środa, 30 maja 2012

Pierwsze mycie włosia odżywką BingoSpa z zieloną glinką - relacja

Pewna Wiedźma popełniła wpis o myciu włosów odżywką. Pod jej wpisem pojawił się komentarz (niestety anonimowy), osoby z ŁZS, która była bardzo zainteresowana myciem włosów tym sposobem, ale nie chciała ryzykować podrażnieniami i drapaniem. W pełni ją rozumiem, sama tego unikam. Ale postanowiłam zaryzykować ;)
W roli głównej:

źródło: www.snella.pl
Skład: Aqua, 1 Hexadecanol 1 Octadecanol (Mixture), Ceteareth-20 (and) Cetearyl Alcohol, Stearomidopropyl Dimethyloamine, Illite (green clay), Parfum, Citric Acid, Methyl Paraben, Sodium Benzoate, Ethyl Paraben.

Czyli mamy dwie najważniejsze grupy związków: woski emulgujące i antystatyki, Woski będą emulgować, czyli rozbijać tłuszcze na powierzchni skóry głowy i włosa na małe kropelki, tworząc emulsję, którą łatwo usunąć, przy okazji zmyją też zanieczyszczenia. Antystatyki zneutralizują ładunek powierzchni włosa, zapobiegając ich nieprzyjemnemu elektryzowaniu się. Sama zielona glinka też ma właściwości oczyszczające, a także dezynfekujące, regenerujące i odżywcze.
W wieczór przed myciem nałożyłam na skórę głowy swój samorobiony (z trudem!) tonik z kwasem salicylowym i wyciągiem aloesu i dołożyłam jeszcze żel aloesowy. Oba produkty nieco sklejają włosy, pomyślałam więc, że będzie to też próba skuteczności metody ;)
Podczas mycia jak mantrę powtarzałam sobie, że cały proces mycia jest logiczny i nie ma tam nic, co mogłoby mi zaszkodzić. Nie ma linalolu, maska nałożona na 10 minut na skórę głowy nie zrobiła mi krzywdy, więc będzie dobrze...
No i było :)

Na zmoczone włosy nałożyłam sporą ilość maski i wmasowałam we włosy i skórę głowy, spłukałam i powtórzyłam, tym razem trzymając na włosach maskę nieco dłużej. Po spłukaniu przeprowadziłam "test czystości" - wyszedł pozytywnie, włosie piszczało po przesunięciu palcami po mokrym kosmyku.
Poczekałam aż wyschną i tutaj już coś przestało mi pasować.
Nie, nie pojawiło się swędzenie, krostki czy podrażnienie. Nie udało mi się domyć włosów na czubku głowy. Włosy w tym miejscu były jakby sztywniejsze i nieco lepkie. To może być zasługa mojego niewprawnego jeszcze mycia bądź też zbyt dużej ilości kosmetyków nałożonych na skórę głowy wieczorem.

Umyłam włosy raz jeszcze, tym razem szamponem Babydream. I już mi lepiej :)

Mimo wszystko spodobało mi się mycie włosia odżywką. Mam ochotę jeszcze raz wypróbować tę metodę i dopiero wtedy ocenić, czy to metoda dla mnie. Jak na razie wiem, że krzywdy mi nie robi (a nawet nieco ukoiło skórę głowy, która ostatnio po myciu ma tendencję do swędzenia), muszę tylko nauczyć się obsługiwać maskę ;)

A jak jest z Wami? Myjecie włosy odżywką? Macie jakieś swoje patenty na spłukanie jej całkowicie z włosów? :)

niedziela, 27 maja 2012

Bo liczy się pierwsze otwarcie...

Przeglądając ostatnio internety napotkałam się na artykuł o linalolu. Dowiedziałam się, że występuje on w olejkach eterycznych i że jest dodawany do wielu kosmetyków, w tym mydeł, szamponów i odżywek. I że może wywoływać alergie, jeśli zostanie utleniony...
Około 5 - 7% społeczeństwa na utleniony linalol reaguje alergicznie - podrażnieniami, swędzeniem, zmianami skórnymi.

Gwoli uzupełnienia: linalol jest dodawany do kosmetyków, ponieważ jest to nienasycony alkohol alifatyczny, należący do terpenów, czyli grupy związków aromatycznych o silnych właściwościach antyseptycznych. Nie pozwala na rozwój drobnoustrojów w kosmetyku. 

Mam to szczęście, że moja skóra głowy reaguje alergicznie na linalol. W połączeniu z ŁZS daje to mieszankę wręcz wybuchową ;)
Ale nie będę teraz pisać o tym, jak moja skóra głowy reaguje na linalol. Odniosę się do tego, co we wspomnianym artykule poradzono, by do reakcji alergicznej nie dopuścić.

