piątek, 27 kwietnia 2012

Kuracja oczyszczająca: Jednak rezygnuję...

Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że zaniedbałam nieco bloga. Poza tym pochorowałam się i ziółka musiałam odstawić.

Pomimo wielu korzyści jakie osiągnęłam dzięki tej kuracji, postanowiłam ją sobie odpuścić. Dlaczego? Ano znów mam problem z PMS-em i to dość potężny. Rozregulował mi się cykl, poza tym od kilku dni chodzę wkurzona i nie mogę się za nic zabrać. Jest to dla mnie spory minus, dlatego podziękuję i - być może - zacznę inną kurację.

sobota, 21 kwietnia 2012

Dlaczego olejuję skórę głowy?

Do napisania tej notki zainspirował mnie wpis italiany na temat OCM (Oil Cleansing Method). Ale co ma ze sobą wspólnego OCM i olejowanie skóry głowy? - zapytacie. Ano, jak się okazuje, całkiem sporo ;)

1. Potrzebne mikstury.
Do wykonania "prawidłowego" oczyszczania twarzy za pomocą olejów należy zastosować olej rycynowy bądź mieszankę olejów, wśród których znajdzie się też olej rycynowy. Ze względu na podobieństwo do ludzkiego sebum, olej rycynowy jest podstawowym składnikiem takiej pielęgnacji, wnika w pory skóry i rozpuszcza sebum w myśl zasady "podobne rozpuszczaj podobnym", usuwając przy tym zanieczyszczenia.
Jak już pewnie wszystkie stałe czytelniczki wiedzą, oliwka Salicylol zawiera aż 95% oleju rycynowego. Ze względu na zawartość kwasu salicylowego, nie polecam jej osobom, które problemów ze złuszczaniem skóry głowy nie mają.
Sam olej rycynowy też się sprawdzi :)
źródło: www.doz.pl

źródło: apteka.we-dwoje.pl
2. Aplikacja.
OCM i olejowanie odbywa się w bardzo podobny sposób. Olej nakładamy na twarz bądź skórę głowy, następnie pozwalamy porom się rozszerzyć na tyle, by olej mógł wniknąć i oczyścić skórę.
Podobnie jest z olejowaniem - nakładamy olej na skórę głowy, najwygodniej jest mi za pomocą wacika. Następnie nakładam czepek i zawijam głowę w ręcznik. Temperatura pod ręcznikiem i czepkiem podnosi się, powodując rozszerzenie się ujść gruczołów łojowych, ich odblokowanie i rozpuszczenie nadmiaru łoju, co jest szczególnie przydatne w łojotoku. Ręcznik na głowie trzymam ok. dwóch godzin, czasem dłużej. Ostatnio zauważyłam, że trzymanie dłużej niż trzy godziny powoduje u mnie ból głowy, więc staram się nie przekraczać tego czasu.

3. Efekty.
Nie stosowałam jeszcze OCM na twarzy, ale mogę napisać o tym, co zauważam po olejowaniu skóry głowy za pomocą oliwki Salicylol. Przede wszystkim znikają łuski, ale to zasługa kwasu salicylowego. Zauważyłam natomiast, że wszelkie grudki, krostki i pryszczyki na mojej skórze głowy (takie atrakcje funduje mi mój ŁZS...) po prostu znikają. Kiedyś specjalnie zlokalizowałam dwie czy trzy takie większe krostki i próbowałam je odnaleźć po zmyciu oleju. I co? I nie było ich :)
Poza tym wydaje mi się, że włosy dłużej pozostają świeże.
Wspomnę również o tym, że po kilku seansach z oliwką zauważyłam sporo babyhair :)

Oczywiście wiem, że niektórym z Was olejowanie skóry głowy może nie służyć. Jeśli zauważycie u siebie wzmożone wypadanie włosów, należy zrezygnować z olejowania albo poszukać innych olejów.
Osoby o jasnych włosach powinny też pamiętać, że olej rycynowy posiada właściwości przyciemniające włosy.

piątek, 20 kwietnia 2012

Kuracja oczyszczająca: Piąty tydzień

No i minął mi piąty tydzień kuracji :)

Muszę się przyznać, że w tym tygodniu coś mi się popsuło z systematycznością, poza tym coś słabo się czuję no i efektów więcej niet. Mam też wrażenie, że organizm się przyzwyczaił (jakoś tak już mam, że szybko się przyzwyczajam i mało co jest skuteczne na dłużej...) i zastanawiam się nad skróceniem kuracji.

Przypomnę, jakich efektów się doczekałam:
  • zminimalizowanie ilości i jakości niespodzianek na twarzy - owszem, od czasu do czasu coś tam wyskoczy, ale natychmiast ulega wysuszeniu; zmniejszenie się porów, zmniejszenie populacji zaskórników na nosie i policzkach
  • zmniejszenie ilości niespodzianek na plecach, ramionach i dekolcie - efekt pojawił się mniej więcej tydzień po sukcesie na obszarze twarzy
  • opanowanie sytuacji na skórze głowy - łuska jest minimalna, swędzenia brak 
Wspomnę też o wspomagaczu - kremie z kwasem migdałowym. Tutaj też zauważyłam, że po kilku dniach skóra się przyzwyczaja. Przebarwienia bledną, ale muszę zrobić sobie ze dwa dni przerwy, bo zaczyna się coś kiepścić. Nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale po "odstawieniu" na te dwa dni widzę lepsze efekty. No, ale moja skóra jest dziwna... :)

Ogólnie jestem jakaś zmęczona, zniechęcona, komputer mi się psi i zaczął się sezon pylenia topoli, więc ostatni spacer na uczelnię zakończył się efektem indiańca na twarzy i wściekłym drapaniu się po odsłoniętych częściach ciała (ramiona, dekolt, skóra głowy -.-) przez całą drogę i pół wykładu. Dwugodzinnego.
Ale byłam dzielna i głowy nie tknęłam. O.
Pomarudziłam.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Tag: Reading is COOL

SachiyoSakurai przygarnęła sobie tego TAGa, to i ja go przygarnę, a co :)

Książki kocham od dziecka, czytam namiętnie wszystko co mi wpadnie w ręce, choć oczywiście mam swoje ulubione gatunki i autorów. Nie pozwoliłabym skrzywdzić czy wyrzucić książki, stąd z wiekiem staję się posiadaczką niesamowitej ich ilości - marzę o domku z pokojem pełnym książek ;)

O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Czytam i w dzień, i w nocy, choć jednak ze względu na światło wybieram dzień, najczęściej popołudnie. Oczywiście zdarza mi się oderwać od książki dopiero późną nocą.

