niedziela, 26 sierpnia 2012

Woda micelarna do odświeżenia... skóry głowy

Udało mi się opanować reakcję mojej skóry głowy na klimatyzację w pracy. Myję włosy co drugi dzień, codziennie smaruję się maścią przeciwgrzybiczą i wieczorem przemywam skórę głowy tonikiem 3w1. Sprawdza się to bardzo, ale maść i tonik sklejają włosy, tak że wyglądają niezbyt estetycznie, pojawiają się takie tłuste kosmyki. Stąd właśnie to mycie co drugi dzień.
Nie żebym nie lubiła myć włosów. Po prostu nie podoba mi się to, że już na drugi dzień są tak wymazane maścią.
Szukałam sposobu, jak pozbyć się tych nieestetycznych, tłustych śladów po nałożeniu maści...

W tej niepozornej buteleczce kryje się moc ;)

I wymyśliłam :)
Do tej pory wodę micelarną widywałam na półkach w drogerii albo na blogach i jakoś niespecjalnie interesowałam się, z czym to się je. A je się z micelami, które oczyszczają skórę delikatniej ale też skuteczniej niż typowe toniki czy mleczka do demakijażu (przynajmniej w teorii).

Na stronie ZSK znalazłam bardzo łatwy przepis na stworzenie wody micelarnej dla skóry wrażliwej. Wszystkie składniki już miałam, zastąpiłam sorbitol hydromanilem a zamiast wody dodałam hydrolat z zielonej herbaty.


Efekty?
Następnego dnia moje włosy przy skórze wyglądały niemal jak świeżo umyte. Skóra głowy też była odświeżona. Nie było żadnych podrażnień, swędzenia czy łuski. Przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem nie umyłam włosów przez sen :D
Wody użyłam też do przemycia twarzy - i tutaj też jestem zadowolona z efektów. Skóra była nawilżona, gładsza i zniknęły też podrażnienia.

Zamierzam włączyć moją samorobioną wodę micelarną do programu pielęgnacyjnego, nie tylko jako oczyszczanie skóry głowy, bo na twarz działa równie dobrze. Chyba nawet lepiej niż niektóre drogeryjne toniki :)

Na ZSK znalazłam też przepis na płyn micelarny z siarką - znacie? Stosujecie? ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Tag: Versatile Blogger

Dawno nie było TAGów na moim blogu, a niedawno przydarzyło mi się takie śliczne, zielone wyróżnienie, któremu zdecydowanie nie mogłam się oprzeć:

Zostałam oTAGowana przez weegirl, za co bardzo jej dziękuję :)
Zasady mówią, by napisać o sobie 7 faktów, a następnie zaprosić do zabawy kolejne bloggerki.

1. Mam alergię "na komary". Po każdym ugryzieniu zostaje mi bąbel, który zazwyczaj ma wielkość pięciozłotówki, a czasem puchnie i osiąga rozmiary pięści. Oczywiście pieruńsko swędzi, boli, a czasem przeszkadza w poruszaniu się.

2. Uwielbiam czekoladę. W każdej postaci. Ten zapach, smak i to, jak wspaniale rozpuszcza się na języku... ^^

3. Przez 5 lat trenowałam sztuki walki. Niestety, podłapałam kontuzję i musiałam zrezygnować. A miałam już kilka medali w kolekcji ;)

4. Nie ruszam się z domu bez zegarka. Nie uznaję zegarka w telefonie, wolę klasyczne zegarki, którym potrzeba co jakiś czas wymienić pasek (sama się nauczyłam), baterię czy doszlifować szkiełko. Tykanie zegarka mnie uspokaja i kołysze do snu. Jak będę bogata, kupię sobie porządny zegarek.

