piątek, 27 lipca 2012

Dlaczego nie warto się drapać?

Kolejna automatyczna notka :)
Tym razem krótko i zwięźle na temat konsekwencji drapania.

1. Dlaczego się drapiemy?
Proste - drapiemy się, bo nas swędzi. Ale dlaczego nas swędzi? Ano dlatego, że drożdżaki balują. Drażnią skórę głowy wytwarzanymi metabolitami, przez co skóra wydziela więcej sebum. A drożdżakom w to graj - one żywią się łojem, więc szczęśliwie żyją sobie dalej. A przez to, że mamy na skórze więcej łoju niż zazwyczaj, włosy szybciej się przetłuszczają i pojawiają się płaty nadprogramowego naskórka - łuska.

2. Jak się drapiemy?
Z pozoru dziwne pytanie, ale potrzebne, by uświadomić sobie, jaką krzywdę sami sobie robimy poprzez drapanie. Nie będę się z Wami dzielić technikami drapania, bo nie o to tu chodzi :)
Chodzi o to, że drapiemy się w pewnym celu. Drapiemy się, by usunąć łuskę. A mechaniczne usuwanie łuski to coś, co drożdżaki lubią najbardziej.

3. Dlaczego nie usuwać łuski mechanicznie?
Odpowiem pytaniem - a dlaczego nie zdrapuje się strupów tylko pozwala się im samodzielnie odpaść? Ano po to, żeby - po pierwsze - nie została blizna, a po drugie, żeby nie spowodować kolejnego rozlewu krwi.
I z łuską jest tak samo - mechaniczne zdrapanie powoduje uwolnienie się tego spod niej tego łoju i balujących w nim drożdżaków i rozlanie się na większą powierzchnię skóry.I nie muszę chyba wspominać o tym, że wiąże się to też z pojawieniem się zapaszku...
Uwaga dla osób namiętnie peelingujących swoją skórę głowy - zanim zdrapiecie nadmiar naskórka, nałóżcie jakieś nawilżające-zmiękczające mazidło. Może to być olej (niech się drożdżaki przed eksmisją pławią w luksusach), może też być żel albo maść ze środkiem keratolitycznym, jak np. mocznik czy kwas salicylowy. Potem szorujcie się do woli :)

4. Jakie są skutki drapania?
Poza wspomnianymi przeze mnie już bliznami i rozlewaniem się mazi z drożdżakami na dalsze fragmenty skóry, jest jeszcze jeden aspekt: wypadanie włosów. Nadmiar łoju, jak wiadomo, gromadzi się w mieszkach włosowych. skutecznie blokując dostęp powietrza i "dusząc" cebulki włosów. To jedna z przyczyn wypadania włosów. Drugą - jak się już pewnie domyślacie, jest drapanie. Drapiąc, zrywamy sobie ten nadmiarowy naskórek i przyklejony doń łój, który przecież też oblepia włosy. Dlatego też "ściąganie" czy "wydłubywanie" takich fragmentów łuski kończy się tym, że poza naszą "zdobyczą" wyciągniemy też i włos. Albo kilka. Tak więc - nie radzę...

5. Jak się nie drapać?
Popełniłam kiedyś o tym notkę. Wszystko sprowadza się do tego, by mieć zajęte ręce, a jeśli nie, to pilnować, w jakim miejscu się one znajdują i dlaczego jest to akurat skóra głowy. Sama łapię się na tym, że nawet jeśli moja skóra głowy jest czysta, ręce same szukają zajęcia, przeszukując każdy jej kawałek.
Ostatnio też zauważyłam u siebie takie dziwne napięcie, które opuszcza mnie, jeśli pod paznokciem poczuję krew. Dlatego paznokcie obcinam naprawdę na krótko i staram się mieć pod ręką tonik z kwasem salicylowym, żeby zamiast się zdrapać, łuskę rozmiękczyć. (Wtedy przynajmniej nie mam tak potężnych wyrzutów sumienia jak po zwyczajnym drapaniu "na sucho"...)