Rada brzmi: "Aby zminimalizować ryzyko utleniania się linalolu, trzeba kupować małe opakowania mydła i płynów kąpielowych oraz systematycznie zamykać je po użyciu".

Po kliknięciu, schemat powiększy się.
Załóżmy, że na obrazku powyżej mamy opakowanie kosmetyku z linalolem. Ja - z wiadomych przyczyn - takowego nie mam, posiłkowałam się więc wysoce estetyczną buteleczką balsamu do włosów Joanny. Mam nadzieję, że wybaczycie mi taką reklamę ;)
Po przydługawym wstępie, wyjaśnienia. Jeśli opakowanie jest szczelnie, fabrycznie zamknięte, powietrze nie dostaje się do niego. Jednak już z pierwszym otworzeniem, do kosmetyku dostaje się tlen. No a że tlen reaktywny, będzie utleniał. I ten nieszczęsny linalol nam utleni.

Oczywiście, producent może zadbać o potencjalnego konsumenta i dodać do kosmetyku składniki, zapobiegające utlenianiu się linalolu. Okej, chwała mu za to. To rozwiązanie wydaje mi się bardziej skuteczne, niż rada o systematycznym zamykaniu kosmetyków po użyciu.
Niestety, w artykule nie zostały wymienione takie składniki.

A co jeśli tych składników, hamujących aktywność tlenu, producent nie doda?
Czy warto jest kupować kosmetyk z potencjalnym alergenem i wierzyć w to, że zamykanie opakowania zapobiegnie utlenianiu linalolu? Przecież powietrze wciąż będzie w opakowaniu i nawet jeśli kolejne warstwy kosmetyku będą izolować tlen od linalolu, ten zawarty w wyższych - mających kontakt z powietrzem - linalol i tak się utleni. Wymieszać? Wpuścimy tlen dalej, w głąb kosmetyku...
Jaki jest sens używać kosmetyku, który zawiera potencjalny alergen...? Znając przy tym możliwości i swoją reakcję na ten alergen?

Dla mnie jest to śmieszne. Śmieszne i jednocześnie trochę straszne, bo a nuż ktoś w to uwierzy i pełen wiary w to, że "nie uczuli, bo przecież zaraz zamknę opakowanie" kupi produkt. I prawdopodobnie zrobi sobie tym samym krzywdę.

Jeśli macie uczulenie na linalol, lepiej zwyczajnie unikajcie kosmetyków z nim w składzie, zamiast wierzyć we wszystko, co przeczytacie w internetach.
Albo zainwestujcie w opakowania z próżniowym zamknięciem, które skutecznie wyssie tlen z opakowania. I wtedy systematyczne zamykanie pomoże.

Trzymajcie się ;)

piątek, 25 maja 2012

Siarką w truskawkę ;)

Swego czasu borykałam się z problemem baaardzo rozszerzonych porów, szczególnie na nosie i policzkach. Niby mi to nie przeszkadzało, ale jednak... Chwaliłam się przy okazji kuracji ziołowej, że udało się, pory się zmniejszyły. Do czasu. Nagromadzenie stresu, wysiłek umysłowy, wieczne "ciśnienie", bo jeszcze milion spraw do załatwienia i po powrocie do domu padałam na łóżko i zasypiałam od razu.
Po trzech dniach takiego "nie-życia", jak już nie potrzebowałam podpowiedzi przy pytaniach jak się nazywam i co mnie tu sprowadza, spojrzałam w lustro. I się przeraziłam. Zapchana cera, rozszerzone pory i nos. Nos, który wyglądał jak truskawka!

Wtedy z pomocą przybyło mi mydło siarkowe Barwy. Zapach siarki uwielbiam (kojarzy mi się z leczeniem skóry, a więc czymś dobrym) i fajnie się komponuje z czarnymi koszulkami. Oczywiście regularne, dwa razy dziennie mycie twarzy też dużo pomogło ;)

Bałam się tylko, że - jak to siarka - wysuszy skórę i będę się łuszczyć. Nic takiego nie zaszło, na szczęście. Mydełko ładnie oczyszcza, nie zapycha i nawet mam wrażenie, że matuje skórę. Niestety, zapach może być dla niektórych zbyt uciążliwy, po porannym myciu jest wyczuwalny jeszcze dość długo...
Sprzedawane jest w kartoniku, owinięte dodatkowo w folię. To dość wygodne, z racji tego, że mydełko trzymam w swoim pokoju; w łazience długo by nie poleżało :P
Troszkę się kruszy, czasem też pojawiają się na nim pęknięcia. Jest bardzo wydajne.
źródło: www.doz.pl
Mydła używam też do poskramiania trądziku na plecach i dekolcie - działa :)
Próbowałam używać tego mydła do mycia włosów. I tu niestety się nie sprawdza. Przynajmniej na moich włosach, a w zasadzie mojej skórze głowy. Włosy akurat nie zauważyły, że coś się zmieniło :P
Ale skóra głowy zamiast się ładnie oczyścić, zaczęła się zapychać, a to przyjemne nie było. Doszłam do wniosku, że moja skóra głowy nie lubi gliceryny, bądź jakiś inny składniki mydła spowodował taką reakcję.