5. Jestem psiarą na dodatek z zacięciem kynologicznym. Kiedy byłam mała, mama kupiła mi książkę o rasach psów i od tej pory potrafię odróżnić dobermana od rottweilera i shi-tzu od pekińczyka ;)

6. Od czterech lat pozostaję w związku na odległość. W linii prostej mamy do siebie jakieś 520 km. Nie przeszkadza nam to przynajmniej raz w miesiącu się ze sobą spotkać - oboje lubimy podróże pociągami :)

7. Razem z chłopakiem jesteśmy koneserami kina. Niemal każde spotkanie obejmuje też wyprawę do kina. Lubujemy się szczególnie w filmach animowanych, gdzie najczęściej zawyżamy średnią wieku ;)
Ostatnio oglądaliśmy "Romana Barbarzyńcę" i "Meridę Waleczną" - polecam! :)

A do zabawy zapraszam:
Chętnie się czegoś o Was dowiem :)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Włosomaniactwo a ŁZS

Po przejechaniu całej Polski, przybywam i do Was z notką, której temat chodził mi po głowie już dość długo, aż w końcu do jej napisania zachęcił mnie post meds, która napisała o łuszczycy. Poza tym chciałabym przedstawić moje zdanie co do tego, jakiej długości włosy są łatwiejsze w obsłudze przy ŁZS. Ostrzegam, może być długo i rozwlekle, przygotujcie coś do chrupania i zapraszam do lektury ;)


Włosomaniactwo a ŁZS.
Jako dziecko miałam długie włosy, sięgały na pewno do pasa. Po Pierwszej Komunii kazałam je sobie obciąć na krótko i tak miałam aż do chwili, gdy poszłam na studia, jakieś trzy lata temu. Wtedy też, pod wpływem teściowej, postanowiłam, że włosie zapuszczę. Bałam się tego, jak będę wyglądać, obsypana łuską, na dodatek z długimi, pewnie ciągle przetłuszczonymi włosami... No ale postanowiłam - zapuszczam!

Włosomaniactwo dosięgło mnie jakoś pod koniec zeszłego roku. Zaczęło się niewinnie, od zaglądania na blogi innych włosomaniaczek, czytania recenzji, oglądania zdjęć i takiej nieśmiałej myśli "też chciałabym mieć takie włosy, ale... no przecież nie mogę". Szczególnie interesowało mnie działanie określonych składników kosmetyków na włosy, skórę głowy i inne zakamarki ciała. Wtedy też poznałam półprodukty i zagłębiałam się w przepisy na przeróżne mieszanki, kremy, sera, a nawet szampony. Wszystko, rzecz jasna, w teorii, bo w praktyce wciąż się drapałam, a włosie po prostu sobie było.

Przed wpadnięciem w totalne włosomaniactwo hamował mnie mój ŁZS - Łojotokowe Zapalenie Skóry, w moim przypadku umiejscowione na skórze głowy. Objawia się ono łuską, czyli łuszczącymi się płatkami naskórka, swędzeniem, podrażnieniem, szybkim przetłuszczaniem włosów i przykrym zapaszkiem. Każdy nowy kosmetyk może spowodować na mojej skórze efekt Królewny Śnieżki - śnieg, śnieg, śnieeeg, nawet w środku lata.

Na szczęście zaczęłam rozważnie - od czytania składów kosmetyków i poszukiwania informacji na temat poszczególnych składników, ich działaniu i możliwych skutkach ubocznych w postaci alergii.
Potem stopniowo wprowadzałam nowe kosmetyki do standardowej pielęgnacji i obserwowałam efekty. Na tej podstawie ustaliłam sobie, co moja skóra głowy lubi, a czego woli unikać. Na szczęście rezygnowałam z eksperymentów gdy tylko poczułam pieczenie, swędzenie bądź zauważyłam obciążanie włosów, stąd do przywrócenia "zwyczajnego" stanu skóry głowy potrzebowałam jedynie dwugodzinnej sesji z oliwką Salicylol :P

Kolejny krok mojego "maniactwa" to tworzenie własnych kosmetyków do włosów i nie tylko, na podstawie wcześniejszych eksperymentów i znalezionych przepisów. Jak na razie jakoś mi to wychodzi, jeszcze żadne moje mazidło mnie nie podrażniło, a wręcz przeciwnie - całkiem dobrze się sprawdzają. Bardzo często szukam inspiracji w aptecznych maściach czy kremach i po drobnych modyfikacjach aptecznego składu (np. zamiast gliceryny dodaję hydromanil, gdyż skóra głowy nie lubi się z gliceryną), tworzę własne mazidło.

Moje ulubione półprodukty, z których tworzę mazidła to: kwas mlekowy, mocznik, kwas salicylowy, aloes zatężony, hydromanil.

