel d-pantenolu. Pantenol miał za zadanie łagodzić podrażnienia skóry głowy, nieco zagęszczał szampon, ale niestety na zapach nie wpływał. Gdyby jednak ktoś chciał się załagodzić i ukoić kapryszącą skórę głowy - polecam :)

Na podrażnienia po ugryzieniach bardzo dobrze się sprawdza dodanie do porcji szamponu niewielkiej ilości  (wielkości nasiona grochu) maści, którą zwykle smarujemy miejsca po ugryzieniu; u mnie był to żelowy Fenistil. Można też do tego celu wypróbować maść o działaniu przeciwgrzybiczym (albo dodać ją do maski i potrzymać kilka chwil na skórze głowy - dzięki, siempre! Działa :) ).

Macie jakieś swoje pomysły na modyfikacje szamponów? Czy to może już dziwactwo jest? ;)

niedziela, 25 listopada 2012

Nowe zastosowanie maści przeciwgrzybiczej Terbilum

Ten blog w założeniu miał mi pomóc gromadzić różniaste pomysły i sposoby na radzenie sobie z moją skórą głowy. No więc gromadzę :)

Od kilku dni swędziała mnie skóra głowy, z każdym dniem coraz bardziej. Myślałam, że jest to reakcja mojej skóry głowy na to, że: a) czuje się "brudna" i domaga mycia, b) coraz częściej się drapię (no bo swędzi, tak?), c) mój organizm jest osłabiony, więc drożdżaki szaleją, a ona się buntuje czy też d) wszystkiego po trochu. Obstawiałam, niezwykle trafnie, opcję" d)". W przypadku mojej skóry głowy, za każdym razem opcja "d)" wygrywa ;)

Postanowiłam więc o skórę zadbać, załagodzić i zafundowałam jej kompres z maski BingoSpa z ponad 40 aktywnymi składnikami, dodatkiem pantenolu i alantoiny. Nałożyłam ją na skórę głowy i włosy, założyłam czepek, ręcznik i zasiadłam, czekając na ustąpienie swędzenia. Minęła godzina, a ja się nie doczekałam.
Umyłam włosy - dalej swędzi.
Włosy wyschły - dalej swędzi...

Aż tu nagle mój wzrok padł na opakowanie maści Terbilum,
źródło: doz.pl

Wsmarowałam w skórę głowy i odetchnęłam z ulgą. Wreszcie nic nie swędzi!
Efekt utrzymuje się przez cały dzień, w nocy miałam kryzys (pluskwy :/ ale już jutro je wytłukę, znalazłam ich kryjówkę ;]) ale po kolejnym posmarowaniu wróciło do normy.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Jak dbam o twarz + Liebster Blog vol.2

Dziś post bardzo rozbudowany, jako że w weekend zabrakło mi weny twórczej i ogólnie nie mogłam się ogarnąć. W sumie chyba dalej nie mogę się ogarnąć, ale jestem na dobrej drodze ;)
Przy okazji doszłam do wniosku, że biedronki wcale nie są aż tak ładniutkie i fajniutkie jak wyglądają. Te azjatyckie potrafią gryźć. I to mocno. Zwracam honor biedronkom, za łóżkiem znalazłam garść pluskiew i to one mnie żarły. Mam nadzieję, że kąpiel w proszku do prania z dodatkiem (sporym) wybielacza wytłucze te pozostałości, których z zimną krwią nie rozgniotłam. (Musiałam przynieść sobie taką "niespodziankę" z pociągu, bo jeszcze się po domu nie rozlazły...) A jak ugryzą alergika, to rzeczony alergik utyka. Już nie lubię biedronek, o. Biedronki są wporzo :P

Na początek kontynuuję temat dbania o siebie. O włosach piszę niemal cały czas, o stopach też już coś wspominałam - pora na twarz. Niegdyś zachwycałam się mydełkiem siarkowym, potem zamówiłam mydło Aleppo i wypróbowałam krem z kwasem migdałowym. Było lepiej, ale naprawdę dobrze zaczyna się robić teraz :)
Mój arsenał w walce z trądzikiem: mydło Aleppo, serum nawilżające i tonik by Lorri.
No to po kolei:
Mydło Aleppo - uwielbiam. Uważam, że nie ma nic lepszego dla mojej skóry niż to mydełko. Mam zamiar wypróbować jeszcze kilka jego odmian. Sprawdza się na twarzy ale też na całym ciele - wysusza niedoskonałości na plecach i - nie wiem, skąd akurat tam wzięły się krostki - na brzuchu i linii pod stanikiem. Zapach mydła obecnie uważam za przyjemny, męczy mnie trochę to, że jest tak wydajne, zużyłam dopiero pół kostki... Mydełko zasusza niepożądane zmiany skórne, zmniejsza też pory. Na początku odrobinę przesuszało skórę, obecnie chyba się przyzwyczaiła. Używam dwa razy dziennie.

Serum intensywnie nawilżające (algi, hialuron, hydromanil, pantenol, NMF) z e-naturalne - uwielbiam to uczucie ukojenia skóry, jakie daje mi kilka kropel tego serum. Skóra rzeczywiście jest nawilżona, miękka, przyjemna w dotyku. Jedyny minus jest taki, że ciut "wali rybą", ale taki urok alg :)
Używam na dzień.

Tonik (aloes, niacynamid, kwas mlekowy i hydrolat - u mnie obecnie z zielonej herbaty) by Lorri - cztery składniki i działanie, jakiego nie powstydziłby się żaden tonik drogeryjny. Z początku skóra była zaczerwieniona i trochę piekła, ale po kilku dniach się przyzwyczaiła (mam chyba pancerną twarz :P). Obyło się bez wyraźnej wylinki, choć skóra się łuszczy, ale przekonałam się o tym dopiero wtedy, kiedy przypadkiem potarłam policzki dłonią w rękawiczce :)
To jest główny winowajca moich pomniejszonych i płytszych porów, a także mniej widocznych zaczerwienień. Używam na noc.