Dla namiętnie drapiących skórę głowy wzrokowców - obrazek:
źródło
Tak więc dbajcie o swoją skórę głowy, jeśli nie chcecie jej później zdejmować płatami ;)

czwartek, 26 lipca 2012

I po zakupach... :)

- Zamorduję cię! - słyszę głos Rodzicielki.
- Ale za co?
- Wczoraj dwie paczki, dzisiaj dwie paczki... Ileż można?
I zaczyna opowiadać... Otóż kochana Poczta Polska odwiedziła nasze skromne progi dwa razy, za każdym razem z paczuszką dla mnie. Pierwszy raz o godzinie 9-tej rano...
- Wstałam. Nie wiedziałam jak się nazywam, oczywiście w piżamce. Pan do mnie, żebym wyszła na klatkę, bo on o tej porze do domu nie będzie właził. Ja na to, że o tej porze to ja na klatkę nie wyjdę. No to wszedł... Potem znowu przyszedł.
- Ten sam?
- Tak, ten sam. Siedziałam na balkonie, w krótkiej koszulce, bez stanika. No ubaw po pachy - zakończyła, podczas gdy ja starałam się nie udusić ze śmiechu.

W każdym razie, wszystkie moje zamówione produkty przyszły :)
Popatrzcie, ile tego teraz mam ^^

Na początek grzebień, do którego dołączona miała być gratis kostka szamponu do włosów Lush.
Poraziła mnie swoją wielkością. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się ją zużyć...


Wagę otrzymałam przede wszystkim naprawdę porządnie opakowaną -  męczyłam się z odpakowywaniem dobre 5 minut. Ten gratis podobał mi się bardziej ;)

Patrzcie, ileż tego jest :D
Mam zamiar zrobić sobie duuużooo dobroci :)

 
A procesowi rozpakowania dwóch paczek z półproduktami przyglądał się ten pan ;)
Myślę jednak, że bardziej od półproduktów spodobały mu się kartony :)

wtorek, 24 lipca 2012

Nowy w stadzie: Pharmaceris H-Purin

Notka automatyczna. O tej porze powinnam właśnie wysiadać z pociągu do domu :)

źródło: aptekaslonik.pl
Tego tutaj niebieskiego przyjemniaczka poleciła mi pani farmaceutka w aptece, której jestem już stałym bywalcem. To ta sama apteka, z której wyszłam wyposażona w szampon Zdrój ;)
Tak więc spodziewałam się samych dobroci na skórze głowy. I się nie zawiodłam. Ale po kolei.

Olejek z drzewa herbacianego. Kto czytał bloga wcześniej, ten wie, że mam co do niego mieszane uczucia.  Z jednej strony sporo pozytywnych opinii (antyseptyk, działanie przeciwgrzybicze i w ogóle och i ach), chwalony na lewo i prawo, z drugiej - kamforowy zapach. Więc niemal wsadziłam nos w buteleczkę, próbując wyczuć choćby cień kamfory. Zapach jest bardzo orzeźwiający, taki trochę iglasty, przyjemny. Kamfory niet. Git :)

Olej Manuka. Stosowany w leczeniu wielu nieprzyjemnych skórnych dolegliwości jak łojotok skóry, krostki, ropnie, trądzik, trudno gojące się rany, ukąszenie owadów, cuchnące pocenie się stóp, grzybica, opryszczka, świąd skóry. Poza tym działanie silnie antyseptyczne, przeciwwirusowe, przeciwzapalne, przeciwropne, przeciwpotowe. Ponoć nawet odstrasza owady. Niestety, znalazłam informację, że "olejek Manuka zawiera pinen, geraniol, kariofilen, linalol, humulen, leptospermon". Linalol i geraniol nie zostały uwzględnione w INCI tegoż szamponu. Po trzech pierwszych myciach nie zauważyłam tego charakterystycznego efektu kasku, który towarzyszył innym kosmetykom z linalolem, więc pewnie jego stężenie jest na tyle śladowe, że skóra nie panikuje. Albo nie panikuje jeszcze.

Olejek tymiankowy. Kolejny antyseptyk; działanie dezynfekcyjne, przeciwgrzybicze, przeciwbakteryjne, przeciwrobacze, przeciwroztoczowe, odwaniające, przeciwgnilne, drażniące, rozgrzewające. I również odpędza owady. Również, niestety, zawiera tymol, pinen, cymol, linalol i borneol. Cóż...