Bardzo się cieszę, że dałam się wciągnąć we włosomaniactwo - moje ŁZS jest pod bardzo dobrą opieką, a ja mam niesamowitą radochę nawet podczas mycia włosów czy mieszania półproduktów. Obawiałam się, że skończę z wiecznie tłustymi strąkami i ciągle swędzącą skórą głowy... Na szczęście udało mi się uniknąć takich niespodzianek - włosie jest błyszczące, pachnące, a skóra głowy uspokojona. Dlatego wszystkim początkującym włosomaniaczkom polecam rozpoczynanie swojej przygody od nauczenia się czytania składów kosmetyków i przewidywania ich działania, a dopiero później eksperymenty :)

Zadbane włosie to dla mnie taka tarcza, za którą skrywa się ŁZS; tarcza, która buduje moją pewność siebie i nie pozwala mi na załamywanie się z powodu niedoskonałości. Psychika też jest ważna w leczeniu ŁZS, a dzięki zadbanym włosom mam +10 do samooceny ;)

Włosy długie czy krótkie? - refleksje
Przez wiele lat nosiłam krótkie włosy, do tej pory odgrażam się, że włosy zgolę i dzięki temu łatwiej będzie mi się zajmować moim ŁZS... Ale czy miałam rację?

Zacznijmy może od tego, że ludziem jestem leniwym. Jeśli coś nie przynosi natychmiastowych rezultatów, rezygnuję. Jeśli coś jest zbyt proste w wykonaniu - jak wyżej.

Jak dla mnie, krótkie włosy mają zasadniczą przewagę nad włosami długimi - łatwiej jest dostać się do skóry głowy. Czyli wszystkie rytuały pielęgnacyjne powinny być łatwiejsze w wykonaniu. Powinny być, ale... Mnie się nie chciało. Nie i już. Przecież szampon wystarczy...
Mając łatwiejszy dostęp do skóry głowy, mamy większe ryzyko, że coś nas podrażni. W końcu kontakt ze skórą głowy ma nie tylko szampon, ale też maska, odżywka, czy jakieś stylizatory albo inne kosmetyki... 

Wydaje mi się też, że na krótszych włosach bardziej widać łuskę, w końcu skóra głowy jest bardziej widoczna. Z włosami dłuższymi pojawia się jednak problem łuski na całej długości włosa. Tutaj przychodzą nam z pomocą silikony, które wygładzają powierzchnię włosa, powodując, że łuska się ześlizguje. Tak samo to działa wtedy, gdy sami zamkniemy łuski włosa, np. przy pomocy zimnej wody.

Według mnie łatwiej jest dbać o dłuższe włosy ze względu na to, że mamy ograniczony kontakt ze skórą głowy. Owszem, potrzeba trochę gimnastyki przy nakładaniu mazideł leczniczych, ale dzięki temu mamy pewność, że mazidło dostanie się tylko tam, gdzie powinno. Tak samo nie musimy się obawiać, że nowa odżywka podrażni naszą wrażliwą skórę głowy - wystarczy nałożyć ją na włosy nieco za linią ucha i po jakimś czasie spłukać.

Łatwiej też jest się nie drapać - szczególnie gdy na głowie mamy jakąś wymyślną fryzurę :)
Choć mnie wystarczy zwyczajny warkocz dobierany i odechciewa mi się drapania gdy podczas prób boleśnie ciągnę się za włosy...

No i jeszcze jedna rzecz, kiedy włosy schną dużo dłużej niż 20-30 minut, konieczne staje się planowanie. A wraz z nim jeszcze jedno: systematyczność. A jak wiadomo, systematyczne dbanie o skórę głowy przynosi same dobroci i korzyści ;)

W ramach podsumowania jeszcze dodam: my, ludzie z problemami skórnymi, nie jesteśmy gorsi od tych, którzy mają skórę zdrową. Za to potrzebujemy trochę więcej odpowiedzialności i wiedzy, by móc nałożyć coś na skórę i nie ryzykować podrażnieniami, swędzeniem czy łuszczeniem.
Ponieważ ŁZS ma różne oblicza, nie mogę Wam niestety polecić jednego cudownego środka. Ale to, co zawsze skutkuje to unikanie przesuszania, podrażnienia, drapania, i takich składników jak SLS i SLES, alkohol, zwracanie uwagi na syntetyczne związki zapachowe i barwniki oraz parabeny.
Ulgę w cierpieniu przynoszą substancje nawilżające, jak np. gliceryna (ale może zapychać), hydromanil, żel aloesowy... A także środki o działaniu przeciwgrzybiczym (klotrimazol, ketokonazol, olejek z drzewa herbacianego, olejek eukaliptusowy itp.) oraz keratolitycznym (mocznik, kwas salicylowy, kwas mlekowy).