A efekty?
Tak wyglądają "kratery" na policzkach.
A tak nos; w maju zachwycałam się jeszcze efektami mydełka siarkowego :)
I nie, zdjęcie z listopada wcale nie jest niewyraźne, to moje "kratery" nosowe straciły na wyraźności :)
Prawie przestałam spotykać na twarzy niespodzianki, czoło mam już czyste :)
Jak na razie uważam swoją twarzową pielęgnację za doskonałą, raz na tydzień peeling, czasem jakaś maseczka i będzie naprawdę git. A latem chyba wrócę do kwasu migdałowego, żeby nie stracić tych efektów.

I kolejna część notki - część TAGowa. Zostałam oTAGowana przez di, której bardzo dziękuję za nominację, a Was zapraszam na jej bloga :)

Di przygotowała 11 pytań, ale jak zwykle nie spodziewajcie się po mnie błyskotliwych i dowcipnych odpowiedzi ;)
1. Kosmetyczna wpadka. 
Kiedyś wymarzyłam sobie, że pofarbuję włosy. Wypróbowałam chyba trzy różne szamponetki, kolor: granatowa czerń. Jak w końcu kolor chwycił, to szybko spłukał się do koloru fioletowego...

2. Z jakim bohaterem literackim/filmowym/serialowym się utożsamiasz? 
Nie mam chyba takiej postaci.

3. Ulubiona potrawa. 
Lubię smak sushi, a mogę obżerać się frytkami :)

4. Autorytet z lat dzieciństwa. 
Nie miałam :)

5. Sposób na chandrę. 
Długi spacer, ciekawa książka, blogi, dobra muzyka, zabawa z psem, włosowe spa.

6. Ulubiony sposób spędzania wolnego czasu. 
Bardzo podobne do opisanych w punkcie 5.

7. Ulubiona blogerka. 
Nie mam jednej ulubionej. Te, które lubię podczytywać obserwuję ;)

8. Sentyment z dzieciństwa (bajka, zapach, zabawka, itp.) 
Zapach choinki, mandarynek, trzeszczący pod butami śnieg i zamarznięte kałuże.

9. Humanista, artysta czy umysł ścisły? 
2w1 :) Uwielbiam zatracać się w literaturze, filozofii, ale matematyka, fizyka, chemia też nie są mi obce :)

10. Ulubione półprodukty do pielęgnacji z kuchni. 
Miód, jajko, jogurt. I kakao, ale to wewnętrznie ;)

11. Ideał włosowy do którego dążysz? (opis wymarzonych włosów lub włosy konkretnej osoby)
Włosy do pasa, może dłuższe. Proste, bez rozdwajających się końcówek, nawilżone, odżywione, błyszczące. I zdrowa skóra głowy.

Zamieściłam już swoje pytania, ale nie TAGowałam nikogo konkretnego. Tym razem będzie tak samo :)

PS. Znacie jakiś sposób na pozbycie się z mieszkania biedronek? Ktoś poradził mi kadzidło waniliowe, ale że nie znalazłam, zapaliłam podgrzewacz o takim zapachu - ładnie pachnie :) Mam nadzieję, że będzie skuteczne...  

środa, 14 listopada 2012

Znalazłam godne zastępstwo!

Zerkam sobie od czasu do czasu, jakie są słowa kluczowe, dzięki którym trafiacie na mojego bloga i okazuje się, że zielony krem z Biedronki wciąż jest popularny, choć niestety już niedostępny. Udało mi się znaleźć jego następcę. I tak jak za szamponami czy odżywkami do włosów tej firmy nie szaleję, tak w przypadku tej małej czerwonej tubki było zupełnie inaczej :)


Tadaaam! Przedstawiam mój nowy włosowo-dłoniowy hicior: krem do rąk z granatem i aloesem od Alterry. W tej niepozornej, czerwonawej tubce pomieszkuje sobie krem, nie zbyt lepki i nie zbyt lekki, szybko się wchłaniający, niebrudzący, o bardzo orzeźwiającym, choć momentami może nieco chemicznym zapachu. Ciekawe połączenie granatu i aloesu, lubię oba te zapachy, ale nie wpadłabym na to, że razem pachną tak... pobudzająco słodko. Szkoda, że Alterra nie ma innych kosmetyków w takiej "tonacji" zapachowej, kupiłabym nawet ichni szampon :P

Krem stosuję na dwa sposoby - tradycyjnie i nawłosowo. Stosowany tradycyjnie spełnia swoje zadanie, nawilża i zmiękcza skórę dłoni. Wchłania się błyskawicznie i nie pozostawia tłustej warstwy, raczej taką delikatną, aksamitną powłoczkę. Zaraz po nałożeniu kremu można bez problemu coś zanotować czy nawet machnąć szybki szkic. Nic się nie lepi.
Zapach kremu skutecznie maskuje ten nieprzyjemny zapach, jaki nabierają dłonie, jeśli długo mamy założone rękawiczki lateksowe, nawet te pudrowe. Nie ma nic lepszego jak po wyjściu z laboratorium potraktować dłonie takim pachnącym i nawilżającym kremem.

Krem w wersji nawłosowej sprawdza się jako zabezpieczenie końcówek i alternatywa dla olejowania (namaszczenia olejem). Po nałożeniu kremu na dłonie zbieram włosie w kitkę i kilka razy przesuwam po niej dłońmi. Szkoda tylko, że zapach długo się na nich nie utrzymuje.
Moje włosie krem polubiło, ale z racji tego, że w składzie jest masło shea i aloes, nie każdemu typowi włosów może on podpasować.


