Tonik i mydło to ostatnio moje absolutne minimum w pielęgnacji twarzy. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z cerą trądzikową, czyli będąc jeszcze "młodszą młodzieżą", nie przepadałam za tonikami. Większość z tych, które stosowałam było na bazie alkoholu, co było czuć - był ten alkoholowy smrodek i ściągnięcie i podsuszenie skóry. Bardzo często przy aplikacji czułam nieprzyjemne pieczenie i szczypanie, a skóra była zaczerwieniona. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że brak toniku będzie mi doskwierał, wybuchnęłabym śmiechem ;)
Kiedy odkryłam półprodukty, wcale nie zaczęłam od produkowania toników, choć to przecież chyba najłatwiejszy przepis jest. Wlewasz płynne składniki, wsypujesz te w proszku, dolewasz wody, mieszasz i gotowe. Zamówiłam sobie krem z kwasem migdałowym, który bardzo mi się spodobał. Potem natknęłam się na informację, że równie skuteczny bądź nawet skuteczniejszy jest kwas migdałowy w postaci toniku. Takiego toniku jednak nie ukręciłam, znalazłam bowiem przepis na tonik z czterema składnikami, który miał działać cuda. I działał :)
Stosowałam ten tonik przez ponad trzy miesiące. Za pierwszym razem przygotowałam wszystko zgodnie z przepisem, potem zaczęłam kombinować z hydrolatami (z liści oczaru i z zielonej herbaty), żeby w końcu zmienić kwas mlekowy na salicylowy. I o ile w zależności od hydrolatu zmieniał się zapach toniku, a jego cudotwórcze zdolności i właściwości ani trochę, to wersji z kwasem salicylowym nie polecam :)
Efektem stosowania toniku było znaczące zmniejszenie porów, zlikwidowanie widocznych zmian trądzikowych i podskórnych grudek oraz wygładzenie i nawilżenie skóry. Nie łuszczyłam się, nie miałam podrażnionej skóry. Pieczenie odczułam tylko przy pierwszym nałożeniu (a zrobiłam wersję z przepisu, nie tę łagodniejszą), potem było tylko takie przyjemne mrowienie. Wiem jednak, że moja skóra mimo swojej wrażliwości jest dość "twarda", dlatego uprzedzam, że nie u wszystkich może działać tak przyjemnie ;)
Najbardziej przypadł mi do gustu zapach hydrolatu różanego i zielonej herbaty, oczar już mnie tak nie zachwycił. Nie zauważyłam jednak, by hydrolat miał wpływ na efekty.
Pomysł z podmianą kwasu mlekowego na salicylowy nie był moim najlepszym pomysłem. Tonik zrobił się lepki, zostawiał klejącą powłoczkę na skórze, a rano (o właśnie - tonik stosowałam tylko na noc) skóra świeciła mi się bardzo. Bardzo bardzo. A dłoń przyłożona do policzka miała spore szanse pozostać tam na długo. Nie polecam eksperymentowania z innym kwasem, chyba że ktoś z Was dogaduje się z kwasem salicylowym nieco lepiej niż ja ;)
Kolejnym krokiem było wypróbowanie tego toniku:
W tym wypadku sorbitol zamieniłam na roślinną glicerynę, ale stosowałam go tylko przez miesiąc, bo niespodziewanie dla mnie się skończył. Zastanawiam się nad przygotowaniem sobie kolejnej porcji, na szczęście mam wszystkie potrzebne składniki, niestety poza wolnym czasem. Tonik jednak przygotowuje się bardzo szybko, więc pewnie już niedługo się zmobilizuję, póki co cierpię bez niego ;)
Tonik ma przyjemny, szałwiowy zapach, ale prawdopodobnie podobnie jak w przypadku toniku z receptury powyżej, można zmienić hydrolat stanowiący bazę na jakiś inny, jeśli zapachu szałwii nie lubimy :)
Bardzo dobrze nawilża, nie zostawia tłustej powłoczki, ani nie wywołuje błyszczenia twarzy. Nie wywołał podrażnień, łuszczenia (ale nie gwarantuję, że tak samo zachowa się u kogoś innego) ani wysypu. Wręcz przeciwnie - ten tonik również panuje nad sytuacją na twarzy.
I pewnie znajdzie się ktoś, kto będzie pamiętał o stosowanym przeze mnie dość długo toniku na skórę głowy: KLIK.
Jego zadaniem było złuszczanie nadmiaru naskórka, nawilżanie zdrowej skóry oraz zapobieganie swędzeniu skóry. Jest trudniejszy do przygotowania niż powyższe toniki, to akurat wina kwasu salicylowego. Bardzo dobrze się sprawdzał, pozwolił mi doprowadzić skórę głowy do porządku. Niestety stosowałam go chyba zbyt często i skóra głowy się do niego przyzwyczaiła, już nie reagowała tak dobrze. Na szczęście znalazłam mu godne zastępstwo i skóra głowy jest zadowolona :)
A na koniec ciekawostka.
Niedawno zostałam oddelegowana do przygotowania buforu do doświadczenia. Czuwała nade mną pani magister, która miała się uczyć, ale znalazła sobie ciekawsze zajęcie. I wywiązał się między nami taki dialog:
- Ale masz dopełnić wodą do 100ml.
- No jak?
- No przecież to sypkie ci się rozpuści.
- No tak!
Po czym grzmotnęłam się w czoło, robiąc klasyczny facepalm, gdyż pojęłam ogrom mej głupoty.