Zanudziłam Was? ;)
Jak to jest z Wami: jesteście zaawansowanymi włosomaniakami, łojotokowcami czy dopiero przygodę rozpoczynacie?
I pytanie do łojotokowców: macie długie czy krótkie włosy? W jaki sposób o nie dbacie? :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

Mini spa

W związku z tym, że dziś przypadł mój jedyny wolny dzień w tym tygodniu, zafundowałam sobie spa, a co ;)
Moje mini spa obejmowało: maskę do włosów z dodatkiem L-cysteiny i maskę peel-off z witaminą C i spiruliną na twarz :)

Do pierwszej maski użyłam jako bazy maski BingoSpa z zieloną glinką. Pomyślałam, że skoro wytłumiła zapach dziegciu, to i z tym śmierdzielem się upora. I w większym stopniu jej się to udało, po zmyciu nie było czuć zgniłego jajka, a właśnie tę maskę. Problem "zapachowy" był jedynie przy mieszaniu maski z L-cysteiną. Ale dałam radę ;)
Po 40 minutach zmyłam maskę, włosie umyłam szamponem Babydream i poczekałam aż wyschnie samo. Lekko wilgotne włosy spryskałam odżywką w spreju z e-naturalne, moje włosy są po niej bardzo mięsiste i przyjemne w dotyku.

Efekty?
Patrzcie, jak się błyszczą :)

W tle kolekcja kosmetyczna ;)


Przy okazji kontemplowania włosia w lustrze, znalazłam coś, co cieszy chyba każdą włosomaniaczkę - baby hair! :)

Rośnijcie długie i mocne, moje maleństwa ;)

Następnie przyszedł czas na maskę z witaminą C.
Nasypałam proszku "na oko", dolałam wody też "na oko" i pomieszałam. I wyszło akurat tyle, żebym mogła połowę zaproponować mamie :P
Po jakichś 20-25 minutach, kiedy już maska zastygła, tworząc białą skorupę na mojej twarzy przyszedł czas na pozbycie się jej. Zgodnie z zaleceniem, powinno się całą skorupę zerwać z twarzy. Ja byłam hardkorem i po kawałeczku maskę zrywałam, mama poszła na łatwiznę i zmyła ciepłą wodą. Obie zauważyłyśmy, że skóra twarzy jest bardziej gładka, moje zaskórniki i rozszerzone pory jakby znikły bądź się zmniejszyły. Brakowało mi tylko czegoś nawilżającego, czym mogłabym posmarować albo chociaż przemyć twarz po zerwaniu maski, bo zaobserwowałam, że skóra delikatnie się złuszczyła (no w sumie to peeling jest, nie?). Następnym razem pomyślę i o tym :)

Tymczasem cieszę się swoją gładką buzią i błyszczącymi jak głupie włosami :P
Już chyba totalnie zbabiałam, skoro takie rzeczy mnie cieszą :D

A jak Wy spędziłyście dzisiejszą niedzielę? ;)

sobota, 11 sierpnia 2012

Dzień bez łuski ^^

Czyli słów kilka o kolejnym środku przeciwgrzybiczym, który zaczęłam wcierać w skórę głowy na początku tego miesiąca. A jest to...