A cóż mamy w składzie?
Ano mamy takie cuda jak: demineralizowana woda, olej sojowy, roślinna gliceryna, alkohol etylowy (a tak ładnie się paskudnik nazywa), alkohol tłuszczowy, oliwa z oliwek, celuloza, estry kwasów tłuszczowych, olej z ostu, olej z pestek granatu, guma ksantanowa, masło shea, ekstrakt z aloesu, wosk sumaka lakowego (Rhus verniciflua), ekstrakt z granatu, ekstrakt z ginkgo (miłorzębu), olej jojoba, olej słonecznikowy, witamina E, witamina C, mieszanina olejków eterycznych.
Miałam niezły ubaw z tłumaczeniem niemieckich nazw składników, ale że dawno nie miałam kontaktu nawet ze słownikiem języka niemieckiego proszę o skorygowanie mnie :)

75ml kremu kosztuje ok. 8zł, ja kupiłam go na przecenie, kosztował wtedy ok. 6zł.


Przyznam się Wam, że na początku zastanawiałam się nad wyborem któregoś z kremów Isany. Szukałam czegoś właśnie z masłem shea (moja skóra je uwielbia), ładnie pachnącego i co nadawałoby się również do włosów. Ale nawet krem Isany z mocznikiem mnie nie przekonał, nie spodobał mi się jego zapach. No i chwyciłam inną czerwoną tubkę, poszukałam takiej, która nie miałaby zaklejonej tej części ze składem (oj, się ludzie za mną oglądali :P), powąchałam i pognałam do kasy ;)

A wy, miłośniczki zielonego Biedronkowego kremu, znalazłyście mu już następcę? ;)

niedziela, 11 listopada 2012

Tag: Liebster Blog

Wczoraj zostałam oTAGowana przez mastiff z bloga siteczko włosoow, której bardzo dziękuję za wyróżnienie, jak sama napisała "za dobrze wykonaną robotę" :)


"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Mastiff przygotowała zestaw 11 pytań, ale nie spodziewajcie się po mnie błyskotliwych odpowiedzi. Są zbyt trudne i podchwytliwe ;)

1. Zdarza Ci się kupować kosmetyki na zapas (np. bo są w promocji)?
Jeszcze mi się tak nie zdarzyło. Ale jeśli wiem, że coś dobrze na mnie działa, szukam większego opakowania i przeliczam, które opakowanie wychodzi taniej :)

2. Douglas czy Sephora?
Nie bywam w takich przybytkach, obie drogerie w centrum handlowym potrafię odnaleźć po zapachu, jednak właśnie ten ogrom zapachów powoduje, że nie mogę zbyt długo tam przebywać...

3. Jaki masz kształt brwi? Naturalny czy wyregulowany?
Naturalny.

4. Czy są jakieś perfumy których zapach rozpoznasz wszędzie (np. na innej osobie przechodzącej obok)?
Wszędzie rozpoznam zielone C-THRU ;)
A z męskich rozróżniam Old Spice Bahamas, Axe Chocolate i Rexona Invisible Ice. Szczególnie oglądam się za źródłem tych ostatnich ;)

5. Czego najbardziej nie lubisz zimą?
Tego, że szybko robi się ciemno. Wstaję - za oknem ciemno, wracam z uczelni - za oknem ciemno...

6. Lubisz dostawać kosmetyki w prezencie (np. od na urodziny, Święta od rodziny, znajomych)
Lubiłam. Obecnie raczej nie zanosi się na to, żebym dostała taki prezent ;)

7. Czym zmywasz tusz do rzęs i czy Twoje oczy "są" zadowolone z tej metody?
Niestety, nie maluję się.

8. Twoje dietetyczne grzechy?
Chyba cała moja "dieta" jest grzechem :)
Jem mało, rzadko, a między nielicznymi posiłkami sięgam czasem po jakieś słodycze.

9. Aktorka, piosenkarka (inna osoba publiczna) której włosami/fryzurą jesteś zachwycona?
Nie ma konkretnej osoby. Zachwycam się zdrowymi, długimi włosami, ułożonymi w jakąś misterną fryzurę :)

10. Miejsce które bardzo chciałabyś zobaczyć?
Korea Południowa i Japonia.

11. Wolałabyś dostać bon na zakup kosmetyków czy ubrań?
Zapas ubrań już mam. Zapas kosmetyków już raczej też... A może być bon na książki? ;)

Na potrzeby TAGu przygotowałam też swoje 11 pytań:
1. Jak długie masz włosy?
2. Jaki pielęgnacyjny eksperyment wspominasz najlepiej?
3. Co robisz w wolnym czasie, gdy nie poświęcasz go na prowadzenie bloga?
4. Uważasz siebie za optymistkę, realistkę czy pesymistkę?
5. Czy lubisz babskie wyprawy do centrum handlowego?
6. Jaką ciekawą książkę ostatnio przeczytałaś i możesz polecić innym?
7. Jakiej muzyki słuchasz?
8. Co sprawiło, że zostałaś włosomaniaczką?
9. Jaka jest Twoja pierwsza myśl po przebudzeniu?
10. Jesteś osobą o anielskiej cierpliwości czy raczej nerwusem?
11. I na koniec wymień 5 cech, za które lubisz siebie :)

Jeśli komuś spodobały się moje pytania i uzna je za warte udzielenia odpowiedzi - zapraszam do zabawy :)
PS. A jak Wam się podoba nowy wystrój bloga? ;)
PS. Blogger wariuje, miałam spore problemy z edycją tej notki, teraz powinno być już tylko lepiej :)

sobota, 10 listopada 2012

Rzut oka na stopy ;)

Ależ ten czas leci! :)
Ledwo tydzień się zaczął a już jest sobota.