A teraz chwila dla reporterów ;)
Widać, co się dzieje na policzkach i nosie. A było gorzej ;)
Ach, jaki mam fotogeniczny nos... :P
Skoro jesteśmy już w temacie zdjęć - bonusik dla weegirl i nie tylko ;)
W tej notce zamieściła filmik - tutorial, jak wykonać warkocz-kaskadę. Fryzura spodobała mi się na tyle, że postanowiłam ją wypróbować. Za pierwszym razem podobno wyszło mi najlepiej, ale jak na złość, nie miałam pod ręką telefonu ani aparatu...
W moim wykonaniu wygląda to tak:
 Widać dokładnie, że coś mi się po drodze "rozjechało" ;)
Nie miałam też pomysłu, jak zakończyć taką fryzurę, więc żeby się nie rozpadło zaplotłam na końcu zwykły warkoczyk. 
Jak się podoba? ;)

środa, 23 maja 2012

Tag: Lubię to!

Oto przybywam, ciemną nocą, z niesamowicie optymistycznym TAGiem. Po kilku dniach wypełnionych głównie wysiłkiem umysłowym (ale też fizycznym - nadwyrężyłam mięsień biegając z torbą z ciężkim laptopem), kiedy już w końcu nie potrzebuję podpowiedzi co do tego jak się nazywam - notka :)

OTAGowała mnie italiana, dziękuję jej bardzo :)



Zasady TAGa Lubię TO!:
1. Banerem jest wklejone zdjęcie.
2. Napisz kto Cię otagował.
3. Wypisz wszystkie drobne rzeczy, które przychodzą Ci do głowy, które lubisz, które czynią Cię szczęśliwą, te wszystkie drobnostki, dla których warto żyć. Szczególnie te najdrobniejsze i te, które wydają się zbyt banalne, by je wymienić, ale które poprawiają Ci humor.
4. Otaguj kilka osób.

No to lecimy :)

Lubię:
-wylegiwać się pod kołderką
-gapić się w gwiazdy
-wąchać nowe/stare książki
-wąchać kosmetyki, szczególnie żele do kąpieli (w Rossmannie mam już pewnie opinię stałego wąchacza :P)
-świeże, "zielone" zapachy (aloes, trawa cytrynowa)
-zapach powietrza po deszczu
-szum morza
-śpiew ptaków
-zieloną trawę (mój chłopak twierdzi, że ta na Mazurach jest bardziej zielona niż w Gliwicach i okolicy)
-zabawy z psem
-mocniejszą muzykę
-wszystkie kolory Frugo!
-jeść owoce
-a także frytki i pizzę
-moje studia, szczególnie laborki
-obserwować ludzi
-wypróbowywać nowe fryzury (tu duży ukłon w stronę weegirl, która co jakiś czas podrzuca ciekawe pomysły)
-gnić przed komputerem albo telewizorem i się odmóżdżać
-przeczytać dobrą książkę i obejrzeć dobry film
-miękkie, dopasowane staniki
-koszulki z kolorowymi obrazkami albo śmiesznymi napisami
-koszule
-pisać (nie tylko notki na blogu, odkryłam w sobie niedawno pokłady grafomaństwa i wyżywam się na forach)
-śmiać się
-mieć potężną głupawkę w gronie znajomych
-zmęczyć się tak, że następnego dnia bolą dosłownie wszystkie mięśnie
-robić zdjęcia
A najbardziej lubię, kiedy wszystko mi się udaje i mogę sobie odpocząć bez żadnych nieprzyjemnych konsekwencji :)

I wspomnianą weegirl
Oraz każdego, komu przyda się dawka optymizmu :)

sobota, 19 maja 2012

Jak uratować niewypał?

Znam, jak dotąd w 100% skuteczne (ach, ta statystyka - jak się ma tylko dwa eksperymenty za sobą to sobie mogę... :P) metody na uratowanie czegoś, co nam nie do końca wyszło.