Gdzie czytasz?
Wszędzie. W domu, na uczelni, w bibliotece, w Empiku... Ostatnio praktykuję czytanie w pociągu. Wsiadam u siebie, po czym wyciągam książkę i... nie ma mnie :)
Podróż zwykle trwa ok. 8-10 godzin, a mnie upływa niesamowicie szybko.

W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Na siedząco. Leżenie na brzuchu prowadzi do odezwania się krzywego kręgosłupa, który potem wypomina mi sesję z książką przez kilka dni.

Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Nie, nie rodzaj, a gatunek ;)
Wspomniałam już, że czytam wszystko, miałam nawet przygodę z romansidłami, ale po przeczytaniu dwóch takich pod rząd zaczęłam się gubić, więc odpuściłam :)
Czytam głównie fantastykę, sci-fi, ale nie pogardzę dobrym kryminałem czy thrillerem.

Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?
Uwielbiam dostawać książki!
Takim prezentem była "Grillbar Galaktyka" Mai Lidii Kossakowskiej.
źródło: http://www.kawerna.pl
Niesamowicie mnie rozbawiła, a że czytałam ją w pociągu, musiałam często przygryzać wargi, żeby się nie roześmiać w głos. Musiałam przerwać czytanie w połowie i przez kilka dni zanim znów dostałam ją w swoje ręce zastanawiałam się, co będzie dalej :)

Co czytałaś ostatnio?
Poza wymienioną "Grillbar Galaktyką" pochłonęłam trzy tomy "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins. Wciągnęłam się bardzo, przeczytanie trzech tomów zajęło mi równo trzy dni :)
Teraz czekam na przyjazd chłopaka, to obejrzymy sobie film ^^
źródło: www.empik.com
Poza tym sięgam po kolejne tomy z cyklu "Kroniki Pradawnego Mroku" Michelle Paver.
źródło: www.alejka.pl; pierwszy tom serii
Co czytasz obecnie?
Obecnie niestety nic, choć moje biurko zawalają książki typowo naukowe, potrzebne mi do napisania prezentacji...
 
Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?
Nigdy, żadnych zagiętych rogów! Zawsze mam zakładkę, nawet jeśli ma być to paragon czy kartka papieru :)

E-book czy audiobook?
E-book. W takim formacie mam kilka książek na studia i nie tylko, te "lżejsze" pochłaniam równie szybko, jak tradycyjne papierowe wydania. Nie potrafiłabym się skupić na akcji słuchając audiobooka, nie i już.
 
Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Pamiętam, że miałam sporo książkowych wydań bajek Disneya. Nawet teraz, gdy postanowiliśmy sobie z chłopakiem przypomnieć "stare dobre czasy" zastanawiam się, czy oglądałam tę bajkę, czy jednak tylko czytałam książkę :)
Ale mimo takiej ilości bajek przez całe dzieciństwo zachwycałam się "Białym Kłem" Jacka Londona. Przeczytałam ją kilka razy, na zmianę z "Zewem Krwi", ale to ta pierwsza mnie urzekła :)

Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Wbrew pozorom to dla mnie dość trudne pytanie - już wolałabym wymienić bohaterów literackich, których "nie trawię". Oj, dostałoby się panu Robinsonowi Crusoe... :P
Lubię czytać o przygodach Sama Vimesa ze Świata Dysku Terry'ego Pratchetta, Jakuba Wędrowycza, stworzonego przez Andrzeja Pilipiuka czy Mordimera Madderdina Jacka Piekary.

Jeśli komuś spodobał się TAG, zapraszam do zabawy :)

niedziela, 15 kwietnia 2012

Jak sobie poradzić z uciążliwym... zapaszkiem?

Wspominałam o moim niekonwencjonalnym acz skutecznym sposobie na pozbycie się zapaszku. Myślę, że potrzymałam Was w niepewności dostatecznie długo - teraz się wszystko wyjaśni :)

Rozwiązanie problemu jest dość niepozorne i można znaleźć je w lodówce. Nie, to nie są wcale półprodukty...
źródło: http://salicylanka.blogspot.com/2012/07/jogurt-naturalny.html
Tak, właśnie tak - jogurt naturalny!

Dlaczego?
Jogurt naturalny zawiera żywe kultury bakterii fermentacji mlekowej, tzw. szczepy probiotyczne. Bakterie te są składnikiem mikroflory bakteryjnej człowieka, zasiedlają nie tylko przewód pokarmowy ale również tak strategiczne obszary jak nabłonek kobiecej pochwy... No i oczywiście skóra głowy :)
Nałożone na skórę głowy stają się konkurentami dla drożdżaków, ograniczając ich liczebność, a tym samym niwelując zapaszek, świadczący o ich aktywności.
Genialne, prawda? ;)
Nieskromnie przyznam, że wpadłam na to sama, choć przed zastosowaniem skonsultowałam się z Wujaszkiem Google, które powiedział, że są tacy śmiałkowie, którzy sposób ten wypróbowali i sobie chwalą.
Wypróbowałam i ja.
I polecam :)
Należy jednak pamiętać, że jogurt nie może mieć dodatku cukru. Cukier (a w zasadzie glukoza powstała po rozkładzie węglowodanów na "części pierwsze") jest motorem napędowym do wzrostu liczebności populacji drobnoustrojów - innego rodzaju drożdży i drożdżaków, które również zamieszkują skórę głowy, ale żywią się cukrem. Może się okazać, że zamiast wyeliminować część drobnoustrojów, tylko je podkarmimy i wyhodujemy sobie kolejną populację.