Dziś przybywam z recenzjami dwóch kremów do stóp, które można sobie ukręcić samemu, w domowym zaciszu, na podstawie przepisów z ZSK.

Krem pierwszy: na podstawie przepisu na mazidło na suchą popękaną skórę.
Latem moja mama skarżyła się na problemy ze stopami. Skóra na zmianę piekła i pękała, szczególnie ta na pietach. Kiedy po kolejnej wycieczce do apteki wróciła z peelingiem enzymatycznym (bodajże z Ziaji) i zaleceniem, żeby się posmarować tym na noc, moja cierpliwość się skończyła. Zajrzałam na stronę ZSK, wyszukałam przepis i wrzuciłam potrzebne składniki do koszyka.
Przepis nieco zmodyfikowałam, tak żeby krem był bardziej stężony i miał konsystencję masełka.



Mój przepis na krem do pękających pięt:
Faza olejowa:
9g lanoliny
6g wosku pszczelego (ja mam biały)
10,5g masła shea
4g maceratu z marchewki
4g maceratu z nagietka
Faza wodna:
3g d-pantenolu
3,5g mocznika
10ml wody
Dodatki:
12-15 kropli DHA-BA

Wykonanie jest banalne i tradycyjne: fazę olejową odmierzamy do mniejszej zlewki (szklanki) i rozpuszczamy składniki poprzez wstawienie jej do garnuszka z ciepłą wodą. W tym czasie do większej zlewki (szklanki) wlewamy składniki fazy wodnej do większej zlewki. Rozpuszczone składniki z fazy olejowej wlewamy do fazy wodnej i mieszamy mieszadełkiem (bagietka w sumie wystarczy, ale będzie to trwało dłużej). Wyjdzie nam taki żółtawy glutek, tłustawy w dotyku, bez wyraźnego zapachu. Do tego glutka dodajemy konserwantu, można też dodać olejek eteryczny.

Efekty? Przede wszystkim mama przestała się skarżyć na pękające pięty. A miała naprawdę głębokie pęknięcia, niektóre nawet krwawiły, nie mogła chodzić... Teraz wręcz śmiga ;)
Wydajność jest niezła: przy codziennym stosowaniu wystarczył na ponad dwa miesiące.
Poza tym mama zaczęła mi robić reklamę wśród znajomych, dziś zostałam przestawiona słowami: "to moja córka, robi naprawdę fajny krem do stóp". Zastanowię się nad rozdawaniem autografów ;)

Krem drugi: na podstawie przepisu na krem z mocznikiem 15% i kwasem mlekowym 5%, do pięt rogowaciejących.
Skoro zrobiłam krem mamie, dlaczego mam zapominać o swoich stopach? Moje stopy są... twarde. I szorstkie. Mogłabym, wzorem pana Cejrowskiego, wędrować boso, tak twarde miewam podeszwy stóp. Ale że zamarzyłam sobie mieć mięciutkie stópki, skusiłam się na ten krem, według niezmienionego przepisu.



Wykonanie takie samo, jak przy poprzednim kremie, z tym że tutaj kremik jest białawy i ma zbliżoną konsystencję, choć jest mniej zwarty ;)

Efekty? Widać, że krem działa. Bardzo mocno złuszcza skórę na piętach. Kremy, które dotychczas stosowałam nie radziły sobie z tym, że moje pięty potrafią rogowacieć w bardzo szybkim tempie. Niekiedy już po jednym dniu (kiedy miałam dużo chodzenia albo byłam w nowych butach) robiła mi się pokaźna skorupka, której żaden krem nie mógł ruszyć. Ten mógł :)
Jeśli się zapomniałam (albo w ramach eksperymentu odstawiałam go na jakieś dwa tygodnie), skorupka na pietach była skutecznie złuszczana. Jeśli stosuję go raz lub dwa razy dziennie, mam pięty mięciutkie i milutkie jak pupcia niemowlęcia przez cały czas. Uwielbiam go :)
Ma podobną wydajność jak krem pierwszy i pachnie trochę szałwią :)

Kremy pomieszkują sobie w pokojach właścicielek, czasem zostają na noc w łazience. Są odpowiednio zakonserwowane, więc nic się z nimi złego nie dzieje. Zaskoczyła mnie ich konsystencja i wydajność, jestem zadowolona z obu tych kremów. Jeśli ktoś z Was ma podobne problemy: pękające bądź szybko rogowaciejące pięty, na które nie pomagają żadne drogeryjne czy apteczne smarowidła, to polecam wypróbowanie kremów z przepisów ZSK. Ja już chyba do drogeryjnych nie wrócę ;)

A jak Wy sobie radzicie ze swoimi stopami? Też macie tak problematyczną skórę czy może nie zwracacie na nią uwagi, bo problemów nie sprawia? ;)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Co wzięłam ze sobą na "wyprawę" na drugi koniec Polski? :)

Już taki urok mojego związku, że jak jest możliwość, żeby się spotkać i ze sobą pobyć, to najpierw trzeba się zapakować do pociągu i jechać... i jechać... i jechać... A żeby jechać wygodnie wskazanym jest ograniczenie bagażu do minimum, co tyczy się również kosmetyczki :)

Oto jest efekt ograniczania zawartości mojej kosmetyczki :)

1. Mydło Alepp z 5% oleju laurowego - odkąd je kupiłam nie używam niczego innego do mycia twarzy. Na początku nieco wysuszało, ale po jakimś czasie skóra się przyzwyczaiła. Mam je naprawdę długo (co widać choćby po tym, jak sfatygowany jest kartonik, w którym mieszka sobie mydełko), a zostało mi jeszcze pół kostki. Jak je skończę, planuję kupić mydełko z glinką Beloun :)

2. Mój tonik 3w1 do skóry głowy - ciągle modyfikuję recepturę, ale zawsze jestem z niego zadowolona :)
W obecnej postaci nieco skleja włosy, więc następnym razem będę bardziej pilnować konsystencji.