Pierwsza z nich polega na samodzielnym kombinowaniu - tę strategię zastosowałam, kiedy po wyciągnięciu kremu z lodówki ujrzałam to:
Zrobiły się grudki, niektóre sobie radośnie w czymś pływały. Ani tego jakoś porządnie nabrać, ani rozsmarować... Tak nie może być. Cóż więc zrobić?
Po upewnieniu się, że nic się z nim nie zmieniło (data ważności, zapach, działanie), wyciągnęłam mieszadełko. I mieszałam, mieszałam, mieszałam... Aż zabił mnie komentarz mojej babci "A co ty, katar masz? No bo tak jakoś szeleścisz...". Jeśli nie macie babci, polecam mieszanie aż do uzyskania jednolitej konsystencji ;)
O takiej:
Ładniutki, prawda?
Stracił trochę na objętości (no dobra, część "objętości" została mi na biurku, jak za mocno machnęłam mieszadełkiem), ale od razu lepiej się nim smaruje. No i nie wygląda jak radośnie pluskające sobie białe glutki, tylko jak dostojny, poważny... krem :)

Inaczej rzecz się miała z tonikiem, który również mi nie wyszedł. Na dodatek z mojego powodu :)
Podejrzewam, że receptura zakładała, że tonik będzie miał pH coś koło 5, stąd zapisek, by regulować pH kwasem mlekowym. A że ja sobie to za bardzo do serca wzięłam, nalałam kwasiora za dużo i wyhodowałam piękne, dorodne igiełki kwasu salicylowego.
Co zrobić w takim przypadku?
Liczyć na pomoc mądrzejszych bloggerek :)
Tu duże ukłony w stronę Siempre, ale też italiany. Wiedźma też czasem coś ukręci, więc się zna :)
Siempre doradziła, bym odkwasiła nieco roztwór wodorowęglanem sodu. Machałam więc sobie łyżeczką 0,15ml i przeklinałam swoją rozrzutność w dozowaniu kwasu mlekowego. Udało mi się jednak ustalić dobre pH i obecnie tonik (już po skórnych testach) wylądował na mojej skórze głowy. O efektach napiszę kiedy indziej, ale już czuję, że działa, a mnie nic nie swędzi.

Jeśli jednak będę się zabierała jeszcze raz za jego przygotowanie, dodam najpierw odpowiednią ilość kwasu salicylowego, a potem dopiero wodorowęglan sodu. Pewnie znów się namacham tą łyżeczką, ale tak chyba będzie lepiej :)
Potem sobie zapiszę, ile takich porcji 0,15ml potrzebowałam i tego się będę stosować. O :)

Po dwóch takich doświadczeniach mam nauczkę:
  • jak czegoś nie wiesz, pytaj, czytaj i jeszcze raz pytaj ;)
    szczególnie o pH roztworów :)
  • papierki lakmusowe to fajna rzecz, ale trzymane w nieszczelnym opakowaniu już fajne nie są i kłamią
  • czasem "genialne" pomysły (rozwarstwiło się, to zmieszam znowu) są najlepsze ;)
Nie lubię się przyznawać do porażek, nie umiem przegrywać, dlatego potrzebowałam takiej notki, coby się wydawać mądrzejszą niż jestem ;)

środa, 16 maja 2012

Sama sobie zrobiłam...

Dzisiejsza notka miała być radosna. Niestety, nie będzie. Podłapałam doła.
Podzielę ją sobie na trzy części.
Więc po kolei:

1. Maska z białą glinką i jogurtem naturalnym.
Przygotowałam sobie mieszankę:

10 ml jogurtu naturalnego
5 ml glinki białej
+ rozcieńczyłam to wszystko 5 ml wody przegotowanej, bo mieszanka wydała mi się nieco zbyt gęsta (a może tak miało być?)
Nałożyłam na skórę głowy palcami (można skorzystać z wacika) i poszłam dokończyć jogurt. Po jakichś 20 minutach zmyłam maskę i umyłam włosy szamponem Babydream.
Efekty? Nie piecze, nie swędzi, znaczy nie podrażniło. Wydaje mi się, że skóra nieco odetchnęła, a jeśli dzięki temu będzie się mniej przetłuszczać - jestem za :)
Wg informacji na stronie ZSK, biała glinka jest najdelikatniejszą z glinek, więc nadaje się do tych delikatniejszych "skór" a dzięki zawartości glinu absorbuje nadmiar sebum i ściąga pory.

2. Warkocz.
Przeglądając blogi (wybaczcie, ale nie pamiętam, na którym blogu), natrafiłam na filmik instruktażowy, na którym pokazano, jak krok po kroku wykonać taki oto warkocz. Oczywiście mój jest krzywy i nierówny, ale kiedyś na pewno uda mi się zapleść go poprawnie ;)
Jak na pierwszy raz i tak jest dobrze ;)

3. Tonik z kwasem salicylowym.
I tu jest moja porażka...
Znalazłam przepis na tonik, całkiem prosty i przyjemny, zamówiłam produkty, paczka przyszła.
Jak tylko udało mi się znaleźć chwilę czasu, wzięłam się za tworzenie.
I niby wszystko było dobrze, do czasu...
Zamarzył mi się tonik o wyższej zawartości kwasu salicylowego niż w przepisie. Italiana poradziła mi, by trzymać się proporcji z wodorowęglanem sodu, tak więc usypałam sobie 4% kwasu salicylowego i 3% wodorowęglanu. Dodałam do zlewki z wodą.
Spodziewałam się tego, że będzie kipiało, wodorowęglan sodu chyba lubi sobie musować.
Jak już wszystko opadło, wyciągnęłam z łaźni wodnej i poczekałam aż ostygnie.
Jak ostygło, wyglądało tak:

Wytrąciły się igiełki. Jak sądzę, te igiełki to mój kwas salicylowy.
Rozmieszałam to, ale nie chciało za groma się rozpuścić. Niby wiem, że kwas salicylowy trudno rozpuszcza się w wodzie, ale zaczęłam kombinować z pH. Wynosiło około 3.
Dodałam kwasu mlekowego i nieznacznie podskoczyło, zaczęło zbliżać się do 4. Kwas dalej się nie rozpuszczał.
Podejrzewam, że to po prostu mój brak czytania ze zrozumieniem przy okazji tych zdań, ze strony ZSK.
"Gdy otrzymamy juz klarowny roztwór wyjmujemy mieszaninę z łaźni wodnej, czekamy aż się ochłodzi i dodajemy wyciąg z aloesu i na koniec kwas mlekowy aż ustalimy pH na poziomie 3-4. Tutaj opis jak ustalić pH. UWAGA - przy obniżeniu odczynu poniżej pH 3 kwas salicylowy wypadnie z roztworu. Regulacje pH przeprowadzamy na zimnym roztworze. Gdy będziemy dochodzili do pH 3 każda kropla kwasu mlekowego będzie powodowała powstawanie zawiesiny kwasu salicylowego, który będzie się rozpuszczał aż nie zejdziemy z pH poniżej 3."
I już nie rozumiem...
Kilka pytań do bardziej zaawansowanych ;)
Mój tonik ma mieć pH rzędu 3-4, tak?
A kwas salicylowy przy pH wyższym od 3 nie rozpuszcza się, wytrąca się z roztworu.
Więc czy te igiełki mają tam być, czy mam mieć roztwór klarowny?
I czy wyciąg z aloesu nie ucierpiał, jeśli tonik był podgrzewany po jego dodaniu?

Obecnie zlewka z igiełkami stoi sobie na moim biurku, bo już nie ogarniam...
Chyba sobie daruję te kosmetyki.

EDIT: Odratowałam!
Rzeczywiście, dodanie wodorowęglanu sodu baaardzo poprawiło sytuację, udało mi się uzyskać klarowny roztwór! Musiałam go przy tym nieco rozcieńczyć, ale jest :)
Siempre, gdybym mogła - wyściskałabym Cię! :)
Mam teraz nauczkę, żeby poczytać o pólproduktach, których używam coś więcej, szczególnie, kiedy zmieniam recepturę :)
Jutro (w sumie to dziś :P) pochwalę się, jak wyglądała akcja ratunkowa i może wspomnę, jak sama odratowałam krem z kwasem migdałowym ;)

A wszystkim Wam raz jeszcze dziękuję za komplementy włosowe :)
Może się włosie namyśli i pozwoli warkoczom pozostać na nich przez więcej niż dwie godziny :P

niedziela, 13 maja 2012

Jak zamaskować zapach dziegciu? ;)

Udało mi się, udało mi się, udało, no! :)
Nie żeby zapach dziegciu mi przeszkadzał, nawet się z nim polubiłam, podobnie jak z zapachem mydełka siarkowego, ale dziś, po dwukrotnym myciu szamponem Polytar, zapachu dziegciu niet ;)
A trzeba Wam wiedzieć - jeśli jeszcze nie wiecie - że zapach dziegciu jest dość charakterystyczny, nieco smołowaty, choć niektórym kojarzy się ze "sklepem z butami".
A sposób jest bardzo prosty. Zastrzegam, że to moja pierwsza taka "sztuczka", więc nie wiem, czy można ją zastosować z każdym tego typu kosmetykiem.

O co chodzi?
Dziś postanowiłam nieco odwrócić kolejność kosmetyków nakładanych na włosy i skórę głowy i najpierw nałożyłam na włosie maskę BingoSpa z ponad 40 aktywnymi składnikami.
źródło: wizaż.pl KWC
Potrzymałam ją na włosach ledwie 15 minut, następnie dokładnie spłukałam.
Potem dwukrotnie umyłam włosy szamponem dziegciowym Polytar, za każdym razem skupiając się bardziej na umyciu skóry głowy niż włosów, za drugim razem zostawiłam pianę na włosach na kilka minut, rozmasowałam skórę głowy i spłukałam najpierw letnią wodą, a potem zimną. Zamknęłam tym samym łuski na włosach, wzmacniając ich ochronny, łuskowy pancerz.
Po wyschnięciu końcówki zabezpieczyłam jedwabiem z Biovaxa. Już żaden kołnierzyk im niestraszny ;)