źródło: doz.pl
Zdziwieni? :P
To popatrzcie sobie na skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Stearyl Alcohol, Cetyl Palmitate, Octylododecanol, Polisorbate 60, Thymus vulgaris extractum (olejek tymiankowy, antyseptyk), Sorbitan Stearate, Benzyl Alcohol, Eukalyptus globulus (olejek eukaliptusowy, antyseptyk), Climbazole (składnik przeciwgrzybiczy), Triclosan (składnik przeciwgrzybiczy), Melateuca alternifolia (olejek z drzewa herbacianego, antyseptyk)
W składzie mamy aż 5 składników aktywnych, w tym aż trzy olejki eteryczne o działaniu antyseptycznym i dwa składniki przeciwgrzybicze. I znów - wąchałam i wąchałam maść, ale kamforowego zapachu olejku z drzewa herbacianego nie czuję. Więcej eukaliptusa i tymianku, zapach jest jak dla mnie przyjemny i świeży. Bardzo delikatnie chłodzi i koi skórę głowy.
Jak to maść - zostawia tłuste smugi na włosach, szczególnie po drugiej aplikacji.

Tym razem trafiłam na pana farmaceutę, który znów dopytywał się, czy ja aby przypadkiem tych drożdżaków nie mam w pochwie. Ano nie, na głowie. "No to jeszcze jest Nizoral". Taaa... Na to bym nie wpadła ;)
"Jak Nizoral nie pomaga, to to jest naprawdę dziwne". Działa, działa. Ale tylko raz. A potem mogę w nim głowę moczyć dwie godziny dziennie i nic z tego.

Efekty?
W czwartek wieczorem umyłam włosy szamponem Pharmaceris z serii H-Purin. Następnego dnia rano wsmarowałam w skórę głowy maść Steper. Siedziałam w pracy coś około dziesięciu godzin, przy włączonej klimatyzacji. I łuski brak.
Wieczorem wtarłam w najbardziej strategiczne punkty skóry głowy - skronie, czubek głowy i potylicę - mój tonik 3w1. Rano znów wsmarowałam w skórę głowy maść i znów poszłam do pracy, tym razem tylko na osiem godzin. Żadnego swędzenia, żadnego drapania - nic! Skóra się regeneruje, zamiast łuski, złażą mi strupki po ostatnim ataku drapania. Podoba mi się ten stan rzeczy bardzo :)

Planuję zużyć swoją tubkę w ciągu miesiąca, ale już wiem, że będę do niej wracać.
Tubka maści to 15g, ma śmieszny, nieco brązowawy kolor, bardzo łatwo się rozsmarowuje i jest bardzo wydajna. Używam swojej tubki już tydzień, a zużyłam jej może 1/4.
Trochę odstraszyła mnie cena, za swoją zapłaciłam 27,49zł, ale widzę, że na DOZie jest już za 19,13zł, więc sporo przepłaciłam :x

Ciekawe, czy i tym razem włosiska zauważalnie urosną ;)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Podsumowanie miesiąca z Clotrimazolum 1%, krem

Dzisiaj krótko :)
Jak zapewne się orientujecie, mam ostatnio problem z nasilającymi się objawami mojego ŁZS, spowodowane przez klimatyzację w pracy. [Przy okazji - gratuluję szczęśliwcowi, który na mojego bloga dotarł poprzez wpisane hasła "aqua klima". Pewnie niesamowicie go zachęciłam do zakupu :D]

Postanowiłam wzmocnić plan pielęgnacji mojej skóry głowy przez dodanie środków przeciwgrzybiczych. Na dobry początek poszedł właśnie Clotrimazolum 1%, krem.

źródło: doz.pl

Dlaczego?
Ponieważ wszystkie moje problemy skórne powodowane są przez drożdżaki z rodzaju Malassezia sp. To one, żywiąc się łojem, wydzielają metabolity, których obecność podrażnia skórę głowy i powoduje intensywniejsze wydzielanie łoju, swędzenie i powstawanie łuski. Dlatego też likwidując, a przynajmniej ograniczając liczebność populacji drożdżaków, leczę przyczynę moich dolegliwości, nie zaś objawy.
Tyle w teorii.

W praktyce wyglądało to tak, że rankiem, po umyciu włosów a także każdego innego dnia, wcierałam w skórę głowy maść. Drugiego dnia po myciu wcierałam też w skórę głowy kilka kropel toniku z kwasem salicylowym i aloesem. Krem mimo swoich zalet nie zastąpi złuszczającego salicylu i nawilżającego aloesu. I co drugi dzień myłam włosy i skórę głowy, na zmianę szamponem Pharmaceris, leczniczym Zdrojem i Babydreamem.