Ekstrakt z wierzbiny. Działanie chłodzące, przeciwzapalne i ściągające. Na to nie narzekam, choć mieszanie chłodzącego ekstraktu z rozgrzewającym olejkiem z drzewa herbacianego i olejkiem tymiankowym jest... nietypowe. Żeby nie powiedzieć, nieco bez sensu. Ale grunt, że jest i wpływa też na złuszczanie naskórka oraz redukowanie podrażnień.

SLES. Za tym składnikiem również nie przepadam, dlatego szampon stosuję tylko raz - dwa razy w tygodniu. Włosie "piszczy", jest porządnie oczyszczone, skóra głowy się nie łuszczy. SLES często pojawia się w szamponach przeciwłupieżowych, myślę, że to też dlatego, że zmywa całą warstwę lipidową, wraz z nagromadzonym tam łojem i pożywiającymi się nim drożdżakami.

Barwniki. Szampon jest - trudno tego nie zauważyć - niebieski. To zasługa barwników. W składzie są dwa - CI 42090 (niebieski) i CI 60730 (fioletowy), oba pochodzenia chemicznego. O tym pierwszym czytałam, że "czasem bywa alergizujący". Za tym barwnikiem też nie przepadam, ale jak widzę - skóra jest zadowolona.

Efekty?
Po umyciu nim skóry głowy (bo włosie tylko spłukuję pianą), czuję... spokój. Skóra głowy nie swędzi, nie jest podrażniona, ba! nawet łuski nie ma. Efekt czystości utrzymuje się przez cały wieczór po myciu i na następny dzień. Razem z tym iglastym, orzeźwiającym zapachem.
Mimo kilku wyszczególnionych wątpliwości, jestem z niego bardzo zadowolona. Podoba mi się jego zapach, nareszcie nie jest to zapach dziegciu, dzieciowych myjadeł czy siarki :)
Szampon ma swoją cenę (zapłaciłam nieco ponad 27zł za 250ml), ale zapowiada się na wydajnego pogromcę mojego ŁZS.

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, PEG-120 Methyl Glucose Dioleate, Glycerin, Propylene Glycol, Panthenol, Sodium Chloride, Dimethicone Propyl PG-Betaine, Methylpropanediol, Polysorbate 80, Polyquaternium-11, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, PPG-26-Buteth-26, Ethylhexyl Salicylate, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Salicylic Acid, Leptospermone, Isoleptospermone, Flavesone, Salix Alba Bark Extract, PEG-7 Glyceryl Cocoate, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Copaifera Officinalis Resin, Melaleuca Alternifolia Leaf, Helianthus Annuus Seed, Thymus Vulgaris, Disodium, Citric, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Parfum, CI 42090, CI 60730

A Wy, moi czytelnicy? Mieliście? Stosowaliście?

AKTUALIZACJA (29.07):
Szampon wciąż rezyduje w mojej kosmetyczce, jest niesamowicie wydajny i w dalszym ciągu działa na skórę tak, jak działał na początku. Moja skóra jest specyficzna i co jakiś czas muszę zmieniać szampon, ale do tego będę z radością wracać :)

niedziela, 22 lipca 2012

Zakupów czar... :)

Wypłata to chyba najprzyjemniejsza rzecz w mojej pracy :)
Odgrażałam się, że jak tylko pieniądze wpłyną na moje konto, zrobię półproduktowe zakupy. Już wcześniej przygotowałam sobie listę potrzebnych składników, według tego, jakie mieszanki chcę sobie przygotować i na co. Porównałam ceny w dwóch sklepach: ZróbSobieKrem i e-naturalne. I wreszcie - skompletowałam zamówienie i nawet już je opłaciłam ;)

źródło: http://uperfumowac.info/
Zanim jednak wyczyściłam zasoby wymienionych już sklepów, zajrzałam na allegro. Tam najpierw poszukałam wagi jubilerskiej - jak już zacząć kręcenie, to na całego. Wieki zajęło mi znalezienie sprzedawcy, który miałby więcej niż 95% komentarzy pozytywnych, w tym 0 negatywów w ciągu ostatnich 7 dni. Jestem na tym punkcie naprawdę wyczulona i może właśnie dlatego nie miałam jeszcze nieprzyjemnych niespodzianek... W końcu udało mi się znaleźć sprzedawcę o niemal kryształowej opinii - 100% komentarzy pozytywnych.
Drugą rzeczą jaką zamówiłam na allegro był grzebień. Drewniany grzebień. Detangling Comb z The Body Shop, o taki. A wzięło się to stąd, że na rozmowie kwalifikacyjnej miałam sprzedać właśnie grzebień osobie, która włosów nie ma. I udało mi się ;)