3. Perfumy C-THRU - uwielbiam ten zapach ^^ Prezent od mojego chłopaka :)

4. Tonik przeciwzaskórnikowy by Lorri - podoba mi się, jak działa na moją skórę. Może w końcu mój nos przestanie przypominać truskawkę...

5. Fenistil maść - uwierzycie, że u mnie wciąż grasują komary? Dwa chyba nawet przywiozłam ze sobą... Fenistil bardzo dobrze koi swędzenie, zaczerwienienie i opuchliznę spowodowaną ugryzieniami tych małych latających potworów.

6. Antyperspirant Adidas - dorwałam na promocji w Rossmannie i jestem zadowolona. Pachnie trochę "po męsku", ale mnie się podoba :)

7. Krem na rogowaciejące stopy z mocznikiem i kwasem mlekowym - krem, który pachnie szałwią :) Znakomicie sprawdza się na moich szorstkich, twardych piętach. Przy codziennym stosowaniu gwarantuje mi prawie tydzień pięt gładkich jak pupa niemowlaka ;)

8. Maść Benzacne, 5% - maść na trądzik, na moją skórę działa bardzo dobrze, wszystko ładnie wysusza. Obecnie stosuję naprawdę rzadko, jedynie gdy pojawi się naprawdę wielki prychol. Z resztą rozprawia się tonik :)

9. Miniaturka odżywki Gliss Kur Hair Repair z Rossmanna - przepięknie pachnie, morelowo albo brzoskwiniowo, skład też ma dobry - dużo olejów, lekki silikon. Mnie wystarczyła na 5 użyć :)

10. Drewniany grzebień z The Body Shop - jest drewniany, ma szeroko rozstawione ząbki i nie odkształca się podczas rozczesywania mokrych włosów. Jestem z niego zadowolona :)

Towarzyszyła mi jeszcze ta buteleczka:

Szampon Wardi Shan z glinką Beloun na różne schorzenia skóry głowy. I tak naprawdę nie wiem jeszcze, co o nim sądzić. Użyłam go dopiero kilka razy, wiem na pewno że nie podrażnia skóry i ładnie pachnie. Czuć, że włosy są umyte, a skóra głowy jest oczyszczona. Dopiero niedawno wpadłam na pomysł, że mogę umyć nim skórę głowy używając go jako maseczkę. Wymaga to może więcej czasu, ale efekty są tego warte :)

Przy okazji chciałam podziękować moim 200 obserwatorom za ponad 45 tysięcy wyświetleń :)
Obiecuję, że jutro nadrobię zaległości mailowe, dzisiaj nie mam już siły. Pozdrawiam Was wszystkich ciepło :)

środa, 31 października 2012

Moja pielęgnacja na jesień i zimę

Krajobraz za oknem dawno już przestał przypominać ten letni. Ostatnio nawet pojawił się śnieg. Wyciągamy z szaf ciepłe kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki i telepiemy się z zimna, marząc o tym by jak najszybciej wejść do ciepłego pomieszczenia. Zdecydowanie lato już nie wróci.
A ponieważ zmieniają się warunki za oknem, warto pomyśleć o zmianie sposobu pielęgnacji włosia i skóry głowy. No i wymyśliłam :)

Po pierwsze: złuszczanie.
Wraca do łask oliwka Salicylol. Mam teraz więcej czasu, więc te dwie godziny w tygodniu mogę wygospodarować. Zamiast Salicylolu planuję też używać oleju kokosowego z dodatkiem kwasu salicylowego bądź mocznika. Obecnie moja skóra głowy chyba sama nie wie, czego chce, więc postanowiłam dać jej wybór: olej kokosowy czy olej rycynowy. Ewentualnie jeszcze oliwka Babydream. No i nie zapominam o swoim toniku 3w1 :)

Po drugie: mycie.
Swój obecny pogląd i strategię mycia włosów i skóry głowy przedstawiłam już we wcześniejszym poście, więc dodam tylko, że nie zamierzam myć włosów częściej niż to będzie potrzebne. W sytuacjach awaryjnych będę posiłkować się wodą micelarną, ukręconą przeze mnie, która jednak równie dobrze sprawdza się do pielęgnacji twarzy.

Po trzecie: odżywki i maski.
Włosiska i skóra głowy będą teraz bardziej narażone na przesuszenie, ot, uroki centralnego ogrzewania. Skoro nie da się tego uniknąć, trzeba temu przeciwdziałać. Częściej będę stosować maski i maski w roli odżywek d/s, planuję też je wzbogacać najczęściej proteinami: hydrolizowaną keratyną i jedwabiem. Do łask wróci też odżywka b/s Joanny z mlecznymi proteinami i miodem, być może też będzie wzbogacana. Planuję też ukręcić (a najpierw zużyć do końca) żel aloesowy, którym będę sobie nawilżać skórę głowy. Dobrze "nakarmione" włosy mniej się elektryzują!