Jogurt stosujemy jak maskę, nakładamy na skórę głowy, zakładamy czepek albo foliową torebkę i owijamy ręcznikiem. Konstrukcję na głowie utrzymujemy przez 30 minut, potem zmywamy, myjemy włosy i nakładamy na nie kolejne specyfiki ;)

Na koniec jeszcze taka uwaga - im więcej bakterii w jogurcie, tym lepszy efekt.
Po czym poznać, że bakterii jest dużo? Należy popatrzeć na datę ważności jogurtu. Wedle norm, po upłynięciu daty ważności, w jogurcie powinno znajdować się nie mniej niż 10^6 bakterii (jednostek tworzących kolonie). Im więcej czasu zostało do upłynięcia terminu ważności, tym więcej bakterii w produkcie :)

Jeśli więc ktoś ma problem z aktywnością drożdżaków na głowie - jogurtem je! I ustąpią ;)

piątek, 13 kwietnia 2012

Kuracja oczyszczająca: Czwarty tydzień

Mija już miesiąc odkąd zaczęłam pić zioła, a ja nie mogę się nadziwić, że tak szybko zaczęły działać i tego, jakie są wyniki ich działania. Innymi słowy - nie poznaję swojej skóry w lustrze :)

Działanie ziół bardzo dobrze współgra z kremem z kwasem migdałowym - moja twarz w końcu przestała wyglądać jak przyklejona przez jakiegoś naćpanego grafika do innego ciała. Nie ma zaczerwienień, znikają przebarwienia i maleją pory. Samą mnie to dziwi, ale powoli znikają i zaskórniki mieszkające sobie na nosie. Już raz tak wyglądałam - jak udało mi się dorwać jakiś zielony żel do twarzy z mikrogranulkami, z Avonu. Niestety, nigdy więcej go nie widziałam...

Na twarzy i plecach pojawiają się jeszcze "niespodzianki". Być może to zasługa tego, że wciąż i wciąż, i wciąż na nowo tykam twarz. Nie wierzę, że to ja ;)

Przyzwyczajam się nawet do pocenia jak dzika świnia, jak to ktoś ładnie podsumował ;)

Niestety, skóra głowy wciąż sprawia mi problemy - moje osobiste drożdżaki chyba nie chcą się ze mną jeszcze żegnać. Na szczęście, mam i na to pewien dość niekonwencjonalny, acz skuteczny sposób - o tym wkrótce ;)

Tymczasem chciałabym się jeszcze pochwalić nowym nabytkiem :)

Jak Wam się podoba? :)
PS. Witam powiększające się grono moich obserwatorów - jest Was już 31 - a nie sądziłam, że ktoś zechce mnie czytać... Dziękuję Wam :)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Jak wygląda moja włosowa pielęgnacja?

Ta wesoła gromadka mieszka sobie ze mną :)

Część z nich jest Wam już pewnie znana z moich wcześniejszych notek, ale przedstawię ich wszystkich :)
Od lewej:
  • żel bioaktywny Aloe Vera - do nawilżania skóry głowy, bardzo dobrze się sprawdza i pięknie pachnie, nie zlepia ze sobą włosów, tylko nieco je usztywnia
  • dwie maski BingoSpa, 40 aktywnych składników i z zieloną glinką - na temat masek BingoSpa mam jedno zdanie: są genialne, szkoda tylko, że zawierają parabeny. Używam, gdy tylko mam czas po myciu i skóra głowy mnie nie niepokoi
  • szampon Zdrój - obecnie czeka na swoją kolej, bowiem skóra głowy przyzwyczaiła się do niego a do łask wrócił szampon dziegciowy
  • szampon dziegciowy Polytar - śmierdziuch jakich mało, ale skuteczny
  • woda brzozowa, Barwa -  wcieram w skórę głowy jak tylko mi się przypomni, więc raczej mało systematycznie; co mnie zaskoczyło, dobrze łagodzi swędzenie
  • z tyłu za nim szampon Babydream - kiedy moja skóra głowy jest podrażniona, zaogniona, radzi sobie z nią bardzo dobrze
  • oliwka Babydream - parę razy już wspominałam, że służy mi do olejowania skóry głowy, włosy są po niej nawilżone i gładkie, a skóra głowy wypoczęta
  • oliwka Salicylol - służy mi również do olejowania skóry głowy, ale w bardziej wymagających przypadkach, wsmarowuję ją w skórę głowy, zakładam czepek i owijam głowę ręcznikiem, następnie zmywam szamponem; po takim seansie skóra głowy może odetchnąć, łuska zostaje zlikwidowana
  • emulsja przeciwłupieżowa Zoxiderm - do oczyszczania skóry głowy, stosuję ją rzadko, raz na miesiąc, ma za zadanie zapanować nad populacją moich osobistych drożdżaków, w składzie zawiera wiele substancji czynnych, charakterystycznych dla preparatów przeciwłupieżowych; dostępna na receptę
  • jedwab do włosów Biovax, L'biotica - za jednym pociągnięciem zamienia moje włosy w lśniącą taflę, albo po prostu pogłębia ten efekt, uwielbiam ten zapach :)
  • balsam do włosów z miodem i proteinami mlecznymi, Joanna Z Apteczki Babuni - lekka odżywka bez spłukiwania, równie dobrze sprawdza się jako maska, zmiękcza i nawilża włosy, jej zapach maskuje zapach dziegciu, przynajmniej na końcówkach
Oczywiście, nie używam tego wszystkiego naraz :)
Moją pielęgnację można podzielić na trzy główne etapy:
  1. Złuszczanie i natłuszczanie
    Głównym moim celem jest pozbycie nadmiarowego naskórka i łoju, który jest pożywką dla drożdżaków. W tym celu stosuję preparaty złuszczające jak oliwka Babydream czy Salicylol. Bez oczyszczenia skóry głowy dalsze etapy w zasadzie nie mają sensu, szampony, mimo swoich keratolitycznych właściwości, nie są w stanie złuszczyć wszystkiego.
  2. Mycie i oczyszczanie
    Tu do akcji wkraczają szampony - raz, do zmycia oliwki, dwa, do umycia skóry głowy. Pozwalam sobie też na delikatny masaż. Jeśli łuski jest mało, zostawiam szampon na kilka minut na skórze głowy, czasem nawet zawijam włosy z szamponową pianą w ręcznik. Szampony oczyszczają skórę głowy ze złuszczonego naskórka. Emulsja przeciwłupieżowa dostarcza skórze głowy substancji czynnych - niektóre mają zdolność adhezji i dłuższego działania - pozwalających na ograniczenie liczebności drobnoustrojów niepożądanych.
  3. Odżywianie włosów
    Ostatnie, ale nie najmniej ważne :)
    Szczęśliwe włosy błyszczą się, są nawilżone i śliskie. Maski BingoSpa i balsam Joanny uszczęśliwiają moje włosy - sprawiają, że nie są naelektryzowane ani suche. Dodatkowo na śliskich włosach łupież nie jest tak widoczny - fragmenty naskórka ześlizgują się z włosa ;)
Poza tym:
  • Nigdy nie rozczesuję włosów, kiedy są mokre. Robię sobie tylko przedziałek na boku, bo inaczej nie chcą się układać.
  • Rzadko korzystam z suszarki, ale jeśli już muszę, ustawiam najniższe obroty i ćwiczę kciuka, przytrzymując przycisk od chłodnego nawiewu.
  • Nie chodzę spać z mokrymi włosami.
  • Do spania zaplatam włosy w warkocz. Kiedyś wygodniej było mi przerzucić włosy przez krawędź łóżka, ale po nieprzespanej nocy, uznałam, że jednak jest mi ich szkoda :)
  • Nie narażam skóry głowy na kontakt z linalolem, geraniolem, SLS oraz SLES. Włosy od czasu do czasu same domagają się SLESów.
  • Unikam podrażnień skóry głowy.
Nie uważam, by taka pielęgnacja znacząco różniła się od typowej pielęgnacji typowej włosomaniaczki :)