A co kupiłam z półproduktów?
Moja lista zajęła mi całą kartkę A4. A piszę maczkiem ;)
Podzieliłam ją sobie na 5 części:

1. Mazidło do skóry głowy:
mocznik
kwas salicylowy
D-pantenol
alantoina
kompleks witamin all-in-one
wyciąg z aloesu zatężany 10x
hydrolat z zielonej herbaty
L-cysteina
hydromanil
kwas hialuronowy
guma ksantanowa

2. Serum do włosów z jedwabiem:
olej arganowy
olej z orzechów macadamia
olej z avocado
ekstrakt wzmacniający włosy
hydrolizat keratyny
proteiny jedwabiu

3. Mazidło na popękane pięty dla mamy:
lanolina
wosk pszczeli
masło shea (karite)
macerat z marchewki (jest zniżka 30% po wpisaniu hasła "opalanie" :D)
macerat z nagietka
(D-pantenol)
(mocznik)

4. Na moje rogowaciejące pięty:
MGS
alkohol cetylowy
frakcjonowany olej kokosowy
(lanolina)
(masło shea (karite))
hydrolat szałwiowy
(mocznik)
(kwas mlekowy - mam w domu)
gliceryna roślinna
alantoina

5. Pozostałe:
hydrolat oczarowy
olej z pestek malin
biosiarka
papierki lakmusowe
pipeta pasteurówka
liposomy z nanosrebrem
4 plastikowe pojemniki 50ml
2 opakowania airless
2 butelki z atomizerem 100ml
P-4C
hydrolat z róży stulistnej

Poza wymienionymi mazidłami, mam zamiar stworzyć sobie mgiełkę przeciwsłoneczną do włosów i wypróbować wodę micelarną do twarzy i nie tylko ;)
No i ciekawa jestem tej odżywki. Przy mieszaniu nie dodam gliceryny, bo skóra głowy jej nie lubi, zastąpię ją kwasem hialuronowym albo hydromanilem.
Chyba jeszcze bardziej ciekawa jestem tych liposomów z nanosrebrem. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób będę je stosować, pewnie dodam do mazidła albo wzbogacę nimi tonik.

Jestem ciekawa miny mojej babci, kiedy kurierzy zastukają do drzwi :D
Może macie jeszcze jakies pomysły co do tego, jak wykorzystać któreś z tych półproduktów? :)

środa, 18 lipca 2012

Minęło kolejne 10 dni walki o czystą skórę głowy!

Rany, jak dawno mnie tutaj nie było!
W tym tygodniu cały czas zasuwam na drugą zmianę, nie mam w zasadzie czasu i sił na napisanie choćby krótkiej notki, ale wciąż jestem i walczę ze swoją skórą głowy i wypadaniem włosów.

Póki co, opracowała już swój system i wciąż go ulepszam.
A wygląda on tak:

Przede wszystkim - mycie i odgrzybianie.
Klimatyzacja to zło. Zło w najczystszej postaci. Pełno grzybków wszelkich rodzajów, fuj. I oczywiście muszą się przyczepić do mnie. A ja się już ich nie boję, o nie! :)
Myję włosy co dwa dni. Rano po myciu smaruję się Clotrimazolum 1% krem, który chroni moją skórę głowy przed nowymi kolonistami. Złuszczam też nadmiar naskórka za pomocą tonika z kwasem salicylowym i aloesem. Planuję ukręcić jeszcze jakieś złuszczające mazidło na bazie tych typowo aptecznych preparatów, choć ten trzyskładnikowy tonik całkiem sprawnie sobie radzi.
Co do samego mycia - mój szampon leczniczy Zdrój postanowił pokazać mi dno i zakończyć naszą współpracę. Pomaszerowałam więc do apteki i... zaszalałam. Kupiłam inny szampon, który nie był ani dziegciowym, ani siarkowym. Użyłam go jak dotąd dwukrotnie i szykuję się już do zamieszczenia tutaj jego recenzji - naprawdę fajny szampon mi się trafił :)