Po czwarte: zabezpieczanie końcówek.
W podlinkowanej wcześniej notce pisałam już o olejowym serum, które zrobiłam sobie sama. Jak dla mnie sprawdza się bardzo dobrze, poszukuję jeszcze jakiegoś oleju, który będzie ładnie pachniał po dodaniu ledwie kilku jego kropel do mojej mieszaniny ;)
O końcówki zadbam też w inny sposób: częściej będę nosić włosy upięte w taki sposób, by nie ocierały się o kołnierze, kaptury, zamki czy inne elementy stroju. Odnowiłam przyjaźń ze spinkami :)
I ostatnia, ale nie najmniej ważna rzecz: ograniczę noszenie czapki. Nie żebym jakoś przepadała za czapkami, zakładam czapkę kiedy jest naprawdę zimno. Jednak dobrze wiem, że czapki powodują nagrzewanie się skóry głowy, a to z kolei wywołuje wzmożony rozwój drożdżaków. A tego nie lubię. Są niby czapki "oddychające" z wełny, i to właśnie taka czapka uświadomiła mi, że mogę się drapać jeszcze bardziej... Zamiast czapki wybieram kaptur i nauszniki :)

Po piąte: systematyczność.
I to jest chyba najtrudniejsze... Założyłam sobie włosowy kajecik, gdzie zapisuję m.in. kiedy myłam włosy, czym, jaką użyłam potem odżywkę, czym zabezpieczyłam końcówki. Mam tam zaledwie kilka wpisów, ale mam nadzieję, że uda mi się skutecznie go zapełnić. Może dzięki jeszcze lepiej poznam swoją skórę głowy i włosie, a wtedy będę mogła jeszcze bardziej o nie dbać :)

I to by było na tyle :)
Tymczasem wyjeżdżam i w domu planuję być dopiero w niedzielę. Udanego długiego weekendu! :)

niedziela, 28 października 2012

Ostatnia recenzja - Soraya Care&Control

Październik dobiega już końca, pora na ostatnią recenzję spod znaku "miesiąca maseczek" :)


Do marki Soraya mam pewien sentyment, to zawsze ichnie kosmetyki kupowała mi kochana rodzinka w ramach walki z trądzikiem, najczęściej jako prezenty na urodziny, imieniny, Gwiazdkę... Nie żeby robiły jakiś szał, ale lubiłam tę firmę. I to właśnie ich maskę chciałam wypróbować jako ostatnią.

Producent obiecuje, że pory zostaną dokładnie oczyszczone a sama skóra przygotowana do przyjęcia cennych składników. "Receptura produktu wzbogacona została o Kwasy Owocowe, Minerały Morskie i Wyciąg z Zielonej Herbaty, które silnie nawilżają, redukują wydzielanie sebum i poprawiają koloryt skóry. Maseczka wykazuje bardzo wysoką skuteczność działania, potwierdzoną badaniami dermatologicznymi i aplikacyjnymi:
  • oczyszcza pory skóry
  • usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry
  • reguluje wydzielanie sebum
  • głęboko nawilża
  • wygładza nierówności
  • wyrównuje koloryt, rozjaśnia cerę i dodaje blasku"
Sam skład jest dość długi, nie zawiera niestety samych wspaniałości, jak można by wnioskować po opisie producenta, ale postanowiłam dać maseczce szansę :)


Maseczka ma bardzo przyjemny dla oka niebieskozielony kolor, no i ładnie pachnie, można wyczuć zapach zielonej herbaty, ale też trochę sztuczności.

Aplikacja jest bardzo przyjemna, maseczka nie jest ani za gęsta, ani zbyt wodnista. Bardzo szybko zastyga, ja postanowiłam ją zmyć już po 10 minutach. Przez cały czas, kiedy miałam maseczkę na twarzy czułam mrowienie. Pomyślałam, że to pewnie to "przygotowywanie do przyjęcia cennych składników" i działanie Kwasów Owocowych. Jakie było moje zdziwienie, kiedy spojrzałam w lustro po zmyciu maski!

Zbladłam? Nie... Moja cera się rozjaśniła? No, powiedzmy... Złuszczyło mnie. Na twarzy pojawiły się małe, drobne komórki złuszczonego naskórka, które dawały efekty bladości i rozjaśnienia. Ratowałam się olejem z pachnotki, którego pechowo nie zastosowałam tym razem pod maseczkę. Skóra jest gładsza, pory naprawdę zmniejszone, nierówności brak, zanieczyszczeń również, sebum gdzieś wyparowało. Obiecanego nawilżenia niestety nie zaobserwowałam... Zastanawiam się, czy może być jakiś związek między tym efektem a stosowanym przeze mnie tonikiem przeciwzaskórnikowym...

Na pewno nie jest to maseczka dla wrażliwców. Myślę, że jest to raczej specyfik dla osób, które potrzebują natychmiastowego oczyszczenia, zredukowania niedoskonałości, peelingu i będą mogły zająć się nawilżeniem skóry już po. Mimo wszystko mnie się efekt spodobał (nie mam nic przeciwko łuszczeniu się) i co jakiś czas będę do tej maski wracać :)

I na koniec jeszcze kilka słów podsumowania zabawy w "miesiąc maseczek".
Otóż: ze zdziwieniem zauważyłam, że mnie wciągnęła! Wcześniej nie przepadałam za maseczkami, brakowało mi systematyczności. Jednak patrząc na efekty po 4 tygodniach takiej "pielęgnacji z doskoku" postanawiam włączyć maseczki do twarzowych zabiegów :)

sobota, 27 października 2012

Moje włosowe SPA :)

Każdy zasługuje na chwilę wytchnienia i odrobinę egoizmu, ja dziś zafundowałam sobie kompleksowe włosowo-skórne SPA.