Nie wiem dokładnie, na jakiej zasadzie to działa. Ale działa :)
Potwierdziła to moja mama, poproszona o powąchanie moich włosów orzekła "Nie pachną dziegciem i dobrze, bo już mnie ten zapach zatykał!". Być może włosy bliżej skóry głowy (i pewnie skóra głowy też) bardziej pachną dziegciem, ale większość zachowała zapach maski. Mnie się ten zapach bardzo podoba, kojarzy mi się z jakimś "burżujskim mydłem" ;)
Czy któraś z Was ma podobne skojarzenia z tym zapachem?

piątek, 11 maja 2012

Zostałam zdemaskowana :)

Witajcie :)
Dawno mnie tu nie było, ale nie martwcie się, pamiętam jeszcze, że mam bloga i że wypadałoby od czasu do czasu coś skrobnąć ;)

Dziś trochę o tym, jakie jest i co lubi włosie moje. W określeniu typu, a dokładniej porowatości włosia, pomógł mi bardzo wpis Wiedźmy, której padłabym do stóp, gdybym nie obawiała się oberwania miotłą po głowie ;)

Tak, łatwo się już domyślić, że włosie bardzo niskoporowate jest.

Czym się to u mnie objawia?
Przede wszystkim tym, że nie pozwalają się ułożyć. Nie i już. I choćbym spała w papilotach, przypalała włosie lokówką, odmawiała modły, loczki będą... przez jakąś godzinę ;)
Udało mi się uwiecznić moment, w których końcówki lekko się zakręciły. Zrobiłam w zasadzie dwa zdjęcia, w odstępie około pół godziny - na drugim skrętu już nie było. Pierwsze prezentowało się tak:
Aby otrzymać takie "loczki" musiałam jeszcze wilgotne włosy związać w ciasny warkocz :P
Przepraszam za jakość zdjęcia, robione na szybko, żeby zdążyć uchwycić efekt ;)

Druga rzecz - nie przepadają za zmianą koloru. Kiedyś zachciałam mieć włosy ciemniejsze, taką czekoladę, może nawet czerń. Po wypróbowaniu kilku szamponetek i wmawianiu sobie, że różnokolorowy łupież jest naprawdę fajny, włosie uległo i kolor złapało. Po kilku myciach kolor został oddany, choć nie do końca. Jak na początku miałam na głowie granatową czerń, tak później królował fiolet. Dość długo królował :)
Nie próbowałam farb, bo nie chcę ryzykować, że skóra głowy zareaguje czymś ciekawszym niż wielokolorowy (granat rulez!) łupież.
Spokojnie, zdjęcia nie będzie :P

Włosie nie przepada za upinaniem. Nie lubi być więzione przez gumeczki czy spineczki. Woli sobie malowniczo wyłazić i wystawać, bo tak. Nieważne, co zrobię, po kilkunastu minutach bądź kilku godzinach fryz trza poprawić. Jako tako w ryzach trzyma je jedynie lakier do włosów... Ale co to za włosy, w które można odpukać? :P
Skóra głowy też nie lubi lakieru, stąd wolę proste, łatwe w wykonaniu fryzury, które dość szybko można wykonać na nowo :)

I coś, o czym pisałam już wcześniej - włosie lubi kaprysić, a do pionu stawia je mycie szamponem z SLESami albo nawet SLSami. Włosy o niskiej porowatości bardzo trudno jest uszkodzić, ze względu na to, że łuska włosa ściśle przylega do siebie, tworząc coś w rodzaju tarczy. Z tego samego powodu trudniej jest je nawilżyć - również trzeba manipulować łuską, odpowiednio traktując włosy, by ją otworzyć lub zamknąć (co Wiedźma bardzo dokładnie wyjaśniła). Dlatego też włosie nie przepada za dużą ilością dobroci nań nałożonych. Ostatnio stosuję wręcz pielęgnację minimum - jak leczniczy szampon, to odżywka bądź maska, jak delikatny szampon, to do zmywania leczniczych mazideł* :)
I muszę przyznać, że się sprawdza :)

Włosy o niskiej porowatości długo schną. Trudno je zmoczyć, ale też trudno wysuszyć. Ja swoje włosie odciskam kilka razy w ręcznik, a i tak moczy mi koszulkę. Po lekturze Wiedźmowego posta postanowiłam trochę z łuską włosa poeksperymentować i po zmyciu resztek szamponu, masek czy odżywek, spłukuję włosy zimną wodą. I muszę przyznać, że włosie jeszcze bardziej błyszczy! :)
Teraz chwilka dla samooceny: szłam dziś na dworzec z rozpuszczonymi włosami, powiewającymi sobie na wietrze i co chwila ktoś na moje włosie zerkał (rozglądałam się, tak! :P)