Ważna rzecz - ciepełko.
Kiedy słoneczko jest w górze, teoretycznie nie powinnam mieć powodów do narzekań. Twarz chronię kremem z filtrem, a promienie UV przecież mają działanie drożdżakobójcze...
To też, ale jest jeszcze jeden aspekt, o którym pomyślałam dopiero, gdy odkryłam wielką skorupę w miejscu, gdzie wcześniej trzymał się koczek-ślimaczek. Wniosek jest prosty: kiedy grzeje, nie upinamy włosów tak, by coś dociskało się do skóry głowy. Więc żegnajcie wymyślne dobierańce, żegnajcie koczki, wraca do łask klasyczny warkocz. Dlaczego? Ano dlatego, że skóra głowy zwyczajnie się poci. A jak się poci, to mamy łój. A jak mamy łój, to drożdżaki ucztują. A tego nie chcemy...

Jeszcze coś - suplementy.
Wciąż co wieczór łykam sobie Zincas, przepisany przez dermatologa. I liczę na to, że w końcu zobaczę efekty. Być może sobie to wmawiam, być może tak jest w rzeczywistości, ale włosiska związane w warkocz są mniej skłonne do wypadania.

Efekty?
Udaje mi się coraz dłużej zachować czystą skórę głowy, bez swędzenia i łusek. Z drapaniem jak zwykle mam problem, ale radzę sobie jak mogę. Czekam do wypłaty (niemal odliczam dni do tego wspaniałego dnia) i robię zamówienie na półprodukty. Oj, będzie się działo :)

A tymczasem - do napisania! :)

wtorek, 10 lipca 2012

Odkryj swoje wewnętrzne dziecko :) [Szampon Babydream]

Tytuł notki brzmi niczym temat warsztatów parapsychologicznych, a ja tu jeno o dzieciowych kosmetykach chciałam napisać...
Ale skoro już Was, drodzy adepci parapsychologii, przywołałam, zapraszam do zapoznania się z recenzją dwóch naprawdę udanych produktów z serii Babydream - szamponu (Shampoo) i oliwki (Pflegeol).

Zarówno oliwka jak i szampon zamknięte są w bardzo praktycznych, miękkich butelkach z zamknięciem-niekapkiem (które na początku przeklinałam, bo rzeczywiście nie kapie, ale po zbyt gwałtownym ściśnięciu opakowania wręcz strzela) o charakterystycznym niebieskawym kolorze. W moją estetykę trafiają bardzo :)

Dodatkowo oba produkty mają bardzo przyjemny - jak dla mnie - zapach. Nie są to zapachy męczące, sztuczne, duszące, są bardzo delikatne, takie właśnie dziecięce. Zapach szamponu utrzymuje się na mojej skórze głowy jeszcze długo po myciu - miła odmiana po dziegciach i siarce :P

Oba te kosmetyki są przeznaczone właśnie dla dzieci, ze względu na ich delikatny skład. I z tego powodu również ich używam ;)
Skusiłam się również ceną, zestaw szampon + oliwka można kupić już za mniej niż 10zł :)

Do czego używam takich dzieciowych specyfików?
Zacznijmy od szamponu:
- moja skóra głowy go uwielbia! Nie ma w składzie drażniących ją SLS ani SLES, pozostałe detergenty nie robią już na skórze wrażenia.
- idealnie nadaje się do zmywania olei (w tym rycynowego i oliwki), wystarczy raz nałożyć na suche jeszcze włosy, odczekać chwilkę, zmyć, a potem wystarczy już tylko domyć resztki. Jest niesamowicie wydajny. Mało się pieni, trzeba się "nauczyć" mycia głowy tym szamponem :)
Moich włosów nie plącze - mam swój patent na rozplątanie włosów jeszcze przed ich wysuszeniem ;)
- dzięki zawartości pantenolu, łagodzi podrażnienia skóry. Myję nim głowę wtedy, gdy nie mam ochoty na apteczne specyfiki - sprawdza się. Zauważyłam też, że moja skóra głowy pozytywnie reaguje na kwas mlekowy w składzie.
- ma nieco zbyt wysokie pH jak na kosmetyk do włosów. Mnie akurat taki stan rzeczy odpowiada (precz, drożdżaki!), ale na pozostałych głowach może już tak dobrze nie działać. Zalecane jest wtedy obniżenie pH, ot choćby kwasem mlekowym.
Jest to jeden z naprawdę nielicznych szamponów drogeryjnych, do których będę wracać :)