Jak oceniam Clotrimazolum 1%, krem?
Bardzo pozytywnie :)
Efekt "uspokojonej" skóry głowy odczułam już po tygodniu regularnego stosowania. Jest bardzo łatwy w aplikacji, nic się nie maże, nie klei, nie lepi do palców... Niestety, jak to krem, po nałożeniu na włosy zostawia tłusty ślad. Dlatego zaczynałam wsmarowywanie kremu nieco dalej niż przy linii włosów, by uniknąć efektu tłustych pasm. Swoje zadanie spełnił w 100%.
Mogę polecić każdemu, kto ma problemy z grzybkami na skórze: kandydozami i łupieżem. Szybko się wchłania i na nieowłosionej skórze nie zostawia tłustego filmu. Nie posiada żadnego charakterystycznego zapachu. Przed użyciem radzę przeprowadzić test alergiczny na skórze. Może zapychać, ponieważ ma dość "treściwą" bazę - zresztą to wszystko napisane jest na dołączonej do tubki maści ulotce.

Gdzie można kupić?
W każdej aptece, cena waha się na poziomie ok. 3,50zł za tubkę 20g. Jest też możliwość zamówienia na DOZie :)

Zastanawiałam się też, czy smarowanie skóry głowy środkami przeciwgrzybiczymi wpłynie w jakimś stopniu na porost włosów. Te dwa zdjęcia zostały zrobione w odstępie mniej więcej miesiąca, w trakcie którego niemal codziennie smarowałam skórę głowy kremem Clotrimazolum.
Przyznam się Wam, że sama nie zwracam uwagi na długość włosia. Ale niedawno odnotowałam, że coś długo schodzi mi zaplatanie ich w warkocz. No i co? ;)
Przepraszam za jakość, mam kiepskie oświetlenie w łazience :x


niedziela, 5 sierpnia 2012

Wzbogacony tonik, mgiełka 2w1 i żel aloesowy - czyli ciąg dalszy zabaw z półproduktami :)

Jak w tytule - dziś znów wyprodukowałam sobie nowe "zabawki" ;)
Od lewej: wzbogacony tonik do skóry głowy, odżywka w psikaczu z e-naturalne, mgiełka 2w1 i żel aloesowy.
No to teraz po kolei:
Wzbogacony tonik do skóry głowy złuszczająco-nawilżająco-przeciwgrzybiczy (^^):
5% kwasu salicylowego
5% mocznika
szczypta alantoiny
10% zatężanego aloesu
5% hydromanilu
1% kwasu hialuronowego
1% nanosrebra
12 kropli kwasu mlekowego
wodorowęglan sodu dla ustalenia pH na poziomie ok. 6
68% woda

Zrobiłam tak, jak wcześniejsze wersje toniku. Najpierw wsypałam mocznik, kwas salicylowy i alantoinę do wody (z kwasem mlekowym) i ustaliłam pH na takim poziomie, by wszystko się ładnie rozpuściło, oczywiście za pomocą wodorowęglanu. Potem dolałam nawilżacze - hydromanil, kwas hialuronowy i aloes. Na koniec, przy pH właśnie ok. 6 dodałam liposomów z nanosrebrem.

Mgiełka 2w1:przeciwsłoneczna i odżywiająca:
1% oleju z pestek malin
1% oleju (masła) shea
1% d-pantenolu
1% hydrolizatu keratyny
1% ekstraktu wzmacniającego włosy
1% żelu hialuronowego
1% kompleksu witamin all-in-one
5% hydrolatu z oczaru
10% zatężanego aloesu
78% wody

Jak widać - lubię produkty wielofunkcyjne. Jeszcze jej nie próbowałam, mam nadzieję, że nie będzie obciążała moich włosów.

Żel aloesowy:
zasugerowałam się przepisem ze strony ZSK
10% wyciągu z aloesu
5% d-pantenolu
1% kompleksu witaminowego all-in-one
83-82% wody
1-2% gumy ksantanowej

Bardzo ładnie się wchłania i smaruje, ma łagodzić podrażnienia i ogólnie nawilżać.