sobota, 7 kwietnia 2012

Szampon leczniczy Zdrój

Dziś notka z dedykacją dla Gosi z Krakowa, poświęcona kolejnemu szamponowi, który pomaga mi w zmaganiach z drożdżakami Malassezia sp. na mojej skórze głowy.

źródło: www.doz.pl
Szampon ten podsunęła mi miła pani farmaceutka, mówiąc, że pewien pan bardzo go sobie chwali, więc może i mnie podpasuje. I podpasował :)

Buteleczka szamponu ma pojemność 130 ml, ale jest naprawdę wydajna. Przed nałożeniem szamponu na skórę głowy i włosy, należy go rozcieńczyć z wodą 1:4, co znaczy, że na 1 "część" szamponu przypadają 4 "części" wody. Mam swój sposób na przygotowanie takiej mieszanki - nalewałam na dno buteleczki szampon, zalewałam wodą i mieszałam. A że nie potrafię obsłużyć spienionego w wyniku mieszania szamponu (i schodzi mi go przez to więcej, a ja człek oszczędny), mieszałam za pomocą wyprostowanego ramienia, zataczając nim malutkie kółeczka :)

Szampon - według ulotki - powinno się stosować codziennie bądź co drugi dzień przez trzy tygodnie. Ja myłam nim włosy dwa razy w tygodniu i efekt był ten sam :)

Zapach jest bardzo charakterystyczny - mieszanina zapachu siarki i jonów chlorkowych, taki trochę solny :)

No dobrze, do rzeczy.

Szampon Zdrój jako jedyny uzyskał pozwolenie Ministra Zdrowia i posiada oficjalny status leku. Skierowany jest głównie przeciwko łuszczycy i ŁZS, ale może być z powodzeniem stosowany przez tych, którym nadmiernie przetłuszczają się włosy. Substancją aktywną jest mieszanina wody chlorkowo-sodowej (solanki), siarczkowej i jodkowej z odwiertu Szyb Solecki. Woda ta zawiera aktywne biologicznie związki siarki (siarka dwuwartościowa, jon wodorosiarczkowy, siarka koloidalna) oraz liczne jony (Na+, K+, NH4+, Ca2+, Mg2+, Cl-), które działają na skórę przeciwzapalnie, przeciwpasożytniczo i przeciwgrzybiczo. Zmniejszają świąd i wydzielanie łoju. Działają regenerująco na skórę głowy, ponieważ siarczkowo siarkowodorowe słone (w stężeniu ~1,5% nazywane solanką) działają keratolitycznie na skórę (złuszczająco) co szczególnie jest ważne w leczeniu łuszczycy, ale i ŁZS. Równocześnie następuje działanie odnawiające na naskórek (keratoplastyczne) poprzez wpływ na metabolizm skóry.
Leku nie powinno się stosować na otwarte rany.