A co z oliwką?
- nakładałam ją na skórę głowy. Bardzo dobrze radziła sobie z łuską i dbała o włosie. Nałożona jedynie na skórę głowy, w ciągu nocy spływała na włosy (nie brudząc pościeli) i odżywiała włosy. Ideał ;)
- wlewałam ją sobie do kąpieli - w życiu nie miałam tak przyjemnej w dotyku skóry jak po kąpieli z tą oliwką!
- smarowałam łydki przed goleniem - dawała całkiem niezły poślizg, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że lepiej w tej roli sprawdza się mydło Alep. Za to na podrażnienia po goleniu jest niezastąpiona.
- jako balsam do ciała, głównie na noc. Bardzo szybko się wchłania, nie zostawia żadnej tłustej warstwy. I fajnie pachnie :)
Jak tylko wrócę do namaszczania olejami włosów i skóry głowy, w ruch pójdzie właśnie ta oliwka. Jest bardzo wydajna i uniwersalna :)

A po ostatnio przeczytanej recenzji mam ochotę dołączyć do mojego Babydreamowego stadka jeszcze żel uniwersalny :)
A Wy używacie czegoś ze stajni Babydream? :)

niedziela, 8 lipca 2012

Minął tydzień...

Ostatnią notkę napisałam właśnie tydzień temu.
Wspominałam wtedy, że mam spory problem ze skórą głowy - a kiedy go nie miałam? :P
Teraz postanowiłam zdać relację z tygodnia takiej "poprawionej" pielęgnacji skóry głowy.

Włosy w ciągu tego tygodnia umyłam aż cztery razy.
Niedziela 1.07
-szampon leczniczy Zdrój + 7 kropel kwasu mlekowego
-na końcówki balsam z miodem i proteinami mlecznymi Joanna, Z Apteczki Babuni
-po wyschnięciu jedwab z Biovaxa
Następnego dnia w skórę głowy wtarłam Clotrimazolum 1%, krem. Sprawuje się naprawdę nieźle, nie skleja ani nie zostawia śladów na włosach. Na wieczór użyłam mojego toniku z kwasem salicylowym i aloesem.

Wtorek  3.07
-szampon Babydream fur Mama
-na końcówki balsam z miodem i proteinami mlecznymi Joanna, Z Apteczki Babuni
-po wyschnięciu jedwab z Biovaxa
Jeszcze tego samego dnia wcierałam Clotrimazolum 1%, krem. Następnego dnia rano również, natomiast na wieczór znów użyłam toniku z kwasem salicylowym i aloesem.

Czwartek 5.07
-przed myciem maska BingoSpa z ponad 40 aktywnych składników
-szampon leczniczy Zdrój + 7 kropel kwasu mlekowego
-po wysuszeniu jedwab z Biovaxa
Wtarłam też Clotrimazolum 1%, krem. Następnego dnia obyło się bez swędzenia i większych łusek, więc znów tylko wcierałam klotrimazol. Dopiero w piątek wieczorem użyłam mojego toniku, ale tylko na tył głowy. Tonik niestety zostawia ślad na włosach - są nieestetycznie posklejane, wtedy też zamiast prostego kucyka związuję włosie w dobierany warkoczyk - ponoć świetnie mi to wychodzi ;)

Niedziela 8.07
-żel bioaktywny z aloesem na całą noc
-szampon Babydream fur Mama
-mycie włosów na długości maską BingoSpa z zieloną glinką
-po wyschnięciu jedwab z Biovaxa

Jestem bardzo zadowolona z takiej pielęgnacji, nawet jeśli muszę częściej myć włosy. Nie będę jednak marudzić, odbieranie tego, co włosom służy to bestialstwo :P
W skrócie:
  • Włosy wciąż wypadają, ale po zaledwie tygodniu łykania suplementu z cynkiem nie spodziewałam się nagłej i zdecydowanej poprawy. 
  • Pomysł z klotrimazolem się sprawdził, zaś tonik (obecnie z 5% kwasu salicylowego) złuszcza nadmiar naskórka równie dobrze jak oliwka Salicylol. 
  • Kwas mlekowy dodawany do szamponu Zdrój (Babydream ma go już w składzie) niweluje swędzenie skóry głowy po myciu i spowalnia przetłuszczanie.
No i jeszcze się pochwalę - wczoraj siedząc w pociągu do domu, zaplotłam sobie warkocza dobieranego skośnie. Zaczęłam na wysokości prawego "zakola", dobieranie zakończyłam pod lewym uchem i dalej już był zwykły warkocz. (Jeśli zrozumiałyście coś z tego opisu to gratuluję wyobraźni :P)