Przy okazji zapisywania się do bazy bloggerek Siempre la belleza miałam zagwozdkę, co do koloru moich włosów. Zapytałam chłopaka "Eeee... Brązowe". Zapytałam mamę: "Ciemny blond". Spojrzałam w lustro: jakieś-takieś jasnobrązowe z blond pasmami i rudawymi refleksami.
A tak wyglądają przy mocniejszym oświetleniu z góry:
Zapisałam się jako jasny brąz / ciemny blond :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Pracowita sobota :)

Witajcie! :)
Strasznie długo mnie nie było, ale wcale nie zapomniałam o nowych notkach. Wręcz przeciwnie - mam sporo nowych pomysłów! Drżyjcie :P

W zeszłą sobotę wybyłam sobie nad morze, żeby wraz z moim chłopięciem "naładować akumulatory". Uwielbiam szum morza, kołysanie się na falach i ten mięciutki pasek pod stopami ^^
Oczywiście jestem typem ludzia, którego tak łatwo z wody nie wypędzisz. Wychodziłam tylko wtedy, kiedy groziło mi odgryzienie sobie języka z powodu szczękania zębami. Włosy nie miały (a kiedyś miały?) ze mną lekko. Ale dbałam o nie... No, starałam się. Mycie szamponem Babydream i zabezpieczanie przed każdą kąpielą w morzu kremem do rąk z Biedronki (i mina mojego chłopaka, jak pierwszy raz posmarowałam włosy kremem do rąk - typowe WTF?!) miało sprawić, że włosy przetrwają moje szaleństwa. I jak na razie włosy posiadam ;)
Szampon Babydream bardzo dobrze sprawdził się też jako żel pod prysznic. W pokoju wodę mieliśmy... dziwną. Była biała i zostawiała taki dziwny "film" na skórze. Bałam się, że wysuszy mnie na wiór, ale tak się nie stało.
Oczywiście, jak to ja, spaliłam się na słońcu. Oczywiście, smarowałam się kremami z filtrem, ale nie pomyślałam, żeby wysmarować się już wtedy, gdy wędrowaliśmy w poszukiwaniu pokoju. No i miałam buraczka na dekolcie i ramionach :x

Po kilku dniach słodkiego lenistwa przyszedł czas, by powrócić do szarej rzeczywistości. Chłopię sobie pojechało do domu, a ja... do pracy. Na szczęście, dziś mam wolne i dzień dzisiejszy spędziłam bardzo produktywnie :)
Ukręciłam dwa kremy do stóp - dla moich rogowaciejących pięt i pękających pięt rodzicielki.
Bazowałam na dwóch przepisach ze strony ZSK: dla mnie krem z 15% mocznika i 5% kwasu mlekowego i dla mamy mazidło z lanoliną i masłem shea. W tym drugim przypadku źle spojrzałam na przepis i wlałam tylko 4ml maceratu z nagietka, ale nie odbiło się to jakoś szczególnie na konsystencji kremu. Powstało takie fajne, żółciutkie masło, mam nadzieję, że mamie się spodoba i pomoże :)

Machnęłam też sobie odżywkę do włosów w spreju z e-naturalne, potem dopiero wpadłam na pomysł, by dodać do niej jeszcze keratyny i ekstraktu wzmacniającego włosy. No ale nic nie szkodzi, jak tylko nieco ubędzie w buteleczce, to zrobię dolewkę ;)

Miałam też w planach wykonanie mazidła do skóry głowy i wzbogaconej wersji toniku z kwasem salicylowym i aloesem, niestety - poległam zapachowo po dodaniu L-cysteiny. Większego śmierdziela nie znam. I chyba nie chcę poznać. Szkoda mi tylko mocznika, który wraz z jedną porcją mazidła wylądował w zlewie :(
Toniku ani mazidła nie zrobiłam, wolałam wywietrzyć kuchnię :P
Może znacie jakiś sposób na zamaskowanie tego smrodku?
Jutro zabieram się do kolejnego podejścia do mazidła, zrobienia toniku i może jeszcze mgiełki i serum na końcówki :)

Minął miesiąc mojego smarowania się kremem Clotrimazolum 1% i zbieram się do stworzenia notki z podsumowaniem. Kupiłam już sobie nowe smarowidło przeciwgrzybicze, ale jeszcze Wam nie zdradzę jakie.