Powyższy opis (nieco przeze mnie zmodyfikowany) napotkamy w ulotce szamponu. I muszę przyznać, że to wszystko jest prawdą, w moim przypadku szampon jest bardzo skuteczny, nawet delikatny zapach siarki, który pozostaje po myciu na włosach w niczym mi nie przeszkadza. Ale ja lubię zapach siarki :)

Z tego, co zauważyłam, na rynku dostępnych jest jeszcze kilka szamponów z siarką, np. szampon uzdrowiskowy Dr Duda, Ziaja Biosulfo (z tego co pamiętam, zawiera w składzie linalol), Barwa Siarkowa Moc, więc jest co próbować ;)
Można również poszukać mydełka siarkowego, również Barwy, ale zdarza się, że zwyczajnie zatyka ujścia gruczołów łojowych i przez to wręcz wzmaga ŁZS. Za to chwalę je sobie przy pielęgnacji twarzy :)

Zachęcam też do zapoznania się ofertą producenta szamponu Zdrój, SULPHUR - mają całkiem spory asortyment leków i produktów uzdrowiskowych nie tylko do pielęgnacji skóry z chorobami dermatologicznymi :)

Pozdrawiam Was i życzę udanych Świąt :)

piątek, 6 kwietnia 2012

Kuracja oczyszczająca: Trzeci tydzień

Jak w każdy piątek, tak i dziś podzielę się efektami i obserwacjami z przebiegu kuracji ziołowej - notka o kuracji i ziołach jest dość często czytana, tak więc ułatwię Wam sprawę - [klik].

Zauważyłam dziś rano, że moje rozszerzone pory, szczególnie widoczne pod oczami i na nosie zmniejszają się. Cieszy mnie to, choć nie wiem, czy to zasługa tylko i wyłącznie ziół, czy też może jednak efekty wsparcia kuracji kremem z kwasem migdałowym :)
Na twarzy pojawia się coraz mniej niespodzianek, wszystkie kończą żywot w ten samo sposób - następnego dnia zostaje po nich delikatnie zasuszony strupek i, niestety, przebarwienia... Stąd kremik :)

Skóra głowy również przestała grymasić - oliwka bardzo sprawnie rozprawiła się z zabunkrowanymi pod skórą krostkami i po umyciu włosów więcej się nie pojawiły. Zwycięstwo!

Jedna uwaga: w notce o kuracji pojawiło się takie zdanie:
"Odwar z liści reguluje funkcje żeńskich organów rodnych."
Nie wiem, czy to tylko moje odczucia, czy może tak właśnie wygląda owo regulowanie, ale... Raz, że w wyniku tych "regulacji" przesunął mi się termin TYCH dni. O cztery dni do przodu. Dwa, że w czasie tych czterech dni miałam pełnowymiarowy PMS, z huśtawką nastrojów i ogólnym rozdrażnieniem. Gdybym chciała, mogłabym spojrzeniem wygiąć łyżeczkę w precel. Ale nie chciało mi się. BO NIE.
Tak więc, radzę uważać, bo może być wesoło ;)

Zauważyłam też, że efekt działania ziół pojawił się nawet na plecach :)
Początkowo kilka większych krostek, teraz ładnie się zasuszyły i stan skóry także tam się poprawia.

Żeby jeszcze znormalizowało się to pocenie... :x
No ale - toksyny muszą ciało opuścić, a niestety, innej drogi nie ma.

Mogę za to podrzucić Wam, włosomaniaczkom, ciekawostkę :)
Otóż na podstawie analizy włosów, można ustalić, czy dana osoba miała styczność z narkotykami, czy też nie. Tak - takie toksyny jak heroina odkładają się we włosach. I analizując, w jakiej odległości od skóry głowy znajduje się skupisko toksyn we włosie można ustalić przybliżony okres, w którym osoba miała z narkotykami kontakt.

No, to tyle :)
Wesołych Świąt wszystkim Czytelniczkom życzę! :)

czwartek, 5 kwietnia 2012

Tag: Jesteś piękna!

I kolejny TAG na moim blogu, ach, ojej ;)
To już drugi raz :)

Tym razem wywinduję swoją samoocenę na niesamowicie wysoki poziom - powyżej kolan, ale do rzeczy :)
Zostałam oTAGowana przez italianę, której oczywiście dziękuję :)

Zasady:
1. Banerem jest Wasze ulubione zdjęcie!
2. Napisz, kto Cię otagował i podaj zasady.
3. Otaguj kilka następnych dziewczyn.
4. Podaj 5 rzeczy, które w sobie lubisz.


Zdjęcie zrobione stareńkim telefonem SE k550i - za to właśnie uwielbiam SE :)
Co w sobie lubię?
1. Oczy - tęczówki zmieniają kolor w zależności od światła :)
2. Biust - opakowany w odpowiednią bieliznę; na punkcie bielizny też mam niezłego hopla :P
3. Włosy - mimo początkowej niechęci do nich z powodu problematycznej skóry głowy, teraz je uwielbiam. A zaczęłam zapuszczać dzięki temu, że zasugerowała mi to moja przyszła teściowa :)
4. Figurę - szczególnie odkąd piję ziółka i brzuch mam płaski.
5. Pupę - bo tak :P
I w tym miejscu chciałabym jeszcze podziękować mojemu chłopakowi za wyciągnięcie mnie z dołka i naprawę kulawej samooceny :)

Zabawę przekazuję dalej:
Czarownicująca - mówisz i masz ;)
Obawiam się, że pozostałe dziewczyny już zostały oTAGowane, więc zachęcam te, które chcą się przyłączyć do zabawy :)

środa, 4 kwietnia 2012

Zrobiłam sobie krem :)

Dziś rano otrzymałam tajemniczego smsa...