Jak się Wam podoba? :)

niedziela, 1 lipca 2012

Na ratunek skórze głowy

Klimatyzacja to zło.
Negatywnie wpływa nie tylko na moje gardło, ale też na skórę głowy. Bardzo negatywnie...

Zaczęło się od swędzenia. Starałam się powstrzymywać, myć włosy częściej, ale nic z tego.
Potem stwierdziłam, że włosy zaczynają coraz bardziej wypadać. Po każdym rozczesywaniu znajdowałam na grzebieniu coraz więcej włosów, a wcześniej rzadko kiedy jakiś włos zostawał.
Po myciu za to znajdowałam na włosach coraz więcej łusek.
Wniosek jest tylko jeden - moje ŁZS się nasiliło. I trza coś z tym fantem zrobić...

Obmyśliłam już taktykę.
Przede wszystkim: złuszczanie.
Nie mam czasu na stosowanie oliwki Salicylol. Ale znalazłam zamiennik - tonik z kwasem salicylowym. Dziś stworzyłam jego ulepszoną wersję, z ok. 5% kwasu salicylowego.

Potrzeba mi było:
43ml wody przegotowanej z czajnika
ok. 10 ml kwasu salicylowego
ok. 5 ml wodorowęglanu sodu
5 ml zatężanego aloesu
7 kropli kwasu mlekowego

Najpierw do zlewki w łaźni wodnej odmierzyłam wodę, dodałam kwasu mlekowego (obniżając pH), następnie kwasu salicylowego, który za grom nie chciał się rozpuścić. Ale to już znam - odmierzyłam 1 ml wodorowęglanu sodu (który okazał się być sodą oczyszczoną z hipermarketu :P), wszystko wykipiało! :D Potem dodawałam już po 0,15 ml, aż do osiągnięcia klarownego roztworu, cały czas mieszając bagietką. Potem zlewkę zostawiłam do ostygnięcia i dodałam 5ml aloesu. Przelałam do buteleczki z kroplomierzem, będę się traktować w razie swędzenia, łuski i na wieczór przed myciem.

Następnie: mycie.
Pozostanę na razie wierna szamponowi Zdrój. Dodaję do niego ostatnio 7 kropli kwasu mlekowego i masuję skórę głowy. Pozwoliło mi to ograniczyć przetłuszczanie skóry głowy i opanować swędzenie.

Kolejny krok: środki przeciwgrzybicze.
Tak. Postanowiłam, że nie samym dziegciem albo siarką człowiek żyje, pora wyciągnąć coś skuteczniejszego. Kupiłam w aptece Clotrimazolum 1%, krem i mam w planach wcierać go na wieczór w skórę głowy. Jeśli będę po tym zabiegu wyglądać nieestetycznie (posklejane, tłuste włosy), będę nakładać go rano, a wieczorem mycie. I nie ma, że boli.
Kuracja ma trwać miesiąc. Przypomniało mi się też, że Anwen stosowała inny środek przeciwgrzybiczy, Daktarin, na wspomaganie porostu włosów. Może i mnie to pomoże? :P

I ostatnie, ale nie najmniej ważne: odżywianie od środka.
Cieszę się, że zachowałam opakowanie przepisanego przez dermatologa Zincasu. Będę dostarczać organizmowi jonów cynku, co ma wzmocnić moje włosy, skórę i paznokcie też. Ostatnim razem zauważyłam widoczną poprawę stanu skóry i włosów, a także twardsze paznokcie. I tym razem też liczę na taki efekt.

Nie zapomnę też o dbaniu o włosie :)
Już dziś po myciu dostało swoją porcję balsamu z proteinami mlecznymi i miodem Joanny, Z Apteczki Babuni, a na końcówki jedwab z Biovaxa. A co!