Pierwsza z nich polega na samodzielnym kombinowaniu - tę strategię zastosowałam, kiedy po wyciągnięciu kremu z lodówki ujrzałam to:
Zrobiły się grudki, niektóre sobie radośnie w czymś pływały. Ani tego jakoś porządnie nabrać, ani rozsmarować... Tak nie może być. Cóż więc zrobić?
Po upewnieniu się, że nic się z nim nie zmieniło (data ważności, zapach, działanie), wyciągnęłam mieszadełko. I mieszałam, mieszałam, mieszałam... Aż zabił mnie komentarz mojej babci "A co ty, katar masz? No bo tak jakoś szeleścisz...". Jeśli nie macie babci, polecam mieszanie aż do uzyskania jednolitej konsystencji ;)
O takiej:
Ładniutki, prawda?
Stracił trochę na objętości (no dobra, część "objętości" została mi na biurku, jak za mocno machnęłam mieszadełkiem), ale od razu lepiej się nim smaruje. No i nie wygląda jak radośnie pluskające sobie białe glutki, tylko jak dostojny, poważny... krem :)
Inaczej rzecz się miała z tonikiem, który również mi nie wyszedł. Na dodatek z mojego powodu :)
Podejrzewam, że receptura zakładała, że tonik będzie miał pH coś koło 5, stąd zapisek, by regulować pH kwasem mlekowym. A że ja sobie to za bardzo do serca wzięłam, nalałam kwasiora za dużo i wyhodowałam piękne, dorodne igiełki kwasu salicylowego.
Co zrobić w takim przypadku?
Liczyć na pomoc mądrzejszych bloggerek :)
Tu duże ukłony w stronę Siempre, ale też italiany. Wiedźma też czasem coś ukręci, więc się zna :)
Siempre doradziła, bym odkwasiła nieco roztwór wodorowęglanem sodu. Machałam więc sobie łyżeczką 0,15ml i przeklinałam swoją rozrzutność w dozowaniu kwasu mlekowego. Udało mi się jednak ustalić dobre pH i obecnie tonik (już po skórnych testach) wylądował na mojej skórze głowy. O efektach napiszę kiedy indziej, ale już czuję, że działa, a mnie nic nie swędzi.
Jeśli jednak będę się zabierała jeszcze raz za jego przygotowanie, dodam najpierw odpowiednią ilość kwasu salicylowego, a potem dopiero wodorowęglan sodu. Pewnie znów się namacham tą łyżeczką, ale tak chyba będzie lepiej :)
Potem sobie zapiszę, ile takich porcji 0,15ml potrzebowałam i tego się będę stosować. O :)
Po dwóch takich doświadczeniach mam nauczkę:
- jak czegoś nie wiesz, pytaj, czytaj i jeszcze raz pytaj ;)
szczególnie o pH roztworów :) - papierki lakmusowe to fajna rzecz, ale trzymane w nieszczelnym opakowaniu już fajne nie są i kłamią
- czasem "genialne" pomysły (rozwarstwiło się, to zmieszam znowu) są najlepsze ;)
Bardzo w dechę :)
OdpowiedzUsuńInteligencja to nie jest mądrość tylko umiejętność odnajdowania się w różnych sytuacjach :)
Brawo dla babci :D
Krem się na ciebie obraził :D. Mam ochotę na rozpoczęcie zabawy z samorobionymi kosmetykami, ale boję się, że albo czegoś nie dorobię albo przedobrzę :D
OdpowiedzUsuńNie ma się czego bać :)
UsuńJak widać na moim przykładzie - zawsze znajdzie się dobra dusza, która będzie potrafiła poratować :)
O czyli dobrze doradziłam? :) To super że uratowałaś tonik, szkoda by go było. Z mlekowym trzeba ostrożnie bo on naprawdę bardzo mocno obniża pH
OdpowiedzUsuńZużyłam prawie całą saszetkę z wodorowęglanem (jakieś 5ml) ale się udało :)
UsuńJa czasem mieszam tylko bagietką jak mi się coś konsystencja kremu psuje - też działa :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z odratowanego toniku i pozdrawiam babcię ;)
"No i nie wygląda jak radośnie pluskające sobie białe glutki, tylko jak dostojny, poważny... krem :)" - hasło mnie rozwaliło:)
OdpowiedzUsuńPiszesz o zepsutym kremie a ja ryczę ze śmiechu! Masz talent do pisania:)
Najprostsze rozwiązania często sa najlepsze.
dobry jest blender taki mały do kawy np (Media Markt, 14.99zl). Wszystko potrafi ubić i rozgrudkować:D
OdpowiedzUsuńMoje mieszadełko pochodzi z zestawu do robienia kremu z kwasem migdałowym ze strony ZSK :)
Usuńotagowałam Cię: http://naturalnapielegnacja.blogspot.com/2012/05/misz-masz-organizacyjny-tag.html
OdpowiedzUsuńJa czasami tylko wstrząsam opakowaniem :D Chyba zacznę dodawać etykietkę "zmieszać przed użyciem" :D:D
OdpowiedzUsuń