Postanowiłam więc warować pod drzwiami do mej fortecy, tym bardziej, że domofon nie działa, a że pada śnieg (!), nie uśmiecha mi się lecieć na pocztę. Aż tu nagle dzwoni do mnie rodzicielka z informacją, że ma dla mnie paczuszkę - ot, pan listonosz, dobry człek, pofatygował się do niej :)

Kiedy w końcu przejęłam i otworzyłam paczuszkę, ukazał mi się obraz:

Wyciągnęłam zeń:
  • zestaw do stworzenia kremu z kwasem migdałowym wraz z akcesoriami (mieszadełko, zlewki i bagietka),
  • konserwant DHA-BA
  • łyżeczki 5 i 2,5 ml, 2 i 1 ml oraz 0,15 ml
  • a także prezent: białą glinkę (ktoś wie, czy jest dobra na włosy?)
Mieszadełko natychmiast zostało pozbawione sprężynki:

Przystąpiłam do zadania :)

Założyłam rękawiczki i przy pomocy wody utlenionej (nie miałam nic innego, a bardzo chciałam już wypróbować mój nowy krem) zdezynfekowałam zlewki, bagietkę, mieszadełko i oczywiście rękawiczki :)

Składniki fazy olejowej (emulgator MGS, monostearynian glicerolu, alkohol cetylowy i macerat z zielonej herbaty - pięknie pachnie!) umieściłam w zlewce 50 ml i wstawiłam do garnka z ciepłą wodą aż się wszystko rozpuściło. Tak samo z fazą wodną (kwas migdałowy, glukonolakton, mleczan sodu, kwas hialuronowy i hydrolat różany - też wąchałam :P). Kiedy już wszystko się rozpuściło i wyklarowało, wyciągnęłam i chciałam uregulować pH, jak w przepisie. Niestety - niespodzianka. Przepaliła się żarówka w kuchni! Zanim wymieniłam, moja faza olejowa nieco już zgęstniała...

Wstawiłam więc znów fazę olejową do garczka, a zajęłam się regulowaniem pH za pomocą wodorowęglanu sodu. Powinno być równe 4 - zdziwiłam się, bo wystarczyła dosłownie garstka [napomniana przez Pana Stałego Czytacza dodaję: niecała łyżeczka 0,15 ml, a w zestawie było 5 g tegoż] tego białego proszku.
Moja faza olejowa już się rozpuściła, przelałam ją więc do większej zlewki, do fazy wodnej i włączyłam mieszadełko. Mieszałam, mieszałam, mieszałam i mieszałam, do momentu, aż mogłam zostawiać smugi w kremie. Potem dodatek konserwantu (jak taka ilość ma mi się zużyć przez dwa-trzy tygodnie?!) i jeszcze chwilkę mieszania, coby się wymieszało dokładnie.

Dokładny przepis znajduje się tutaj.

Następnie przeniosłam wymieszany kremik do pojemniczka z zestawu... a potem jeszcze do jednego słoiczka i wstawiłam do lodówki. Wykonałam też próbę alergiczną na nadgarstku. Wspominałam już, że kremik pięknie pachnie? Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałam sobie, że będzie pachniał migdałami - a jest piękny, delikatny, różany zapach. Trochę długo się wchłania, pozostawia też po sobie delikatny, tłusty film, ale skoro ma być na noc, jestem skłonna mu to wybaczyć :)

Muszę się przyznać, że bardzo mi się podobał cały ten "proces twórczy", bardzo lubię takie "babranie się" w różnych odczynnikach, a jeśli przy tym pachną i nadają się do używania, a nie tylko do oznaczania zawartości czegośtam w jakiśtamach - cytując klasyka - ja chcę jeszcze raz! ;)

wtorek, 3 kwietnia 2012

Olejki eteryczne - naturalne antyseptyki

Natura wyposażyła rośliny w naturalną "tarczę" przeciwbakteryjną, przeciwgrzybiczą i przeciwwirusową w postaci olejków eterycznych. Zdolność do odpędzania drobnoustrojów, a nawet wirusów (w niektórych przypadkach także owadów) olejki zawdzięczają substancjom aktywnym, a wśród nich: tymol, karwakol, gwajakol, eugenol, mentol, kamfora, geraniol, linalol, limonen i kamfora.

Tymol jest trudno rozpuszczalną w wodzie pochodną fenolu, dobrze rozpuszczalną w lipidach, alkoholach, eterach i węglowodorach w postaci białych lub żółtych kryształków. Zabija bakterie już w roztworach 1:3000, działa przeciwbakteryjnie, przeciwwirusowo, przeciwpierwotniakowo, przeciwroztoczowo i przeciwpasożytniczo.

Karwakol jest izomerem tymolu - działa przeciwpasożytniczo i antybakteryjnie.

Eugenol jest pochodną gwajakolu. Ma silnie goździkowy zapach, działa antyseptycznie, przeciwgnilnie i antyświądowo.

Mentol jest alkoholem terpenowym, rozpuszczalnym w alkoholach, lipidach, eterach i węglowodorach. Tworzy białe lub bezbarwne krystaliczne igiełki. Działa przeciwświądowo, przeciwbakteryjnie,
przeciwgnilnie, przeciwwirusowo i przeciwpasożytniczo. Podrażnia receptory zimna i hamuje receptory bólu, dzięki czemu działa chłodząco i znieczulająco.

Linalol w ludzkim organizmie zostaje przekształcony w geraniol.

Utlenione formy limonenu mogą działać alergizująco, podrażniając skórę i oczy.

Kamfora jest terpenem w postaci białawej krystalicznej substancji o charakterystycznym zapachu. Działa odkażająco, przeciwgnilnie, przeciwbólowo, przeciwroztoczowo i przeciwropnie.

Wymienione substancje możemy podzielić na dwie grupy: terpeny i pochodne fenolu. Do tych pierwszych można zaliczyć: linalol, mentol, geraniol, bisabolol, kamforę, pinen, terpinen-4-ol. Te drugie to: tymol, anetol, gwajakol, eugenol.