*o, zauważyłyście gwiazdkę? ;)
Zamówiłam kilka półproduktów do stworzenia mazidła z kwasem salicylowym na skórę głowy. Mam zamiar zastąpić nią oliwkę Salicylol. Zdam relację z testów, nie omieszkam też pochwalić się, kiedy otrzymam przesyłkę ;)

poniedziałek, 7 maja 2012

Tag: Wiem co jem

Dziś znów TAG, tym razem jedzeniowy. Jestem absolutnym niejadkiem, więc jeśli ktoś ma za słabe nerwy na słuchanie wybrzydzania "bo to mi nie smakuje", ostrzegam, że może tutaj coś takiego napotkać ;)

Zostałam oTAGowana przez dwie bloggerki: Neli i Adriannę, za co bardzo im dziękuję :)



Zasady:
1. Napisz, kto Cię otagował i przedstaw zasady
2. Zamieść banner i odpowiedz na pytania
3. Otaguj kolejne 5 osób :)

1. Czy uważasz, że odżywiasz się zdrowo?
Nie, na pewno nie :)

Prawdopodobnie mogłabym poprzez odpowiednią dietę wpływać na ŁZS, ale dopóki jestem na czymś utrzymaniu, jem to, co dostaję i nie marudzę.

2. Czy zwracasz uwagę na skład produktów spożywczych? Jeśli tak, to jakich składników unikasz?
Nie, nie zwracam uwagi. Jak wspominałam - jem to, co dostaję i nie marudzę. Chciałabym jednak nieco się uświadomić w kwestii odżywiania.

3. Jesz dużo owoców i warzyw?
Tak. Z naciskiem na owoce, z warzywami już nieco trudniej :)

4. Czy kiedykolwiek się odchudzałaś? Na jakiej diecie? Zamierzasz się odchudzać w przyszłości?
Nie, nie odchudzałam się. Jeśli uznaję, że jest mnie za dużo (a ostatnio jest mnie coraz mniej), to ograniczam słodycze i myślę nad uprawianiem jakiegoś sportu. Nie zawsze kończy się na myśleniu :)

5. Czy czujesz się dobrze w swoim ciele?
Tak, czuję się dobrze. Mam kompleksy, ale trzymam je na wodzy, schowane gdzieś na dnie. Może kiedyś o nich zapomnę, może nie. Ale nie jest źle :)

6. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Uwielbiam kuchnię mojej teściowej (a co, trzeba się przymilać :P). Smaży świetne naleśniki i dałabym się pokroić za bułki z pieczarkami i serem...

7. Czy lubisz gotować?
Nie mam za bardzo okazji, ale chyba lubię gotować. Sama sobie ustalam, ile czego dodam, czy przesolę, czy może dodam jakiegoś dziwnego sosu do smaku. To mi się podoba. Ostatnio udało mi się usmażyć frytki idealne (wiem, wiem, zdrowa żywność to to nie jest...).

8. Co chciałabyś wyeliminować z diety, a co do niej wprowadzić i dlaczego?
Chciałabym pozbyć się zup. Nie lubię zup w wydaniu mojej mamy i ona dobrze o tym wie. Chciałabym wprowadzić do diety więcej sałatek, surówek, więcej warzyw i ryb (choć ostatnio się strułam, bo niedosmażona -.-), mniej kurczaka.

9. Czego nie możesz przełknąć a co mogłabyś jeść cały czas?
Kluski na parze i bigos. Na samą myśl mnie skręca. Nie zmusza się niejadka do jedzenia, oj nie...
Mogłabym jeść naleśniki, sałatki owocowe, dania rybne (sushi ^^), i - niestety - frytki i czekoladę.

10.Ile posiłków jesz dziennie?
2-3. Wiem, że to trochę za mało...

11.Wypijasz odpowiednią ilość wody? ( min. 8 szklanek dziennie) ?
Nie. Ale piję herbatę albo soki.

Na dokładkę możecie polecić jakiś zdrowy prosty przepis, przekąskę czy coś w tym stylu :)
Hm... Daruję sobie ;)

No, i to by było na tyle. Dodam jeszcze - tak, będę się z premedytacją przymilać do teściowej, wolno mi! - że to właśnie dzięki niej dowiedziałam się, że zarówno jedzenie jak i gotowanie może być czymś przyjemnym i niewymuszonym. U nich zwykle najadam się do syta, a oczy krzyczą "Jeszcze!" :)
Moja mama ma zupełnie inne podejście - gotuje, bo musi, ale tego nie lubi. Ma opracowanych kilka potraw i ich się trzyma. Niektóre wychodzą, inne niestety nie. A jeść trzeba, "bo tak"...