Otóż przygotowując bufor, czy inny roztwór, np. tonik, dążymy do uzyskania określonego stężenia wszystkich składników. Mamy też określoną objętość, jak np. 50ml czy 100ml. To jest nasz punkt odniesienia. Dlatego nie możemy przygotowywać toniku na zasadzie: sypnie się 2ml [czegoś], więc wleje się 2ml mniej wody, bo wtedy nie uzyskamy stężenia, do którego dążymy, tylko nieco wyższe, ale - nie dokładnie takie, jakie chcemy. Najlepiej na początku przygotować sobie wszystkie składniki, wsypać i/lub wlać do zlewki albo do szklanki i dopełnić do określonej objętości, bądź dopełnić do kreski (we wszystkich laboratoryjnych kolbach miarowych znajduje się taka cienka kreska oznaczająca poziom wody o określonej objętości).
Jak?
Najlepiej przed umieszczeniem wszystkich składników określić, gdzie powinien sięgać poziom wody, aby roztwór miał określoną objętość. Ja wpadłam na pomysł zważenia 50g wody (w szklance albo zlewce, oczywiście po postawieniu naczynia na wagę należy ją wytarować i dopiero potem wlewać wodę) i zaznaczenia markerem poziomu wody. Dopiero po takim przygotowaniu naczynia możemy działać i będziemy wówczas działać profesjonalnie, jak w najwyższej klasy laboratorium ;)
Podejrzewam, że te osoby, które tworzą swoje własne receptury już o tym wiedzą. Spojrzałam jednak na receptury na ZSK i postanowiłam o tej zasadzie napisać.
Tak więc do zapamiętania: dopełniamy do kreski, ażeby mieć profesjonalnie wykonany tonik ;)
A teraz pędzę przygotować swój szałwiowy tonik. I dopełnić do kreski ;)
I dajcie znać, jak tam Wasze tonikowe doświadczenia? :)
A ja się ostatnio znów zaczęłam łuszczyć (mam podrażnioną skórę od pewnego czasu i jakoś nawet zmiana kosmetyków nie pomogła). I tak myślę i też powinnam zareagować facepalmem - zapominałam o toniku... :D
OdpowiedzUsuńDzisiaj był wodno-cytrynowo-aloesowy domowy. Przyjemny całkiem :)
Nie wyświetlają mi się w bloggerze Twoje nowości postowe!
Zauważyłam na innych blogach, że informacje o moich wpisach pojawiają się z opóźnieniem. Nie mam pojęcia dlaczego tak jest :/
UsuńCzytając takie relacje sama robię facepalm! Kompletna ze mnie amatorka...
OdpowiedzUsuńWiększość formulacji jest w stężeniu procentowym masowym, nie molowym (gdzie liczy się objętość). Wodę wypadałoby więc ważyć za każdym razem - mając 2 gramy substancji i dopełniając do 50 ml wodą nie otrzymamy roztworu 4% tylko bardziej rozcieńczony, bo cały roztwór będzie ważył z dużym prawdopodobieństwem więcej niż 50 g ;) Czyli przy dopełnianiu do kreski... popełniamy całkiem podobny błąd ;)
OdpowiedzUsuńNajważniejszym jest wzięcie pod uwagę gęstości substancji rozpuszczonej.
Typu: mamy kwas o gęstości 0,6 g/ml. Jeśli weźmiemy 40 ml wody i 10 ml kwasu otrzymamy roztwór około 13% (w zależności od temperatury, jeśli chcemy być full profesjonalni), a nie, jakbyśmy "na chłopski rozum" myśleli 20 %, jak słusznie podkreśliłaś ;)
A widzisz, czyli jest jeszcze inaczej. A gdybyśmy dodawali każdy składnik osobno: 2g tego, 5g tego i dopełnili wodą tak, żeby wszystko ważyło 50g to już chyba będzie lepiej, prawda? :)
UsuńNo tak, ale uważam, że aż taka precyzja hm... nie jest nikomu do niczego potrzebna ^^
UsuńPewnie masz rację :)
UsuńTeż zrobiłam sobie niedawno tonik z kwasem mlekowym i również tą mocniejszą wersję :) bardzo dobrze działa, ale po 3 wieczornych użyciach wyskoczyła mi taka wysypka pryszczy na całej twarzy, jakiej nigdy w życiu nie miałam ;/ teraz używam co parę dni i już jest ok, a rozszerzone pory znikają :)
OdpowiedzUsuńJa zrobiłam ten szałwiowy polecany przez Ciebie, tylko bez szałwi. Ale jestem dopiero po dwóch aplikacjach ;)
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak się szałwiowy bez szałwii tonik sprawdza ;)
Usuńja najbardziej lubię tonik z mleka, przecieram i czarne kropki uciekają. Od wielu lat nie wyobrażam sobie życia bez toniku! Najpierw z Garniera z alkoholem (jaka byłam głupia) a teraz wolę hydrolaty. Jednak płyny micelarne mi nie pasują, czuję się po nich brudna i szczypią jak wpadną do oka przy zmywaniu.
OdpowiedzUsuńMleka nie próbowałam, ale chyba muszę wypróbować, bo już któryś raz o tym słyszę :)
Usuńja z toników przerzuciłam się na hydrolaty. i bardzo je lubię.
OdpowiedzUsuńmają delikatne działanie i są naturalne. Bardzo Ci polecam.
Moje ulubione to różany, oliwkowy, lawendowy i oczarowy.
Hydrolatu mogę używać z rana, na noc chcę mieć coś mocniejszego :)
UsuńJa stosuję płyn micelarny z dodatkiem kwasu migdałowego (choć nie mam pojęcia, ile go tam jest) z Pharmaceris T. I też działa cuda, bardzo możliwe, że to zasługa właśnie tego składnika. Myślę, że nadawałby się również do stosowania jako tonik :)
OdpowiedzUsuń