Olejki antyseptyczne
Olejek anyżowy
anetol
Olejek bergamotowy
nerol, linalol
Olejek cedrowy
pinen, cedrol
Olejek cynamonowy
eugenol
Olejek cytronelowy
geraniol, cytronelol
Olejek z cząbru
tymol
Olejek z drzewa herbacianego
pinen, terpinen-4-ol, kamfen
Olejek eukaliptusowy
linalol, geraniol, eukaliptol
Olejek geraniowy
geraniol, cytronelol, nerol
Olejek goździkowy
eugenol
Olejek grapefruitowy
geraniol, limonen, kadinen
Olejek hyzopowy
pinokamfen
Olejek ilangowy
linalol, geraniol
Olejek jałowcowy
pinen, kamfen, terpinen-4-ol
Olejek kanagowy
linalol, geraniol
Olejek kanuka
cymen, pinen
Olejek kminkowy
limonen
Olejek kolendrowy
pinen, geraniol, kamfen, cyneol
Olejek z kopru włoskiego
anetol
Olejek lawendowy
linalol, nerol, borneol, cyneol
Olejek lemongrasowy
cytral
Olejek mandarynkowy
limonen, terpinen
Olejek melisowy
mentol
Olejek z mięty pieprzowej
mentol, menton, cyneol
Olejek neroli
linalol, limonen, geraniol, nerol
Olejek paczulowy
paczulol, guajen, paczulon, bulnezen, kariofilen, sejchellen
Olejek pelargoniowy
geraniol
Olejek petitgrain
linalol
Olejek rozmarynowy
cyneol, kamfora, pinen
Olejek z rumianku lekarskiego
bisabolol, farnezen, chamazulen
Olejek sandałowy
santatol, santaleny
Olejek sosnowy
pinen, limonen
Olejek szałwiowy
tujon, kamfora, cyneol
Olejek różany
cytronelol, geraniol, nerol
Olejek tatarakowy
pinen, kamfen
Olejek tymiankowy
linalol, cymen, tymol, karwakol
Tabelka jest mojego autorstwa :)
Pogrubione zostały pochodne fenoli, zaś pochyłym drugiem zostały wyróżnione te olejki o właściwościach antyseptycznych, których składników nie można zakwalifikować ani do jednej, ani do drugiej grupy.

Tym samym wyjaśniło się, dlaczego w większości naturalnych, ekologicznych kosmetyków, pod koniec składu możemy znaleźć geraniol, linalol, cytronelol czy limonen - ich antyseptyczne działanie sprawia, że nie trzeba dodawać innych konserwantów.

Moja skóra głowy nie lubi się z linalolem i geraniolem, płuca nie przepadają za terpenami - mimo wszystko mam jeszcze jakiś wybór ;)

Olejki eteryczne można dodawać do masek, wcierek, kremów, a nawet szamponów czy też mazideł do ciała. Stosowałyście któryś z tych olejków? Jeśli tak, to do czego i jakie były efekty? :)

Źródła:

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Żel bioaktywny Aloe Vera

Niedawno razem z ziółkami, zamówiłam z DOZu bioaktywny żel aloesowy firmy GorVita. Dziś postanowiłam poświęcić mu notkę :)
źródło: www.doz.pl

Żel ma bardzo przyjemną, choć nieco wodnistą konsystencję i piękny zapach, w którym czasem wyczuwam nutkę podobną do zapachu białej herbaty. Bardzo przyjemnie się nim smaruje, od razu czuć, że to coś dobrego :)
Minus jednak za to, że po aplikacji mam ochotę umyć ręce - na ciele nie jest tak lepki, ale dłonie wyraźnie się kleją.

Używałam go zamiast żelu do twarzy (co prawda nie służy on do mycia, ale bardzo fajnie nawilżył twarz), na podrażnione po goleniu łydki, na łuszczącą się skórę głowy i do nawilżenia pięt. I muszę przyznać, że wszędzie się sprawdził - doprowadził moje pięty do porządku w kilka dni, poradził sobie z podrażnieniami i skórą głowy. No i ten zapach :)

Zajrzyjmy więc w skład: [Nieco różni się od tego z KWC.]
Aqua, (modyfikowany roztwór leczniczej wody: wodorowęglanowo-chlorkowo-sodowej, bromkowo-jodkowo-borowej z Uzdrowiska Rabka S.A), Aloe Vera (Aloe Barbadiensis) Extract, Propylene Glycol, Gliceryne, D-Panthenol, Carbomer, Triethanoloamine, Allantoin, Polisorbate -20, Methylparaben.

...i tu niestety przestaje być tak kolorowo.
O trietanoloaminie już pisałam, kolejnym kontrowersyjnym składnikiem jest metylparaben, konserwant, który może kumulować się w organizmie.

Postanowiłam więc ograniczać dostawę trietanoloaminy do organizmu, poprzez smarowanie jedynie pięt, bo tam sprawdza się genialnie. Niestety, i z tego muszę zrezygnować, bowiem to właśnie przez stopy i dłonie wchłanianych jest najwięcej toksyn. To zapewne zasługa gęstej sieci naczyń krwionośnych w tych właśnie miejscach. 
Szkoda mi tego żelu, najbardziej chyba z powodu jego zapachu, ale wymęczę go - przyda się do nawilżania skóry głowy. Być może nada się do tuningowania masek czy innych wcierek, ale tu ostrzegam przed dodatkami zawierającymi aminy, aminokwasy czy inne związki azotowe, w tym proteiny. Wyższa temperatura sprzyja szybszemu przebiegowi reakcji, w wyniku której powstają kancerogenne nitrozoaminy.

Wniosek: Żel aloesowy jest dobry dla mojej skóry, ale chyba będę wolała ukręcić sobie swój (na ZSK jest prosty przepis, który zawsze można wzbogacić) niż polegać na tym... A tak pięknie pachnie :(

niedziela, 1 kwietnia 2012

Jak NIE wybierać się do dermatologa :)

Za oknami powoli rozpuszcza się śnieg, a ja posmarowałam skórę głowy oliwką i "rozpuszczam" swój naskórek ;)
Dziś trochę refleksyjnie, wspomnieniowo... :)
Uwaga: będzie długo :)

Kiedy z dziecka zaczęłam przeistaczać się w nastolatkę, moja skóra przeżyła bunt. Bunt, początkowo wydawać by się mogło, typowy, był trądzik, były przetłuszczające się błyskawicznie włosy i były reakcje alergiczne na niemal wszystko. A potem jeszcze łupież.
Po jakimś czasie udało się poskromić niemal wszystko - poza łupieżem. Myłam włosy prawie wszystkim - od żeli do higieny intymnej po typowo apteczne specyfiki. Mama oglądała skórę głowy i tłumaczyła, że to wygląda jakbym nie spłukiwała dokładnie szamponu. Ponieważ dłuższe spłukiwanie nie przynosiło żadnych rezultatów, trzeba było pomyśleć o wsparciu lekarza.