Kiedy już będę na swoim, z gotowania i jedzenia uczynimy święto, o ;)

Wygadałam się, jeśli któraś z Was chciałaby się podjąć odpowiedzi na tego TAGa, zapraszam do zabawy :)

środa, 2 maja 2012

Tag: 11 pytań

I weź tu zrozum facetów - przejeżdża taki ponad 700km i zalega w łóżku z grypą żołądkową... Na szczęście sytuacja już opanowana, osobnik zasnął, więc można się zająć się uskutecznianiem internetowego grafomaństwa ;)

Dziś załapałam się na TAGa od italiany, która jest moim kosmetykowo-kręceniowym guru ;)

Zasady:
1. Po przeczytaniu 11 pytań zadanych przez Tagera, odpowiadamy na wszystkie na swoim blogu.
2. Następnie wybierasz 11 osób,które tagujesz i zamieszczasz linki do nich.
3. Tworzysz 11 nowych pytań, na które będą musiały odpowiedzieć osoby otagowane.
4. Powiadom osoby przez ciebie wybrane ze zostały otagowane.
5. Daj taga osobom , które jeszcze go nie miały.
 Moje odpowiedzi:
1. Czy kręcisz własne kosmetyki?
Jak dotąd ukręciłam tylko jeden krem, ale spodobało mi się to na tyle, że wciąż myślę, co mogłabym stworzyć na własne potrzeby i jeśli tylko dostąpię nagłego przypływu gotówki, na pewno coś sobie zamówię. I - oczywiście - się pochwalę :)
2. Na co zwracasz uwagę, kupując kosmetyk?
Przede wszystkim na skład. Unikam parafiny w kremach, linalolu i geraniolu w kosmetykach mogących mieć styczność ze skórą głowy i rozpaczliwie poszukuję czegoś do pięt (i chyba udało mi się to "coś" znaleźć). Zwracam też uwagę na zapach i skuteczność kosmetyku.
3. Ile czasu dziennie przeznaczasz na tzw. dbanie o urodę?
To zależy od tego, ile czasu mogę na to przeznaczyć. Od kilku godzin (oliwka na skórę głowy, maski i mycie) do kilku minut (samo umycie się, czasem wsmarowanie kremu).
4. Ile pieniędzy w przybliżeniu wydajesz miesięcznie na kosmetyki? (pytam, bo odkąd zaczęłam prowadzić swoje notatki, jestem przerażona tym, ile ja wydaję :D)
Staram się nie kupować niepotrzebnych kosmetyków, a zamówienia z internetu są baaaardzo przemyślane. No, przynajmniej się staram :) Zaszalałam przy zakupie całego zestawu do robienia kremów, teraz nakładam sobie blokadę zamówień na kwotę powyżej 50 zł :)
5. Czy farbujesz włosy? Czym? Na jaki kolor?
Nie farbuję włosów :)
6. Część ciała, jakiej poświęcasz najwięcej uwagi ;)
Chciałabym zacząć poświęcać uwagę swoim paznokciom, myślę nawet nad zakupem odżywki. Najbardziej uwagi domaga się skóra ;)
7. Depilacja nóg: depilator, maszynka czy wosk?
Zazwyczaj maszynka. Ostatnio zaszalałam z kremem do depilacji, ale nie spodobały mi się efekty.
8. Ulubione perfumy?
Zielone C-THRU.
źródło: www.wizaz.pl
9. Czy zwracasz uwagę na to, czy kosmetyk był testowany na zwierzętach?
Staram się takich unikać, ale jeśli kosmetyk jest skuteczny a nietestowanego zamiennika nie ma, to niestety ląduje w koszyku, a potem najczęściej na ciele ;)

10. Ulubiona drogeria?
Rossmann. Biedronka ;)
11. Mój ulubiony "tani a dobry" kosmetyk.
Od kilku dni testuję chwalony na blogach zielony krem do rąk i żel do mycia twarzy z Biedronki. Polubiłam się też z wodą brzozową z Barwy i ichnim mydełkiem siarkowym ;)

Taguję: (nie jest to 11 osób, więc gdyby ktoś był chętny, to są wolne miejsca, można się zgłaszać ;))

Moje pytania:
1. Czy masz swoje ulubione kosmetyki?
2. Czy masz swoje ulubione półprodukty?
3. Co ostatnio ukręciłaś? (jeśli nic - planujesz zacząć się bawić w tworzenie swoich kosmetyków?)
4. Od kiedy trwa Twoja przygoda z blogowaniem i pielęgnacją?
5. Na co zwracasz uwagę przy zakupie kosmetyków?
6. Jaki musi być Twój "kosmetyk idealny"?
7. Jak wygląda Twoja pielęgnacyjna rutyna?
8. Czy są jakieś zabiegi pielęgnacyjne, których nie lubisz, a które musisz wykonać?
9. Czy zwracasz uwagę na włosy osób, które mijasz na ulicy? (Pytam, bo zastanawiam się, czy to tylko ja tak mam... :P)
10. Jak na Twoje hobby (kręcenie kosmetyków, naturalna pielęgnacja) zareagowało najbliższe otoczenie?
11. Największa pielęgnacyjna wpadka ;)