Olejowanie (namaszczenie olejem):
Ostatnio moja skóra głowy jest strasznie kapryśna - albo nie wytrzymuje jednego dnia od mycia, albo wytrzymuje ponad 3 dni bez łuski. Nie podobają mi się te wahania, więc postanowiłam, że potraktuję ją oliwką Salicylol, którą wtarłam tylko w skórę głowy za pomocą wacika. Na długość włosów nałożyłam niewielką ilość oliwki Babydream. Zawinęłam włosy pod czepek (w końcu kupiłam czepek, rany jaki on ścisły! :P), potem owinęłam go jeszcze ręcznikiem i odczekałam 2 godziny.

Mycie:
Obie oliwki zmyłam resztką szamponu Babydream, który od pewnego czasu męczy mnie swoim zapachem i z radością wyrzuciłam go do kosza.
Używam dwóch rodzajów szamponów: leczniczego (obecnie jest to Seboradin z piroctone olamine) i delikatnego (w tej roli od dziś będzie występował Wardi Shan z glinką Beloun), myję nimi włosy na zmianę. Do użytego szamponu dostosowuję też pozostałą część pielęgnacji (odżywki, wcierki, psikadła). Zasada jest jedna: nie podrażniać skóry głowy. Seboradin ma w składzie SLeS, więc staram się unikać stosowania po nim specyfików "mocniejszych" jak odżywka z linalolem (mam taką, a jak!), wcierki z alkoholem (woda brzozowa, Barwa) czy psikacza z melisą (odżywka z e-naturalne do włosów przetłuszczających się). Bezpieczne odżywki to te z BingoSpa i odżywka Joanny, Z apteczki babuni, z proteinami mlecznymi i miodem. Mogę bardziej "poszaleć" z pielęgnacją po tych delikatniejszych szamponach, ponieważ na skórze pozostaje delikatna ochronna warstewka, nieusuwana przez detergenty :)

Odżywka:
Tu skorzystałam z bezpiecznej opcji, choć nieco stuningowanej ;)
Do maski BingoSpa masło shea i 5 alg, (której odlewkę dostałam za pośrednictwem Wiedźmy - dziękuję!) dodałam po 5 kropli hydrolizatu keratyny i protein jedwabiu. Potrzymałam ją na włosach ok. 5 minut i spłukałam. Na koniec jak zwykle spłukałam włosy zimną wodą (ale nie polewałam nią głowy) i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia.

Efekty?
Oj, są :D
Jak zwykle włosie średnio się słucha ;)
 Przy okazji uznałam, że mój niezawodny przez wiosnę i lato jedwab z Biovaxa powoduje, że moje włosy zamiast być okiełznane i uporządkowane, stają się jeszcze bardziej naelektryzowane :(
Przeprowadziłam eksperyment i okazuje się, że włosie lubi olej macadamia! Dodatkowo ten olej zapobiegł oblepieniu mojej twarzy przez wściekłe, schowane pod kurtką włosie - chwała mu za to!
Postanowiłam więc stworzyć swoje własne serum olejowe do włosów.


Większą część mieszanki stanowi olej kokosowy i olej (czyli płynne masło) shea (ok. 40%). Do tego dodałam po kilka kropli olejów, podobnych do oleju macadamia, które niegdyś zamówiłam z myślą o zrobieniu serum do skóry głowy (wtedy nie wiedziałam, że kwasy omega-9 mi nie służą), a więc: olej avocado i olej arganowy (około 5% każdego). Do tego dodałam również hydrolizat keratyny i proteiny jedwabiu (po ok. 2,5%). Myślę, że doskonale zadbają o zabezpieczenie włosia :)

I jeszcze na koniec ogłoszenie - zgłaszam się do akcji "Zapuszczanie włosów" zorganizowanej przez frombodytohair z bloga Natural beauty especially for u :)

środa, 24 października 2012

Tag + wyróżnienie = radość :)

Chwilę mnie nie było, a tu się okazuje, że dostałam wyróżnienie od Czarownicującej i zaproszenie do kolejnej TAGowej zabawy od mastiff. Dziękuję Wam bardzo za pamięć :)

Wyróżnienie wygląda tak:
i jak widać, zostało przyznane "za pasję, za kreatywność, za cierpliwość i wiele innych..." ;)
Miło mi, szczególnie, że to właśnie Wiedźma, moje włosowe guru, w ten sposób mnie wyróżniła :)

Od razu i ja nominuję do wyróżnienia następujące bloggerki:

A teraz przejdźmy do TAGa od mastiff  i także od Wiedźmy- "Moje włosy w pigułce".

Zasady zabawy:
- Odpowiedzieć na 13 pytań.
- OTagować 5 osób (oczywiście poinformować je o tym)
- Podziękować nominującemu blogerowi na jego blogu.

1. Twój naturalny kolor włosów:
Coś między jasnym brązem a ciemnym blondem, z rudymi i wręcz złotymi refleksami.

2. Twój obecny kolor włosów:
Naturalny. Nie maluję włosów.

3. Aktualna długość Twoich włosów:
Wydaje mi się, że sięgają już do zapięcia od stanika.

4. Długość na jaką chciałabyś zapuścić włosy:
Chciałabym mieć włosy do talii, może nawet dłuższe ;)

5. Jak często podcinasz końcówki:
Niezbyt często. Raz, może dwa razy w roku. Włosy nie niszczą się na długości, jedynie pojedyncze włoski się rozdwajają, a kiedy takie rozdwojone wypatrzę, ucinam z zimną krwią.

6. Twoje włosy są proste, kręcone czy falowane:
Proste z wywijającymi się końcówkami.

7. Jaką porowatość mają Twoje włosy:
Niską.

8. Jakie są Twoje włosy (np. normalne, przetłuszczające się, suche itp.)
Moja skóra głowy jest z tych przetłuszczających się, nadmiar sebum odkładany jest w postaci łuski.