I o lekarzach będzie ten wpis :)

Odwiedziłam lekarzy zarówno przyjmujących prywatnie, jak i z NFZ-u, tych blisko domu i tych z Wielkiego Miasta.
Na pierwszy ogień poszedł gabinet pani dermatolog, przyjmowała prywatnie. Blisko domu, kobieta bardzo przyjemna, też alergiczka. Opowiadała mi o rekrutacji na studia, o swojej alergii na meszki, o alergii swojego syna... Generalnie gadatliwa, sympatyczna kobitka. Przy pierwszej wizycie przebadała mnie kompleksowo - gmerała we włosach ("ale gdzie te krostki, bo ja mam z rana taką twardą skórę i nie czuję..."), zajrzała do ucha, popatrzyła w oczy i mruknęła coś o jakiejś "drapieżnicy". Do tej pory nie wiem, czy chodziło o działalność moich paznokci czy faktycznie we włosach grasował jakiś drapieżnik ;)
Pani przepisywała mi robione w aptece płukanki, szampon z mydlnicy lekarskiej i sterydy. Oczywiście o tym, że to sterydy ani słowa :)
Po długiej terapii i wielu przegadanych godzinach, pani przekierowała mnie do innej przychodni i alergologa, bo "może to jednak alergiczne jest..."

Do dermatologa pojechałam do Dużego Miasta, razem z mamą, bo jeszcze byłam niepełnoletnia. Przyjęła nas bardzo nieprzyjemna starsza pani. W trakcie wywiadu, mama zrezygnowana powiedziała, że próbowałyśmy już wszystkie apteczne szampony i nic nie pomaga.
Tu pani pokazała rogi, zaczęła na nas krzyczeć, że to niemożliwe! Na pewno jeszcze czegoś nie używałam!
Wywiad wyglądał jak przesłuchanie:
- A tego próbowała?
- Tak, nie pomogło.
- A tamtego?
- Też, i dalej nic.
- A owego?
- Tak, i...
- A śmakiego?
- Nie pamiętam...
- No! Na pewno nie używała!
Wypisała receptę, poszłyśmy do apteki. Kiedy pani farmaceutka pokazała mi opakowanie szamponu dziwnym trafem wydał mi się znajomy. Do tego standardowo sterydy. Receptę podarłam.

Krzykliwa pani dermatolog wspominała o tym, że skoro swędzi, to może to "alergiczne jakieś", zawitałam więc do alergologa. Po seriach testów, okazało się, że owszem, alergiczką jestem, ale niczego to nie zmienia. Ot, poprawia się, pogarsza, ale nikt nie wie, dlaczego.

No to z powrotem do dermatologa, znów w Dużym Mieście. Tym razem sama. Przyjęła mnie jeszcze bardziej starsza pani, więc mówię jej, w czym problem. Pogmerała we włosach, popatrzyła badawczo w oczy i orzekła:
- Pani to chyba coś oszukuje...
Tutaj muszę wspomnieć, w jakim stanie zwykle udawałam się do dermatologa: przetłuszczone włosy, podrapana skóra głowy i łupież. Do tego w tym czasie naprawdę prześladował mnie zapaszek. Nie wierzę, by przy pochyleniu się nad moją głową nie było go czuć.
Do tej pory żałuję, że nie zwróciłam kobiecinie uwagi i nie trzasnęłam za sobą drzwiami...


 

Po tylu wizytach nabrałam przekonania, że cierpię na jakieś straszliwe choróbsko i nie da rady mnie odratować. Zamknęłam się w sobie. Znienawidziłam włosie i siebie. Bałam się wyjść z domu, bo a nuż znów coś sobie zrobię i mi się pogorszy.
Przeszukiwałam internet, w końcu znalazłam forum, na którym ktoś opisywał podobne problemy i odpowiedziano mu, że to ŁZS. 

Mając jakiś tam punkt zaczepienia, poszłam do ostatniego lekarza.
Przywitałam się i orzekłam "Mam problem z głową" i zaczęłam się żalić. Że męczę się z tym około osiem lat, że tyle-a-tyle szamponów zużyłam i nic... Aż tu nagle pan doktor triumfalnie oznajmił: "A ja wiem co pani jest!". Zapytał, czy mam w rodzinie przypadek łuszczycy, a po odmownej odpowiedzi wydał diagnozę - ŁZS!
[Dla ciekawskich: przeczytałam gdzieś, że łuszczyca od ŁZS różni się w sumie tylko tym, że łuska w ŁZS jest bardziej tłusta, a przy łuszczycy miejsce zmian może się przemieszczać. Niestety, nie mam nic na potwierdzenie.]
Przepisał szampon, powiedział o oliwce, zapowiedział, że drapać się nie wolno, że czasem szampony trzeba zmieniać i przepisał sterydy. Uprzedzając przy tym, co to jest i jak to stosować. Przy kolejnych wizytach dodał emulsję przeciwłupieżową, która ma za zadanie skórę głowy oczyścić, a także poinformował, że od czasu do czasu w tym samym celu można zastosować szampon przeciwłupieżowy, ale nie za często.

Do tej pory uważam, że facet prawie uratował mi życie. 30. maja minie rok odkąd mam oficjalną diagnozę :)