9. Jak wygląda Twój codzienny włosowy rytuał pielęgnacyjny:
Myję włosy raz na 2-3 dni. Stosuję na zmianę szampon leczniczy (obecnie Seboradin z piroctone olamine) z delikatnym, bez SLS (obecnie męczę Babydream, czeka na mnie Wardi Shan z glinką Beloun). Po myciu nakładam odżywkę b/s Joanna z Apteczki babuni, miód i proteiny mleczne, albo maski z BingoSpa, mam trzy do wyboru: z zieloną glinką, z masłem shea i z 40 aktywnych ekstraktów. Raz na jakiś czas nałożę na skórę głowy oliwkę Salicylol (olej rycynowy i kwas salicylowy) bądź olej kokosowy, również z dodatkiem salicylu. Używam też maści przeciwgrzybiczych oraz własnej roboty toniku 3w1. Końcówki zabezpieczam jedwabiem z Biovaxa.

10. Czego nie lubią Twoje włosy (np. wiatru, silikonów itd.)
Włosy i skóra głowy nie lubią drapania, ciągania, pocierania, linalolu, geraniolu i mentolu. Skóra głowy nie przepada też za gliceryną.

11. Co lubią Twoje włosy (nawilżanie, olejowanie, itp.):
Włosy i skóra głowy lubią dziegcie, siarkę, olejek z drzewa herbacianego (ale płuca nie :/), eukaliptusowy i tymiankowy (tymol); lubią treściwe maski nakładane przed myciem, ograniczony kontakt z grzebieniem, oliwkę Babydream, Salicylol, olej kokosowy, masło shea, mocznik i silikonowe zabezpieczenie.

12. Jaka jest Twoja ulubiona fryzura:
Najczęściej włosy mam związane w koński ogon, ale cały czas muszę poprawiać gumkę. Lubię fryzury złożone z warkoczy, ostatnio próbuję polubić się ze spinkami i upięciami.

13. Gdyby Twoje włosy umiały mówić to co by powiedziały:
Zrób nam warkocza i wyciągnij spod tej kurtki, bo jak nie, to oblepimy Ci twarz!

+ Od kiedy stosujesz świadomą pielęgnację włosów? ( pytanie opcjonalne )
Odkąd trafiłam na bloga Anwen, będzie z ponad rok temu :) Zaczęłam edukację od tego, co to jest ten SLS i SLeS, jak dobrze nakarmić włosy i jak je prawidłowo czesać. A kiedy zobaczyłam włosową historię Narek, zamarzyła mi się dokładnie taka tafla włosów :)

Do tej zabawy zapraszam te z Was, które mają ochotę na szybki rachunek sumienia z dotychczasowej pielęgnacji włosów ;)
Raz jeszcze dziękuję za wyróżnienie i TAGa!

niedziela, 21 października 2012

Alkoholowy aloes | Rival de Loop Peel-Off Maske

To już trzecia recenzja w ramach tego TAGu, kolejny nabytek dostępny w Rossmannie.
W roli głównej:
No nie potrafię takich saszetek bardziej estetycznie otwierać ;)
Jak łatwo się domyślić, jest to maseczka peel-off, czyli taka, której dodatkową atrakcją jest możliwość zdjęcia jej - teoretycznie - kilkoma szybkim ruchami, fundując sobie coś w rodzaju peelingu.

W saszetce znajdziemy przezroczystą, gęstą masę, pachnącą aloesem i... trochę też alkoholem. Można też wyczuć nieco rumianku. Wg producenta, maseczka ma za zadanie oczyścić pory i nadać skórze "gładki, jedwabisty wygląd". Należy ją nałożyć na 15 minut (bądź do wyschnięcia) a potem zdjąć, zaczynając od zewnętrznych krawędzi twarzy. Maska jest gęsta, trochę trudno jest ją nałożyć na skórę, ale zawartość saszetki wystarczy, by pokryć twarz grubą warstwą.

INCI: Aqua, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Glicerin, Polygliceryl-10 Laurate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Butylene Glycol, Parfum, Chamomilla Recutita Flower Extract, Bisabolol, Citric Acid, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate.

Skład maseczka ma słaby, widać, że tak naprawdę mamy (w zadowalającej ilości) ekstrakt z liści aloesu, zaś rumianku baaardzo niewiele. Najbardziej jednak nie podoba mi się tam alkohol denat., wobec tego znów przed aplikacją maski nałożyłam na skórę olej z pachnotki - jest genialny :)

Efekty?
Skóra jest zmatowiona, bez podrażnień i zaczerwienienia. Nie zauważyłam, by pory zostały widocznie pomniejszone. Za to na pewno skóra jest gładka. Ciężko mi stwierdzić też, czy skóra jest bardziej nawilżona... Tak, kapryszę, bo po drugim tygodniu (albo w połowie trzeciego, nie pamiętam dokładnie) kuracji tonikiem przeciwzaskórnikowym by Lorri jestem zachwycona wyglądem swojej skóry "nago" i z samego rana, a także późnym wieczorem :)
Pozytywnie mnie zaskoczyło to, że maseczkę z twarzy usunęłam bardzo szybko i sprawnie, wystarczyło 6 pociągnięć (dwa na policzki, dwa na nos i dwa na czole). Podoba mi się też, że skóra po zmyciu maski dalej pachnie aloesem, alkohol wyparował :)

Nie jest to maska, którą poleciłabym każdemu (alkohol w składzie może spowodować podrażnienia), ale jeśli ktoś jest zadowolony ze stanu swojej skóry i poszukuje jakiejś taniej maseczki, która jednocześnie spełniłaby funkcję dokładnego peelingu, może po taką saszetkę sięgnąć :)